środa, 19 kwietnia 2017

Majowy zawrót głowy


    Pamiętacie swoją pierwszą komunię?
    W tym roku mija dokładnie pół wieku, gdy dane mi było przeżyć ten magiczny dzień i choć minęło tak wiele czasu, pamiętam wszystko, czego doświadczyłem w trakcie tej słonecznej niedzieli.
    Staliśmy w równym szeregu przed wejściem do wrzesińskiej Fary: na początku dziewczynki w białych sukienkach i kolorowych, splecionych z wiosennych kwiatów wianuszkach, a za nimi chłopcy w krótkich spodenkach i odświętnych koszulach ze śmiesznymi krawacikami na gumkach. Po obu stronach przygotowanego pochodu stali zgromadzeni dorośli: nasi rodzice i krewni, którzy przyjechali, aby towarzyszyć nam w tym pięknym przeżyciu.
Później w uroczystej procesji weszliśmy do chłodnego kościoła, gdzie czekały na nas ubrane w białe wstążeczki ławki głównej nawy.
    Po chwili ciszę przerwały organy i głos parafialnego chóru, który zaintonował pieśń na początek mszy.
Później już tylko było nasze oczekiwanie i pamiętam, że w tym dniu msza jakoś dziwnie wolno biegła, a myśmy z niecierpliwością czekali na tę chwilę, gdy będziemy pierwszy raz klęczeli przy rzeźbionych balustradach oddzielających ołtarz od reszty kościoła.
Nareszcie nadszedł ten moment, do którego przygotowywaliśmy się od tak dawna.
    Pierwszy raz dane nam było do swoich serc przyjąć ciało Pana Jezusa i to było niesamowite.
    Poczułem się dumny i szczęśliwy, że od tego dnia będę mógł pielęgnować przyjaźń z Panem Bogiem podobnie jak wszyscy ci, którzy w czasie niedzielnych mszy przystępowali do komunii.
    Po skończonych kościelnych uroczystościach dopełnieniem przyjemnych chwil był odświętny obiad w rodzinnym domu, w którym uczestniczyli zaproszeni goście: rodzice chrzestni i jeszcze dwoje wujostwa z moim kuzynem, który rok wcześniej przeżywał swoją pierwszą komunię.
Oczywiście były życzenia i prezenty. Pamiętam, że w białych pudełeczkach ozdobionych okolicznościowym motywem, oprócz życzeń znajdowały się małe koperty, a w nich pieniądze zamiast innych prezentów.(w poniedziałek rodzice kupili mi za nie młodzieżowy rower)
Domowe przyjęcie nie trwało długo, bo na 16.00 musieliśmy wrócić do kościoła na zbiorową fotografię i majowe nabożeństwo.
    Wtedy, oczekując na popołudniową wizytę w kościele, pierwszy raz opowiadaliśmy sobie o domowych uroczystościach i otrzymanych prezentach także.
    Zdecydowanie nie przypominam jednak, abyśmy wcześniej z rówieśnikami(moimi kolegami) prowadzili giełdę życzeń dotyczących prezentów od gości naszego przyszłego święta.
Takich rozmów nie było także w naszych domach.
Owszem, wiedzieliśmy, że nasze mamy przygotują odświętny obiad i coś słodkiego do kawy, która miała być zwieńczeniem domowego poczęstunku z tej okazji, ale nic ponad to(nie licząc tego, że na ten dzień ojciec zakupił skrzynkę oranżady- taką miłą niespodziankę dla dzieciaków, i to wszystko!)
     Minęło pięćdziesiąt lat od tego niesamowitego dla mnie dnia, a ja nadal z przyjemnością wspominam ten czas i jestem wdzięczny moim rodzicom, że nie było wtedy zamieszania poprzedzającego moje spotkanie z Jezusem.
Nie biegali przez długie tygodnie po lokalach, by zarezerwować termin przyjęcia.
Nie prowadzili ze mną rozmów na temat listy prezentów, które zaspokoiłyby moje oczekiwania.
Nie zaskoczyli mnie obecnością gości, których miałbym zobaczyć pierwszy raz w życiu, w trakcie mojego komunijnego przyjęcia.
    Cieszę się, że nie marzyłem o quadzie, czy wypasionym komputerze( wtedy ich jeszcze nie było i dobrze). Nie zaplanowałem sobie także podróży na koniec świata, o której ostatnio z dumą( w trakcie telewizyjnego programu) informowała mama dziewczynki, gdy na wizji mówiła o komunijnym marzeniu swojej pociechy.
    Minęło tak wiele czasu, a ja nadal się cieszę, że miałem rozsądnych, wierzących rodziców, bo dzięki ich mądrej miłości mogłem się cieszyć z najpiękniejszego prezentu, jakim było moje spotkanie z Jezusem.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz