piątek, 24 marca 2017

Medice cura te ipsum


    Gdy swego czasu pisałem o kościelnym feudale, który uzurpował sobie prawo do dysponowania wiejską remizą strażacką (ściślej salką spotkań), myślałem, że jest to oddolna inicjatywa proboszcza, który w taki sposób chciał „chronić” swoje owieczki przed zgubnymi skutkami lektury moich książek, no i się myliłem!
   Ostatnio odwiedziłem wielebnego (mojego starszego kolegę z seminarium) i dowiedziałem się, że nie poznał moich książek i nie będzie mógł się z nimi zaznajomić, bo …..?
    Mój dawny kolega okazał się na tyle otwarty ( gadatliwy), że nie uciął sprawy prostym: nie interesują mnie twoje książki i dlatego nie zamierzam ich przeczytać, a poinformował mnie, że na dekanalnym spotkaniu wszyscy księża zostali zobowiązani do powstrzymania się od ich lektury!
    Już to mnie zwaliło z nóg, ale dalsze rewelacje dotyczące moich „Koloratek” spowodowały mój uśmiech pomieszany z niedowierzaniem.
    Kolejnym zaleceniem (władz kościelnych) było to, aby dyskretnie, aczkolwiek stanowczo odradzać ich lekturę wiernym, jako dalece dla nich szkodliwą!
No i tu się poczułem zawiedziony!
Wszystko rozbiło się o to jedno słowo: dyskretnie!
    Określenie: dyskretnie jest co najmniej dziwne, bo obarczone jest niebezpieczeństwem, że jakaś część parafialnych owieczek może taką szeptaną przestrogą nie zostać objęta i przez to narazi się ją na poznanie zakazanych tekstów?
Czyż nie prościej byłoby w ogłoszeniach parafialnych poinformować wiernych o takim zaleceniu?
Jeżeli do tego dołożyłoby się informację, że wobec autora skierowano do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przez niego przestępstwa: np. obrazy uczuć religijnych, lub szkalowania instytucji, jaką jest Kościół, to by uwiarygodniło takie stanowisko.
    No, ale w takim przypadku zawiadamiający musieliby najpierw przeczytać ze zrozumieniem te „niebezpieczne” publikacje i dopiero wtedy starać się zająć stanowisko.
Chociażby tak jak to czynią osoby, które po lekturze tych „szkodliwych” książek, piszą do mnie dokonując swoistej recenzji. Jestem wdzięczny za każdy taki głos, niezależnie, czy są to słowa podziękowania (przytłaczająca większość z kilkuset nadesłanych do mnie maili), czy dezaprobaty (to znikoma grupa przeciwników „Koloratek” i do tego w większości deklarujących, że swoją opinię wyrazili nie czytając ani jednej strony!)
    Pragnę zaznaczyć, że nigdy moi mailowi rozmówcy nie stwierdzili, że treści zawarte w moich książkach spowodowały w nich zachwianie wiary, czy byłyby inspiracją do odejścia ze wspólnoty wierzących!
Wielokrotnie jednocześnie wyrażali żal, że Kościół o niewygodnych sprawach bardzo niechętnie mówi i prawie nigdy nie zajmuje stanowiska wobec zła w swoich szeregach.
    W grupie moich czytelników, którzy mówili o swoim odejściu ze wspólnoty wierzących, prawie wszyscy ( może to tylko próby samousprawiedliwienia ich decyzji) jako powód podawali to, że zawiedli się na ludziach w sutannach.
Może więc (czcigodni kapłani) moje książki nie są niebezpieczne, a tylko niewygodne?
    Gdy dopada człowieka choroba, sięga po lekarstwo i nic to, że niekiedy jest one zaprawione goryczą, trzeba je zażyć, by się lepiej poczuć i do zdrowia powrócić!
A na koniec jako P.S.
Fragment z Ewangelii św. Łukasza (12,1-3):
”Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajnego, co by się nie stało wiadome......” taka przestroga od samego Szefa!
(To tak przy okazji dyskretnego zalecenia, o którym było na początku!)
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz