wtorek, 4 października 2016

Różańcowy „rekwizyt” nadziei!


    Pierwszy raz większości z nas dane było się z nim spotkać bardzo wcześnie i pewnie tego nie zapamiętaliśmy? Mieliśmy wtedy dokładnie pierwsze urodziny.
    Rodzice zorganizowali małe przyjęcie, był torcik z jedną zapaloną świeczką, którą pomogła zdmuchnąć nam nasza mama, a później na stole wylądowały drobiazgi i poukładali je w zasięgu naszej małej rączki czekając na wybór, rodzaj przepowiedni naszej przyszłości.
   Wtedy, obok kieliszka, książki i banknotu wylądował sznur kolorowych paciorków zakończonych małym krzyżykiem. To było nasze pierwsze spotkanie z różańcem.
Kolejne przypadło na dzień naszej Pierwszej komunii, gdy w obowiązkowym wyposażeniu on także się znalazł obok zapalonej świecy i książeczki, modlitewnika zapisanego najróżniejszymi litaniami i tekstami bogobojnych pieśni.
   Tak uzbrojeni, dumnie kroczyliśmy główną nawą świątyni, by zająć przydzielone nam miejsce w odświętnie udekorowanej kościelnej ławie.
Później był jeszcze październik tamtego roku, gdy katechetka pilnowała naszej obecności na nabożeństwach odprawianych przed wieczorną mszą.
   Dla większości z nas był to ostatni miesiąc bliskich spotkań z tym kolorowym narzędziem modlitwy i ten pierwszokomunijny „rekwizyt” podzielił los pozostałych pamiątek i wylądował gdzieś głęboko w szufladzie.
Ale to nie koniec naszych spotkań z modlitewnymi paciorkami, bo kiedyś i na nas przyjdzie ostatnia chwila i wtedy nasi bliscy, może po długich poszukiwaniach wygrzebią z zapomnianych błyskotek różaniec i splotą nim nasze dłonie spoczywające na martwym ciele.
*
    Wśród pamiątek muzeum w Oświęcimiu, gdzie przechowuje się relikwie pozostałe po tych, którym ludzkie okrucieństwo zgotowało piekło, w oszklonej gablocie znajduje się różaniec zrobiony przez jednego z więźniów tej kaźni.
Na szarą nitkę[pewnie wyciągniętą z obozowego pasiaka] zostały nawleczone małe kuleczki zrobione z obozowego chleba.
    Jak wielką potrzebę nadziei musiał mieć w sobie twórca tego modlitewnego „pomocnika”, że z głodowych porcji chleba odkładał drobne cząsteczki, aby z nich zrobić sznur modlitewnych koralików?
Trochę zawstydził mnie ten widok, bo choć w moim kleryckim i kapłańskim życiu zwyczajowo „zaliczałem” tę modlitwę, ale dopiero po tym obozowym doświadczeniu, zrozumiałem jak wielką on może mieć moc.
    Różaniec zrobiony z okruchów chleba, dawał tamtemu człowiekowi, będącemu na samym dnie piekła ludzkiej nienawiści, nadzieję i pewnie pozwolił mu przeżyć najtrudniejsze chwile?
*
    Wielu kierowców w swoich warczących maszynach zawiesza na przednim lusterku różaniec.
Pewnie wielu traktuje go jako rodzaj jakiegoś totemu. Ale takie zabezpieczenie wynika jednak z wiary, że ten może kiedyś omodlony splot koralików, będzie strzegł ich bezpiecznej jazdy i dobrze!
    Różaniec to taka szczególna modlitwa, którą można praktykować wszędzie i choć Kościół szczególnie poleca ją w październikowych nabożeństwach, to w naszej codzienności mamy wiele takich chwil, gdy możemy nią przywracać sobie nadzieję.
    Popołudniowy spacer, droga, którą codziennie przemierzamy do pracy, oczekiwanie w urzędzie na załatwienie gnębiącej nas sprawy i wiele innych chwil, które można wypełnić tą modlitwą zawierzenia.
   Oczywiście nie musimy w jej trakcie ostentacyjnie przesuwać w ręku kolorowych paciorków, które tak naprawdę są tylko po to, aby odliczać kolejne Zdrowaś Maryjo.
   W takich okazjonalnych sytuacjach wystarcza nam dziesięć palców u naszych rąk.
Spróbujcie kiedyś takiej formy modlitwy, ona naprawdę wyzwala nadzieję!
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz