środa, 12 czerwca 2019

Prawo fatwy



Kiedy Salman Rushdie w 1988 roku opublikował swoją powieść „Szatańskie wersety”, z pewnością nie s[podziewał się tego, że kilka miesięcy po tym wydarzeniu doczeka się reakcji samego wielkiego Chomeiniego, religijnego guru wyznaczającego moralne standardy dla milionów wyznawców Allaha, i to nie tylko zamieszkujących tereny Iranu, ale i pozostałych, żyjących w krajach całego świata.
Tenże religijny przywódca bardzo ostro zareagował na treści zawarte w książce Salmana i długo się nie zastanawiając ogłosił w stosunku do prowokującego swoją twórczością literata fatwę, czyli islamską klątwę, która w muzułmańskim prawie stała się jednocześnie wyrokiem śmierci na niego.
Religijny kontekst tego wyroku, który w 1989 roku transmitowała irańska telewizja i w jednej chwili stał się swoistym listem gończym, przyzwalającym na dokonanie sprawiedliwości (zabicie Rushdiego) przez każdego wyznawcę Allaha.
Fatwą objęto nie tylko autora „Szatańskich wersetów”, ale i wszystkich tych, którzy będą mu pomagali w szerzeniu treści zawartych na stronach powieści.
I znowu nie były to tylko czcze pogróżki, o czym tragicznie przekonali się popularyzatorzy tej książki spoza kręgu islamskich wpływów, jak chociażby zamordowany jej japoński tłumacz Hitoshi Igarashi, czy właściciele kilku europejskich wydawnictw, pod którymi wybuchały podłożone bomby.
Islam, zwłaszcza ten fundamentalny, nie idzie na kompromisy z nikim, kto ośmiela się na głoszenie kontrowersyjnych treści związanych z wiarą ponad miliarda wyznawców tejże religii.
Nie dopuszcza także innych form ingerowania w świętość wiary wyznawców Allaha, a do takich niestosowności z pewnością zaliczają wszelkie treści traktujące z humorem objawione przez Mahometa prawdy ich religii.
Przekonało się o tym redakcyjne grono francuskiego tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo”.
Kilka karykaturalnych rysunków ilustrujących frywolne treści zaowocowało tragedią i utratą życia 12 pracowników tejże gazety, kiedy w styczniowy poranek 2015 roku „sprawiedliwość” wymierzyli im wyznawcy Allaha, religii głoszącej przecież zasadę miłości (Allah kocha ludzi i swoim wyznawcom także nakazuje kochać bliźnich).
I teraz należałoby powiedzieć, że dobrze, iż nie żyjemy w jednym z tych wyznaniowych rezerwatów i do woli możemy upajać się prowokowaniem.
-A kto nam zabroni?
Jakże to zdaje się być miłe, gdy możemy: ośmieszyć i obrazić, zwłaszcza tych z innej opcji politycznej, albo wyznawców idei dla nas zdających się być bez wartości....
-To takie rozkoszne doznanie, gdy możemy zadać ból naszym adwersarzom, a że jest to najczęściej zwyczajne świństwo, no i co z tego?
Pewnie z takiego założenia wyszli organizatorzy i pomysłodawcy religijnych prowokacji z ulic Gdańska i Warszawy, gdy niedawno zdawali się dobrze bawić obrażając uczucia religijne znakomitej większości naszego społeczeństwa.
I tu rodzi się pytanie:
-Czy równie beztrosko i z takim samym samozadowoleniem ośmieliliby się na tego rodzaju happeningi, gdyby wśród chrześcijan obowiązywało prawo fatwy?
Pewnie nie?
I nawet do głowy by im nie przyszło okraszać swoich manif, czy innych marszów hasłami:
„Żądamy wolności, jeszcze więcej swobody itd....”
No cóż, obecne prawo zdaje się być bezsilne i mało skuteczne w kazaniu tych, którzy obrażają innych.
Jakiś wyrok w zawieszeniu, przeprosiny w prasie i po sprawie.
Kiedyś, gdy wszystko było prostsze, taki członek prowokacyjnego marszu, obrażający uczucia religijne innych, zasłużyłby na wymierną i bolesną karę, tak jak chociażby człowiek łamiący w średniowieczu nakaz postu, któremu wyłamywano zęby.
Kryspin


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz