wtorek, 27 grudnia 2022

Czy doroczna kolęda ma jeszcze sens?

Kiedy realizowałem się jako młody kapłan w dużej miejskiej parafii, szczególnym przeżyciem była kolęda rozpoczynająca się zaraz po świętach Bożego Narodzenia.

Od proboszcza odbieraliśmy kartoteki z umieszczonymi na nich personaliami naszych duszyczek i ruszaliśmy do ich domów.

Szczególnym przeżyciem były odwiedziny w okalających naszą parafię wiejskich przysiółkach, do których w czasie roztopów można było dojechać tylko użyczonym przez bogatszych mieszkańców ciągnikiem. Kiedy już udało się pokonać te niedogodności zmiennej aury, witały nas całe rodziny i jak pamiętam, dbały o to, aby te odwiedziny kapłana odbywały się w podniosłej i przyjaznej atmosferze.

Bardzo często te spotkania kończyły się poczęstunkiem, w trakcie którego mogliśmy zakosztować miejscowych specjałów i poczuć gościnność domowników.

Aby nie burzyć przyjemnej atmosfery, staraliśmy się nie poruszać tematów drażliwych, a takimi z pewnością byłyby pytania o systematyczność praktyk religijnych obecnych domowników, bo obie strony miały świadomość, że z tym bywało różnie, ale koniec końców liczyło się to, że pomimo zaniedbywania systematyczności w wywiązywaniu się ze swoich powinności wiary, to w tym szczególnym dniu odwiedzin duszpasterza deklarowali swoją wiarę, choć może nieco wyblakłą.

Na koniec tego duszpasterskiego rytuału wręczali nam kopertę dla proboszcza i dodatkowo rodzaj „gratisu” dla nas wikariuszy, palety jaj, które później rozdawaliśmy po rodzinie, wśród przyjaciół i biedniejszych ludzi z naszej parafii.

W tamtym okresie systematycznie uczęszczało do naszego kościoła tylko nieco ponad 40% z parafialnego stadka, ale doroczną kolędę przyjmowali prawie wszyscy i na palcach jednej ręki mogliśmy policzyć tych nielicznych, których drzwi przed kapłanami pozostawały zamknięte.

Z tego, co donoszą duszpasterze obecnie sprawujący swoją posługę, sytuacja uległa diametralnej zmianie i to w tym negatywnym kierunku.

Jeden z proboszczów dużej miejskiej parafii ze smutkiem stwierdził, że spośród 11000 zapisanych w parafialnych księgach wiernych, w niedzielnych nabożeństwach bierze udział mniej niż 2000 osób, co stanowi poniżej 20%.

-”Nie będziemy w tym roku realizowali tradycyjnej kolędy, kiedy tylko w co dziesiątym domu znajdziemy aprobatę do odwiedzin duszpasterza”- stwierdził z nieukrywanym smutkiem.

Inny z proboszczów zapowiedział, że nie życzy sobie kopert przy dorocznym spotkaniu w domach wiernych, aby nie dawać asumptu do szerzenia famy, iż one są tylko jedynym ważnym powodem takich spotkań.

Rozpoczynamy nowy rok i może to stosowny czas, aby zweryfikować dotychczasową strategię naszej wiary.

Za nami trudny czas covidovego armagedonu, który powywracał nam życie w wielu aspektach.

Ponad dwa lata życia w ograniczeniach z pewnością odbiło się także na naszym stosunku do kwestii wiary, ale to nie tłumaczy wszystkiego.

Pewnie już nie wrócą te czasy, kiedy księdzu wystarczyła magia sutanny, aby mógł budować swój dobry nastrój kogoś lepszego od szarej masy wiernych, którymi zarządzał.

Obecny Kościół stał się bardziej wymagającym, zwłaszcza od tych, których ustanowił jako przewodników wiary i dawno już minął czas bezkrytycznego akceptowania bylejakości tych, którzy winni w pokorze służby realizować swoje powołanie.

W kręgach hierarchicznych utarło się przekonanie, że jakość kapłanów jest prostym obrazem religijności Kościoła, a mnie się wydaje, że jest akurat odwrotnie.

To kapłani winni dźwigać świadomość, że od ich postawy zależy poziom religijności powierzonych ich opiece wiernych.

Kryspin 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz