Kiedy Salman Rushdie w 1988 roku
opublikował swoją powieść „Szatańskie wersety”, z pewnością
nie s[podziewał się tego, że kilka miesięcy po tym wydarzeniu
doczeka się reakcji samego wielkiego Chomeiniego, religijnego guru
wyznaczającego moralne standardy dla milionów wyznawców Allaha, i
to nie tylko zamieszkujących tereny Iranu, ale i pozostałych,
żyjących w krajach całego świata.
Tenże religijny przywódca bardzo
ostro zareagował na treści zawarte w książce Salmana i długo się
nie zastanawiając ogłosił w stosunku do prowokującego swoją
twórczością literata fatwę, czyli islamską klątwę, która w
muzułmańskim prawie stała się jednocześnie wyrokiem śmierci na
niego.
Religijny kontekst tego wyroku, który
w 1989 roku transmitowała irańska telewizja i w jednej chwili stał
się swoistym listem gończym, przyzwalającym na dokonanie
sprawiedliwości (zabicie Rushdiego) przez każdego wyznawcę Allaha.
Fatwą objęto nie tylko autora
„Szatańskich wersetów”, ale i wszystkich tych, którzy będą
mu pomagali w szerzeniu treści zawartych na stronach powieści.
I znowu nie były to tylko czcze
pogróżki, o czym tragicznie przekonali się popularyzatorzy tej
książki spoza kręgu islamskich wpływów, jak chociażby
zamordowany jej japoński tłumacz Hitoshi Igarashi, czy właściciele
kilku europejskich wydawnictw, pod którymi wybuchały podłożone
bomby.
Islam, zwłaszcza ten
fundamentalny, nie idzie na kompromisy z nikim, kto ośmiela się na
głoszenie kontrowersyjnych treści związanych z wiarą ponad
miliarda wyznawców tejże religii.
Nie dopuszcza także innych form
ingerowania w świętość wiary wyznawców Allaha, a do takich
niestosowności z pewnością zaliczają wszelkie treści traktujące
z humorem objawione przez Mahometa prawdy ich religii.
Przekonało się o tym redakcyjne
grono francuskiego tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo”.
Kilka karykaturalnych rysunków
ilustrujących frywolne treści zaowocowało tragedią i utratą
życia 12 pracowników tejże gazety, kiedy w styczniowy poranek 2015
roku „sprawiedliwość” wymierzyli im wyznawcy Allaha, religii
głoszącej przecież zasadę miłości (Allah kocha ludzi i swoim
wyznawcom także nakazuje kochać bliźnich).
I teraz należałoby powiedzieć,
że dobrze, iż nie żyjemy w jednym z tych wyznaniowych rezerwatów
i do woli możemy upajać się prowokowaniem.
-A kto nam zabroni?
Jakże to zdaje się być miłe,
gdy możemy: ośmieszyć i obrazić, zwłaszcza tych z innej opcji
politycznej, albo wyznawców idei dla nas zdających się być bez
wartości....
-To takie rozkoszne doznanie, gdy
możemy zadać ból naszym adwersarzom, a że jest to najczęściej
zwyczajne świństwo, no i co z tego?
Pewnie z takiego założenia wyszli
organizatorzy i pomysłodawcy religijnych prowokacji z ulic Gdańska
i Warszawy, gdy niedawno zdawali się dobrze bawić obrażając
uczucia religijne znakomitej większości naszego społeczeństwa.
I tu rodzi się pytanie:
-Czy równie beztrosko i z takim samym
samozadowoleniem ośmieliliby się na tego rodzaju happeningi, gdyby
wśród chrześcijan obowiązywało prawo fatwy?
Pewnie nie?
I nawet do głowy by im nie przyszło
okraszać swoich manif, czy innych marszów hasłami:
„Żądamy wolności, jeszcze więcej
swobody itd....”
No cóż, obecne prawo zdaje się być
bezsilne i mało skuteczne w kazaniu tych, którzy obrażają innych.
Jakiś wyrok w zawieszeniu, przeprosiny
w prasie i po sprawie.
Kiedyś, gdy wszystko było prostsze,
taki członek prowokacyjnego marszu, obrażający uczucia religijne
innych, zasłużyłby na wymierną i bolesną karę, tak jak
chociażby człowiek łamiący w średniowieczu nakaz postu, któremu
wyłamywano zęby.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz