wtorek, 25 czerwca 2019

Młot, czy młoteczek na kościelnych pedofilów?



No i z wielkiej chmury spadł mały deszcz, a może raczej trzeba by powiedzieć, że był to ledwie kapuśniaczek.
Tak można by podsumować przyjazd do naszego Kościoła biskupa Malty Charlesa Sciclunę.
Co prawda zaproszenie do tego dostojnika nasi dostojnicy wysłali już ponad rok temu, ale musieli uzbroić się w cierpliwość( a może i obawę), bo tenże bliski współpracownik samego Franciszka miał póki co pełne ręce roboty ze sprzątaniem pedofilskich skandali w innych częściach światowego Kościoła.
Trzeba przyznać, że Scicluna na poważnie potraktował wytyczne o zeru tolerancji względem dewiacyjnych zachowań niektórych duchownych, co dało mu przydomek „młota na pedofilii w sutannach”. To określenie wcale nie było czymś nad wyraz, co biskup z Malty udowodnił stanowczym działaniem w przypadku hierarchów chilijskiego episkopatu, którzy po jego „kontroli”zostali odwołani ze swoich stanowisk.
Chyba nikogo nie dziwiły więc spekulacje, którymi żyli ostatnio przedstawiciele różnych środowisk: tych pro i anty kościelnych, i każde z nich miało swoje oczekiwania, nadzieje i strach związany z wizytą w polskim episkopacie watykańskiego młota na pedofilów.
Dodatkowego smaczku dodał,(z pewnością zupełnie przypadkowo) wyemitowany ostatnio w naszych kinach film braci Sekielskich, który musiał znaleźć się w programie odwiedzającego polskich biskupów „kolegi” z Malty.
Watykański wysłannik przyjechał, obejrzał seans filmowy, posiedział przy prezydialnym stole w trakcie spotkania polskiego Episkopatu, zabrał nawet głos, by uciąć spekulacje co do powodu przyjazdu i na koniec wystawił swoistą laurkę zebranym biskupom, że ich działania w bliskiej mu kwestii zwalczania pedofilii w Kościele, w jego ocenie w pełni realizują linię Franciszka.
Po takim podsumowaniu zabrakło mi już tylko gestu uniesionej pięści i głośnego wezwania:
”Tak trzymać!”
Scicluna pewnie zawiódł tych, którzy oczekiwali swoistego trzęsienia ziemi, bo nic takiego nie miało miejsca, a młot okazał się młoteczkiem rodem z zapomnianego już przez wielu z nas programu „zrób to sam”, gdzie prowadzący używał takiego miniaturowego rekwizytu, by w listewki wbijać gwoździe z małymi łepkami.
Po wyjeździe bp-a Malty odezwali się komentatorzy kościelnej sceny i szukając pozytywów jego odwiedzin, doszli do wniosku, że zaowocuje ona samooczyszczeniem się naszego Kościoła.
Czyli jak w telewizyjnym programie pana Słodowego - zrób to sam!
Można by rzec, że cuda się niekiedy zdarzają, ale czy w tym przypadku także?
Mam obawy, że nie.
Dlaczego jestem takim niedowiarkiem?
No bo już kiedyś (i to wcale nie tak dawno) w podobnie wyjątkowej grupie przedstawiciele szczególnego zawodu (niektórzy określają to także swoistym powołaniem), jakim są Sędziowie, zapewniali, że ta grupa także dokona samooczyszczenia.
No i póki co jest tak jak jest, czyli cytując klasyka-”lipa”
Oba te środowiska winna cechować cnota zaufania publicznego, ale w obu tych przypadkach mamy do czynienia z wyborem na te stanowiska dokonywanym bez zapytania suwerena, czy akceptuje te nominacje.
Jest jeszcze jedna wspólna cecha łącząca te dwie profesje-nieusuwalność (choć w przypadku kościelnych procedur wyznaczono granicę 75 lat, jako rozsądny wiek do przejścia na emeryturę)
A gdyby tak zastosować zasadę, że takie nominacje na piastowanie tychże urzędów podlegałyby cyklicznym (powiedzmy raz na pięć lat) wotum zaufania, które wyrażał by suweren w formie swoistego referendum?
W takim przypadku uniknęli byśmy bezsensownych dyskusji ilu potrzeba lat, by ktoś przechodził w stan spoczynku, a jedynym kryterium pozostania w pełnionej służbie byłoby to, czy taki delikwent jest odpowiedzialnym w swych decyzjach i z mądrością kieruje się zasadą dobra dla tych, którzy zostali powierzeni jego opiece, czy osądowi.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz