wtorek, 19 grudnia 2023

 

Teologiczna prawda o narodzinach w Betlejem

Za nami kolejny, szczególny dzień, kiedy w Kościele, jak co roku pod koniec grudnia przeżywaliśmy magię narodzin Boga w betlejemskiej stajence.

Może przez chwilę zatrzymaliśmy się w codziennym zabieganiu, aby namacalnie poczuć tę niezwykłość spotkania sacrum z profanum, zbratania Bożej nieskończoności z małością ludzkiego życia i to w tym najbardziej skromnym wydaniu, kiedy jedynymi świadkami narodzin oczekiwanego od stuleci Odkupiciela zostali prości pasterze z okolicznych pastwisk, co z perspektywy czasu, który minął od chwili, kiedy Ewangeliści spisali te wspomnienia (prawie 100 lat),wydaje się utwierdzać tezę, że mamy tu do czynienia z rodzajem mitu spisanego na potrzebę wiary początku nowej religii, i może jest w tym trochę prawdy.

Historia narodzin Boga, który w taki sposób zapragnął zapoczątkować swoje zbratanie z ludźmi niesie jednak w sobie bardzo głęboki sens i przekaz ewangeliczny nacechowany jest wielkim przekazem teologicznym, który nam poddali ci, którzy pragnęli potomnym ukazać głębię prawdy o Bożym planie przekraczającym wszelkie ludzkie wyobrażenie.

Idea Boga, który ośmielił się zaingerować w ludzką rzeczywistość od zawsze była czymś niewygodnym dla świata ludzi, którzy zamierzali tworzyć swoją historię bez Jego obecności, bo uważali, że tylko ludzki rozum ma prawo tworzyć rzeczywistość, i dlatego od początku tej religii teistycznej stawali przeciwko niej.

Historia chrześcijaństwa to nieustanne zmaganie się z zaakceptowaniem idei, że może być coś ponad ludzkie pojęcie w kwestii przyszłości wykraczającej ponadto co tu i teraz.

Należało by tu wspomnieć chociażby idee myśli oświeceniowej, która wprost utorowała drogę do negacji chociażby myśli teologicznej poprzednich epok, która wprost nie pasowała do ich założeń.

Pokłosiem tamtego czasu stało się gruntowanie nowoczesnej tezy, że człowiek osiąga wolność tylko bez „mrzonek” o wieczności.

Żyjemy obecnie w czasie, kiedy modnym stało się być wolnym od dawnego „opium' dla codziennego ludu i może dlatego nowoczesny świat tak systematycznie próbuje zeświedczyć to co do tej pory było świętością ludzkich korzeni.

Aby osiągnąć swój cel uwolnienia człowieka od tradycyjnych wartości będących spuścizną naszej chrześcijańskiej historii, pewne środowiska od lat prowadzą kampanię spłycania ludzkiej wiedzy chociażby w kwestii nauczania religii, co w efekcie miałoby stworzyć nowe pokolenie religijnych analfabetów, czyli ludzi wolnych od stawiania fundamentalnych dla człowieka pytań: kim jestem, skąd pochodzę i dokąd zmierzam.

Ostatnie rozporządzenie nowej Pani Minister Edukacji zdają się wpisywać w ten ton nowoczesności, kiedy zdecydowała, iż w procesie kształtowania wiedzy młodych ludzi wystarczy tylko jedna lekcja religii w tygodniu, no bo po co zaśmiecać umysły dzieci jakimiś „bajkami” o ludzkim przeznaczeniu wykraczającym ponad to co tu i teraz.

Z pewnością to nie koniec „naprawy” systemu szkolnictwa w rozumieniu obecnych władz, bo w następnym kroku będzie decyzja o całkowitym wyrugowaniu nauczania religii ze szkół i dobrze.

Dobrze, bo nauczanie o Bogu w oparach eksperymentów edukacyjnych nie służy nikomu i może już najwyższy czas, aby Kościół powrócił do nauczania religii w swoich zasobach.

Oczywiście to nie będzie łatwe zadanie zważywszy na rodzaj rozleniwienia, kiedy to ktoś inny brał odpowiedzialność za tę szczególną edukację.

Kościelni włodarze będą zmuszeni do szeregu działań, aby nauczanie o Bożym planie zbawienia nie było tylko prostym powielaniem stereotypów z niedouczonymi kościelnymi edukatorami, bo nowa rzeczywistość wymaga gruntownej wiedzy tych, przed którymi zostanie postawione zadanie kształtowania młodych ludzi mających solidne podstawy do poszerzania swojej wiedzy w tak istotnej sprawie, którą jest zrozumienie i przyjęcie prawdy o Bożym planie dotyczącym przyszłości każdego człowieka.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz