środa, 15 marca 2017

Kościelny ZDZ



    Gdy rozpoczynałem moją drogę powołania, z niecierpliwością oczekiwałem na początek drugiego roku, gdy w seminarium odbywały się nasze obłóczyny( ceremoniał pozwolenia na noszenie sutanny). Od tego październikowego popołudnia poczułem dumę bycia podobnym do kapłana.
   Co prawda nadal moje prawa posługi przy ołtarzu bardziej przypominały ministranturę, ale zawsze.
Dopiero na czwartym roku studiów zezwolono nam na głoszenie kazań i do tego, tylko po ich zatwierdzeniu przez profesora homiletyki.
Prawie księdzem tak naprawdę poczułem się dopiero po przyjęciu( pod koniec piątego roku pobytu w seminarium) święceń diakonatu. Od tej chwili mogłem udzielać sakramentu chrztu, przewodniczyć uroczystościom pogrzebowym i czytać w czasie mszy świętej fragmenty Ewangelii. Najbardziej czułem się wyróżniony, gdy od chwili tych święceń mogłem także udzielać komunii wiernym.
    Takie zasady panowały w Kościele do początku lat osiemdziesiątych minionego wieku.
Póki co, w bardzo ograniczonym stopniu realizował zalecenia niedawno co zakończonego Soboru, który stawiał na świadomy i aktywny udział świeckich wiernych w sprawowaniu eucharystii.
I pewnie jedyną zauważalną zmianą byłoby odejście od łaciny i wprowadzenie języków narodowych w sprawowanych obrzędach, gdyby nie narastający kryzys wiary i coraz bardziej puste świątynie.
Kościół doszedł do przekonania, że dotychczasowa forma żywo przypominająca teatralną relację: aktor-widz, wypaliła się i trzeba coś zmienić?
-A może dać szeregowym uczestnikom kościelnego życia poczucie, że są ważni i potrzebni?
Noszenie baldachimu w czasie parafialnej procesji, zbieranie składki w trakcie mszy świętej, czy funkcja lektora czytającego przed Ewangelią mniej „dostojne” fragmenty z Biblii, zdawały się nie wystarczać?
-”Szafarz nadzwyczajny”- to brzmiało dumnie, no i w parafiach pojawiać się świeccy pomocnicy , którzy (po pozytywnej weryfikacji za strony biskupa) zajęli się szczególną pomocą przy eucharystii. Dorośli, parafialni aktywiści zamienili teraz ministranckie komeżki na białe alby i pod koniec mszy zaczęli zajmować się rozdawaniem komunii.
Mnie jakoś to nie pasuje....
    Irytuje mnie(pewnie nie tylko mnie?) gdy w trakcie niedzielnej mszy księża wikariusze wyruszają z koszykami i zbierają datki, a do tabernakulum udaje się świecki wierny, by po chwili rozdawać Ciało Chrystusa bogobojnym uczestnikom świętej liturgii.
    Podobnie nie widzę sensu, gdy ksiądz odprawiający mszę rozdaje komunię tylko ministrantom i zaraz po tym zasiadając w fotelu celebransa, tylko przygląda się posłudze nadzwyczajnego szafarza, który „obsługuje” pozostałych.
    Laicyzacja, konsumpcjonizm i kryzys wielu wartości, stają się swoistą modą współczesnego, sytego świata Dotykają one także Kościoła, który z każdym rokiem traci pozycję lidera moralnego autorytetu, co spędza sen z oczu watykańskim decydentom.
Kościół wymaga mądrych reform, aby zażegnać ten największy być może (w jego historii) kryzys!
    Papież Franciszek, wychodząc naprzeciw tym oczekiwaniom, w nieoficjalnym(póki co!) wystąpieniu poddał pomysł, aby do święceń kapłańskich dopuścić mężczyzn związanych małżeńską przysięgą. Miałoby to złagodzić problem braku powołań.
    Pewnie ( na siłę) można by doszukiwać się w tym pomyśle powrotu do tradycji początków Kościoła, gdy takie praktyki były czymś normalnym, ale?
    Są pewne profesje, przy których używa się określenia: powołanie!
Wśród nich są dwie szczególne- kapłan i lekarz.
    Trudno byłoby mi zaakceptować pomysł, by lekarzem był ktoś tak przy okazji, bo lubi pomagać ludziom.
Takich zapaleńców, którzy bez ukończonych, trudnych studiów medycznych, zajmują się leczeniem dolegliwości ludzkich ciał, nazywa się znachorami i są ścigani przez prawo!
    Idea kościelnego ZDZ( zakład doskonalenia zawodowego), a do tego sprowadza się pomysł święceń kapłańskich dla żonatych mężczyzn, jest co najmniej dziwna.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz