środa, 8 maja 2019

Kapłańska samotność, to kolejny zatruty owoc celibatu



W trakcie seminaryjnych praktyk trafiliśmy do ośrodka opieki paliatywnej, który prowadziły siostry zakonne.
Po tym szczególnym domu oprowadzała nas jedna z zakonnic i niejako na przywitanie powiedziała:
- „Najgorszym, co może spotkać człowieka, to samotność, która nie tylko bardzo boli, ale i może prowadzić do zaniku pragnienia życia.
W medycynie mówi się, że takiego człowieka dopadła depresja, a my mówimy o chorobie samotności, i dlatego w naszym domu, oprócz przepisanych leków, naszym podopiecznym staramy się dawać codzienną porcję naszej miłości, by nigdy nie czuli się samotni. ”
Później w jej towarzystwie odbyliśmy obchód po pokojach, w których przebywali mieszkańcy tego ośrodka. Część osób leżała w szpitalnych łóżkach, a ci bardziej zdrowi odbywali spacery od drzwi do okien, by przy nich postać przez chwilę i napawać się wiosennym słońcem zaglądającym przez szyby.
Osoby najbardziej sprawne zdobywały się na wysiłek krótkiego spaceru po alejkach mini parku otaczającego budynek.
Siostry rzeczywiście starały się troskliwie opiekować tymi staruszkami, co dało się zauważyć na każdym kroku, ale i tak to było za mało, by uwolnić ich od poczucia samotności, która malowała się chociażby w ich smutnych oczach.
Tegoroczny maj rozpoczął się pięknym, słonecznym dniem i pewnie wielu z nas zaplanowało na ten czas jakieś atrakcje: kilkudniowy wypad za miasto, odwiedziny znajomych, czy wspólny grill w podmiejskim ogrodzie.
Moje majowe plany zweryfikowała wiadomość, że zmarł jeden z moich seminaryjnych kolegów i jego pogrzeb przewidziano właśnie na pierwszy dzień majowego weekendu.
Mając na względzie to, że przez sześć lat seminarium byliśmy bliskimi przyjaciółmi, uważałem że powinienem na jego pożegnaniu być.
Pogrzeb księdza proboszcza (pracował w tej parafii 23 lata) stał się jednym z ważniejszych wydarzeń małej, wiejskiej społeczności.
Dodatkowo „atrakcyjności”tej uroczystości dodawał fakt, że swój udział w ostatnim pożegnaniu kapłana zapowiedział sam ks. Prymas i należało się spodziewać, że do małego kościółka ściągnie wielu księży by dołożyć swój „wieczny odpoczynek” za współbrata w kapłaństwie.
I wszystko sprawdziło się co do joty, a nawet ponad nią, bo biskupów było dwóch, a wielebnych kilkudziesięciu.
Nie zawiedli także parafianie i pewnie nie tylko z tej kościelnej gromadki, co dało się zauważyć po tablicach rejestracyjnych samochodów z różnych zakątków kraju.
Porządku wśród tłumu zebranych pilnowali strażacy w galowych strojach i dlatego uroczystość mogła imponować wszystkim przybyłym.
Ks. Proboszcz zmarł nagle, a o jego śmierci wierni dowiedzieli się, gdy zaniepokojeni nieobecnością księdza ( nie pojawił się w kościele by by odprawić mszę) wyważyli drzwi plebani i znaleźli martwego kapłana.
Wezwany lekarz stwierdził zgon w wyniku ataku serca, a prokurator potwierdził, że zgon nastąpił z przyczyn naturalnych.
Przez długą chwilę stałem przed pustym budynkiem plebani mojego zmarłego kolegi i poczułem dziwny chłód tego miejsca i nie rozumiałem dlaczego zrobiło mi się zimno, pomimo, że był wtedy piękny, słoneczny dzień.
Kiedy po skończonej mszy ustawił się przed kościołem żałobny szpaler, zrozumiałem, dlaczego przed chwilą doznałem wrażenia chłodu pustej plebani.
Odpowiedź malowała się w smutnych oczach kapłanów uczestniczących w tych uroczystościach, i nie była to powaga chwili, bo ich spojrzenia były identyczne z tymi, które widziałem przed laty u staruszków domu opieki zarażonych wirusem samotności.
Pomyślałem wtedy, że to jest kolejny owoc celibatu, śmiertelnej choroby Kościoła.
Kryspin, Ksiądz w cywilu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz