poniedziałek, 26 lipca 2021

Nieprzejrzystość finansowa Kościoła karmi mity o jego bogactwie

 


„Nasz proboszcz wyznaczył obowiązkowy haracz, który są zobowiązani uiścić rodzice dzieci przystępujących do pierwszej komunii. My się na to nie zgadzamy, dlatego przekazaliśmy do kurii otwarty list protestacyjny przeciwko takim praktykom, ale jedynym co uzyskaliśmy, to lakoniczną odpowiedź, że zwierzchnicy tegoż gospodarza parafialnej trzódki nie mogą ingerować w decyzje miejscowego proboszcza, a wspólnota winna aktywnie uczestniczyć w kosztach związanych z godnym przygotowaniem parafialnej uroczystości...”

To jeden z wielu przykładów niezadowolenia części wiernych, których uwiera fiskalizm związany z duszpasterskimi praktykami wiążącymi sprawowanie sakramentów ze swoistymi taryfikatorami tychże.

Pewnie, że prawda wcale nie jest taka oczywista i można powiedzieć, że przecież wszystko kosztuje:

-przystrojenie kościoła przy okazji parafialnej uroczystości,

-opłacenie osób zaangażowanych przy ceremonii,

-opłaty mediów i innych kosztów, które są nieuniknione w takim przypadku, to wystarczające powody, aby poprosić o partycypowanie w tych wydatkach także tych, których te wydarzenia dotyczą.

To jednak nie wyczerpuje problemu, który wydaje się być tak starym jak sam Kościół, a jest nim nieprzejrzysty system finansowy, jaki od wieków wydaje się być czymś „normalnym”.

Przez długie lata utrwalił się pogląd, że Kościół ma się nadzwyczaj dobrze i posiada nieprzebrane dobra, które pozwolą mu przetrwać nawet największe przeciwności. To jednak nie do końca jest prawdą, o czym już kiedyś pisałem w artykule o kieszeni proboszczów.

Owszem, w naszej rzeczywistości jest wiele zasobnych wspólnot parafialnych, ale są i takie poletka, w których proboszczowie na co dzień borykają się z niedostatkiem.

Mój kursowy kolega na początku swojej proboszczowskiej samodzielności trafił na taki kościelny „ugór”, parafię małą i do tego pozbawioną perspektyw na lepsze jutro. Większość mieszkańców tej miejscowości miało przeszłość popegeerowską i sami musieli mierzyć się z biedą, która odbierała im nadzieję na lepsze jutro, więc trudno było liczyć na głęboką kieszeń w realizacji troski o parafialny dostatek ich proboszcza.

-„Gdyby nie pomoc rodziców, którzy zwyczajnie mnie dożywiali, nie wiem jak bym podołał”-stwierdził mój dawny kolega, i ja mu uwierzyłem.

-Ale przecież Kuria wiedziała o twoich kłopotach-zapytałem z nadzieją, że ze strony przełożonych mógł liczyć na wsparcie.

-”Zapomnij, oni są głusi i ślepi na twoje problemy, więc musisz radzić sobie sam”-dokończył z goryczą w głosie.

A przecież mogłoby być zupełnie inaczej, co zasygnalizowałem w „Zatroskanej koloratce” przytaczając słowa wywiadu z proboszczem, który wyjaśnił zasady działania jego parafii, w której wszystkie wpływy przekazywane były do kurialnej kasy, aby w efekcie powrócić do parafii w formie budżetowej dotacji.

Pracownicy tej wspólnoty, w tym duchowni, byli na pensji, wydatki na parafialne działania finansowane były z kościelnego funduszu, a biedniejsze wspólnoty mogły ze spokojem realizować swoje zadania nie narażając na drenaż kieszeni ubogich parafian.

Przejrzystość finansowa parafialnych wspólnot z jasnymi danymi o wpływach i wydatkach tychże, to jeden ze sposobów, aby mity o bogactwie proboszczowskiej kieszeni odeszły w zapomnienie i jednocześnie szansa na to, aby już nikt nigdy nie czuł się wykorzystywany przez pazernego włodarza parafialnej trzódki.

Póki co to jednak wywiad z „Zatroskanej koloratki” był tylko moją literacką wizją i mogę tylko liczyć na to, że może kiedyś stanie się rzeczywistością.

Chyba, że niektórym decydentom zależy na tym, aby nadal było tak jak było; ale to zawsze będzie rodziło podejrzenia, że jednak jest ziarno prawdy w micie o dobrostanie kościelnej kasy.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz