czwartek, 3 listopada 2016

Pierwsza opinia o "Zaufanej koloratce-konfesjonale krzywd"

    "Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd" dopiero za kilka dni nabierze ciała w formie książkowej, ale już dziś otrzymałem swego rodzaju recenzję tej książki od moje korektora, który zakończył pracę na "dopieszczeniem "tekstu. To pierwszy głos na temat mojej książki i dlatego pozwoliłem sobie na opublikowanie tej opinii, która jak mniemam nie będzie ostatnią oceną od czytelników.
Ta nasza rozmowa[pozwoliłem sobie na udzielenie odpowiedzi] zapowiada szerszą dyskusję na temat spraw, o których traktuje "Zaufana koloratka". Bardzo niecierpliwie oczekuję na kolejne głosy w dyskusji, którymi podzielą się ze mną odbiorcy mojej książki. O tych sprawach, o których napisałem, trzeba rozmawiać i wcale nie oczekuję, że wszystkim moje poglądy przypadną do gustu, ale liczę, że głos będą zabierać tylko ci, którzy poznają "Zaufaną koloratkę", dlatego już dziś zachęcam wszystkich was do przeczytania tej książki!!!

    Szanowny Panie Kryspinie,

    Proszę wybaczyć zdawkowe i lakoniczne potraktowanie Pańskiej prośby o wyrażenie zdania na temat Pańskiego tekstu. Niestety, to wielki i skomplikowany problem, który Pan porusza, nie sposób więc sprowadzić ocenę książki tylko do walorów fabularnych, do języka i stylu, do wartości czysto literackich. Nie czuję się jednak na siłach (także z braku czasu), aby zgłębiać temat patologii w życiu kleru katolickiego i jego konsekwencji dla losów poszczególnych jednostek. Nie znam prac na ten temat, nie znam badań - bo jakieś przecież są. Zwyczajnie więc nie potrafię kompetentnie ocenić walorów - rzekłbym - ideowych tej książki.

Pana książka otwiera mi oczy na coś, co znałem raczej bardzo mgliście. Jestem w tej materii dość bezradny. Mogę tylko zwrócić uwagę na pewne fakty i zastanawiać się, czy Pański obraz nie jest zbyt czarno-biały. Lub czy motywacja bohaterów nie bywa niekiedy zbyt powierzchowna. Przykładowo: kobieta, której partnerem jest ksiądz, i z którym ma dziecko, nie chce się zgodzić na jego rezygnację z kapłaństwa, bo nie chce go unieszczęśliwiać, nie chce go pozbawiać jego pasji i powołania? Z poczucia winy lub narzuconego wstydu? Dlatego że znów podświadomie ogranicza ją religia? Możliwe, ale to nie jest zbyt przekonywająco pokazane. Z drugiej strony kapłan, jej partner, sam nie bardzo wie, czego chce i żyje w kłamstwie. Miłość miłością, ale pacta sunt servanta, zobowiązań trzeba dotrzymywać lub z nich jasno rezygnować. Tymczasem ów kapłan chce zjeść ciastko i mieć ciastko. Wie, że go obowiązuje celibat, ale żyje z kobietą. Miłość ma wszystko tłumaczyć? Nie, wtedy trzeba zrezygnować z kapłaństwa. Można kochać Boga i kobietę, nie będąc duchownym. Ten Pana duchowny jest po prostu niedojrzałym facetem. Przecież niezależnie, czy Maria chce tego, czy nie, powinien zrezygnować z posługi kapłańskiej i nie porzucając wiary, zmienić swoje zycie. Powinien podjąć decyzję. Trzeba być uczciwym, a on przez kilka lat nie był uczciwym wobec zasad, którym ślubował. Zasady mogą być niesłuszne, ale wówczas odpowiedzialny człowiek, wycofuje się z instytucji, która ma takie zasady. Czy uznaje Pan, że mimo iż małżeństwo zakłada wierność partnerowi, można się zakochać w innym, żyć z tym innym, i w małżeństwie udawać, że się jest przykładnym małżonkiem? Wedle Pana można, skoro Pan "rozgrzesza" Marię i Grzegorza. A przecież ta historia mogła być takim wspaniałym dramatem postaw ludzkich, dramatem ludzi, którzy sami się gubią, których miłość "pożera", którzy są splątani na różny sposób - bez wskazywania palcem winnego (oczywiście Kościoła). Bo nie Kościół jest w tej historii winien, ale ludzie, różni ludzie, złe charaktery, słabości ludzkie itd.itp. A może nie ma wcale winnych, po prostu Los, Przypadek, niejako antyczna tragedia, przypadek bez wyjścia, każde wyjście złe.
W moim pojęciu celibat powszechny w rycie łacińskim jest nieżyciowy, może nawet szkodliwy, powinien być dobrowolny. Ale on w tej historii nie ma nic do rzeczy. Problemem jest tu nieodpowiedzialność tej pary (obojętnie, co mieliby oboje na swoje usprawiedliwienie), która nie potrafi zdecydować się na zerwanie z podwójnym życiem. Wiara? Słaby pretekst znalazł Pan dla tej wykształconej kobiety, przecież nawet dla osoby głęboko wierzącej (z tekstu nie wynika, że ma kompleks winy) związek - zwłaszcza małżeński - z księdzem, który oficjalnie zrezygnował z posługi, z powołania, nie powinien stanowić większego problemu. O wiele większy problem jest wtedy, gdy kobieta pozwala księdzu partnerowi prowadzić podwójne życie, a tym się Maria w pełni zadowalała, chyba w ogóle nie myśląc o prawach dziecka i prawach ojca. Ona traktowała Grzegorza jak kochaną zabawkę. Zadaje Pan w epilogu retoryczne pytanie: czy ona kogoś skrzywdziła? Otóż tak, skrzywdziła Grzegorza i jest poniekąd winna jego samobójstwa.

Moim zdaniem także utożsamianie przez Pana Kościoła jedynie z klerem jest nieuprawnione, bo Kościół to jak wiadomo wszyscy wierni. Ja wiem, że to jest skrót myślowy, ale jednak Pan dobrze wie, że to nie to samo. Nie chce mi się tez wierzyć, że w tych historiach tylko "ofiary" Kościoła były sprawiedliwe (w tym - o dziwo - zakochani księża) i tylko jeden ksiądz (z ostatniej opowieści, nota bene niezakochany ) zasługuje na szacunek. Tak, ten ostatni zasługuje na szacunek. Jeśli prawdą jest, że takie są naprawdę proporcje, że jeden sprawiedliwy ksiądz przypada na 5 czy 10 niegodnych, wówczas jasno w epilogu powinien Pan to napisać, powołując się na jakieś dane lub własne obserwacje, które pozwalają Panu na uogólnianie. Dobrze byłoby wiedzieć, czy Pańskie opowieści są statystycznie bardzo bardzo znaczące, czy to rzadkie przypadki. Z opisu przez Pana seminarzystów można by wnioskować, że z seksualnością nie radzi sobie większość duchownych w różnych okresach swej posługi..

Moim zdaniem całkiem nietrafnie powołuje się Pan na Pieczyńskiego. B. dobry aktor, ale na punkcie Kościoła wpada w amok i wygłasza poglądy godne Palikota czy Hartmana. Takie karkołomne ogólniki można wygłaszać pod adresem bardzo wielu instytucji i nic z tego nie wynika. Można mieć bardzo negatywną opinię np. na temat kleru, ale to nie uprawnia to zdania, że Kościół to zbrodnicza instytucja i że papieża należy postawić przed sądem. No, na tym punkcie Pieczyński jest maniakiem. Każde niemal współczesne państwo, stosując "kryteria" Pieczyńskiego, można by obrzucić epitetem "zbrodnicze", także tak ateistyczne państwo jak Francja.

Prof. Lew-Starowicz w swoim raporcie o seksualności Polaków podaje m.in. że 80 proc. duchownych uprawiało samogwałt. To jedno zdanie więcej mówi o stanie duchownym niż pierdoły - przepraszam - stu Pieczyńskich. Bo pokazuje skalę zjawiska i niemożliwość sprostania wymogom "czystości" przez większość duchownych. Pan w swojej książce pokazuje jeszcze coś dodatkowego: powiedziałbym cynizm i hipokryzję wielu seminarzystów, a potem księży. Ale z Pieczyńskiego, który nie jest żadnym autorytetem w tej materii, radziłbym Panu zrezygnować. Po prostu obniża walor książki takim "odlotowym" cytatem. No chyba, że celuje Pan w czytelnika, który takie zdanie Pieczyńskiego przyjmie z entuzjazmem. To już Pana sprawa.

Być może w komentarzu końcowym warto by wzmiankować o tym, że np. celibat nie obowiązuje powszechnie w Kościele katolickim, bo w rycie wschodnim (np. grekokatolickim) nie obowiązuje, nie obowiązuje także księży, którzy wcześniej byli pastorami, mają żonę i dzieci, a przeszli na katolicyzm. Istnieje też Międzynarodowe Stowarzyszenie Księży, którzy żyją w małżeństwie i domagają się od Watykanu dopuszczenia do obowiązków duszpasterskich. Są tacy, którzy uważają, że celibat powinien być dobrowolny. Są inni, którzy mówią, że skoro ktoś po 6 latach w seminarium podpisał dokumenty i złożył przysięgę, to powinien jej dotrzymywać, jak umowy bankowej, lub po prostu odejść i nie narzekać, że brzydki i "nieludzki" Kościół wymagał od nich niemożliwego. Oczywiście najgorsze są te "parszywe" owce, o których Pan między innymi pisze: potajemnie łamiące celibat, ale z fruktów "zawodu" kapłana nie chcące rezygnować.
Jakkolwiek by nie było, faktem jest, że wśród kleru - czego dowody Pan przytacza - ogromnie wiele hipokryzji, wygodnictwa, kłamstwa, łamania ślubów, pijaństwa, dewiacji i czynów przestępczych. Natomiast - moim zdaniem - żadna miłość nie stanowi dla księdza alibi, jesli się zakochał, zamiast rzucać gromy na "nieludzki" Kościół, który wymaga czystości, niech wymaga od siebie odwagi i uczciwości: niech - powtarzam - zrezygnuje z posługi i odda się życiu świeckiemu.

Tak na marginesie, trudno stawiać zarzuty Kościołowi, że od wieków wymaga celibatu. Takie kiedyś były poglądy. Przecież aż do końca XIX wieku profesorowie dwóch najlepszych uczelni w Wielkiej Brytanii tez mieli obowiązek życia w celibacie. Panował też ongiś długo pogląd, że prawdziwy artysta powinien żyć w celibacie, żeby się całkowicie oddać sztuce. O czym to świadczy? Ano o tym, że kiedyś (nawet sto lat temu) panował pogląd, że niektóre profesje wymagają całkowitego oddania i abstynencji cielesnej. W Kościele rzymskim tradycja okazała się tak silna, że do dzisiaj istnieje celibat. Pewnie prędzej czy później celibat będzie dobrowolny. Bo seminarzystów jest dziś o ponad połowę mniej niż w roku 1990.

W ogóle świat jest nieprzewidywalny. Czytałem ostatnio, że bardzo duży procent młodych kobiet i mężczyzn w Japonii (gdzieś chyba około 20-30 procent) żyje nie tylko w stanie wolnym, ale i nie podejmowało nigdy stosunków płciowych.
Pozdrawiam
Błażej

Panie Błażeju!
    Ma Pan wiele racji w swoich wnikliwych ocenach postaw bohaterów mojej książki, ale ...?
No właśnie, ten biało- czarny koloryt, który Pan zastosował w ocenach tych osób, nie daje obiektywnej oceny osobom, których historię przytoczyłem czytelnikowi.
Owszem, uważam celibat za coś wbrew naturze człowieka i ktoś mógł by mi zarzucić, że to moje subiektywne zdanie, bo sam kiedyś byłem w tym kręgu i teraz próbuję kolejny raz "rozgrzeszyć" moją decyzję sprzed lat, ale tak nie jest.
Odchodząc z szeregów hierarchicznego Kościoła uważałem, że to było uczciwe podejście z mojej strony[może tylko za długo to trwało, co opisałem w "Zakochanej koloratce"], ale nadal po latach żyję sprawami tej instytucji, nie na zasadzie odrzuconego rozbitka, a kogoś, komu po prostu zależy na Kościele!
Na spotkaniach autorskich czytelnicy pytają mnie za każdym razem, czy mógłbym wrócić do stanu kapłańskiego[ moja żona zmarła prawie 4 lata temu i nie mam żadnych przeszkód, aby [jak Syn Marnotrawny] powrócić do szeregów duchowieństwa, zawsze wtedy odpowiadam, że nie. Zaraz potem dodaję, iż pewnie Pan Jezus ma dla mnie inną drogę, abym mówił bez jadu i nienawiści o sprawach[Kościoła], które nigdy nie przestały być dla mnie ważne. Owszem przytaczam słowa Pieczyńskiego, ale nie opowiadam się za tym językiem nienawiści, a mówię o takich osądach, bo jest coraz więcej takich Pieczyńskich, Hartmanów i Palikotów, a Kościół daje im pożywkę do głoszonych przez nich poglądów i ten jad trafia do ludzi szukających dla siebie usprawiedliwienia swojej słabej wiary.
Bardzo jednoznacznie ocenił Pan historię Marii i tak wielu pewnie by oceniło i ją i Grzegorza. I to mnie zasmuca. Takiego surowego osądu nie wypowie jednak nikt, kogo dotknęła w życiu prawdziwa miłość, bo wtedy i Marta powinna być napiętnowana i być może są i tacy, którzy powiedzą, że sama sobie zgotowała swój los. Nie przeraża Pana, że niekiedy ludzkie osądy, w imię obrony "jedynie słusznego stanowiska", potrafią posunąć się nawet do absurdów przypisania winy nawet dzieciom[ głos abpa Michalika o winie małych dziewczynek, za to że prowokują seksualne nadużycia ludzi w sutannach!]
W mojej książce nie dotykam oskarżeniem osób, niezależnie od tego, czy pokazuję ich od strony ofiar, czy sprawców  cierpienia, dlatego nie rzucam słów potępienia na żadnego z bohaterów książki, bo wszyscy są ofiarami systemu.
Dlaczego więc powstała ta książka?
   Najważniejszym powodem była potrzeba dania głosu skrzywdzonym, którzy potrzebują, aby mówić o doznanej krzywdzie i aby ich głos był słyszany[to forma uwolnienia się od ciężaru przeżytych krzywd]
   To także głos, który chciałbym, aby dotarł do sumień tych, od których zależy dobro Kościoła.
Pewnie, że są [nawet wielu]ludzie, którzy zawsze będą uważać, że po co nagłaśniać ciemne strony, gdy można przecież napisać o jasnych przykładach, z których można by odrywać plastry miodu dla swojej wiary.
Tej książki wcale nie muszą czytać wszyscy, ale wszystkim wierzącym grozi swego rodzaju "kompromis z wiarą" i to jest chyba największa krzywda, którą ludzie Kościoła wyrządzają wiernym, którzy podejmują tę swoistą "grę": My spełniamy w minimalnym stopniu nałożony na nas obowiązek-jesteśmy co niedzielę w kościele, ale w tygodniu już możemy prowadzić swoje "normalne " życie, w którym świąteczna wiara zostaje odłożona gdzieś wysoko na półkę naszej duszy i dlatego jesteśmy tacy jacy jesteśmy. No, ale przecież wcale nie jesteśmy gorsi, bo kapłani stojący przy ołtarzu, po opuszczeniu świątyni też są innymi ludźmi. [Takie rozgrzeszenie bez sakramentu!]
    Mówi Pan, że trzeba opierać się na badaniach naukowych, socjologicznych i dopiero wtedy wyciągać wnioski. Kościół nie chce takich badań, bo musiałby ustosunkować się do nich[przykład księdza prof Baniaka!]
Gdy w końcowych zdaniach piszę, że są dwie przyczyny zgnilizny w Kościele: obowiązek celibatu i brak przejrzystości finansowej, to mówię o tym zdecydowanie i chyba mam rację!
Pewnie, że można utrzymywać stan, takim jaki jest, ale, i tu powtórzę moją obawę z poprzedniej mojej książki["Zatroskanej koloratki"], gdy napisałem, że Kościół podejmie trud zmian, albo stanie się skansenem przeszłości!
Czy nie mam prawa wyrazić swojej obawy, że tak może się stać?
Jestem, byłem i zawsze będę częścią tej społeczności, choć może w takiej dziwnej formie, którą podpisuję moje felietony w Angorze:Ksiądz w cywilu.
Pozdrawiam serdecznie jeszcze raz dziękując za szczere słowa, Kryspin Krystek
 
 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz