niedziela, 28 sierpnia 2016

Nie przyszedłem aby służyć, ale by mi służono!

 
     Był listopad 1975 roku. Będąc w klasie maturalnej pojechałem na krótkie [3 dni] rekolekcje dla młodzieży, które kilkanaście kilometrów od mojej miejscowości, organizowali Ojcowie Paulini.
    W małej, wiejskiej parafii pracowało wtedy czterech zakonników. Nad wszystkimi górował nie tylko pełnioną funkcją, ale i wzrostem[2,05] przeor tej mini wspólnoty.
Lubiłem tego olbrzyma, którego poznałem już wcześniej, gdy odwiedzał naszą parafię, za każdym razem budząc małą sensację z powodu swojej wielkości.
Przy całej swej „niezwykłości” był do tego szalenie miłym człowiekiem.
Zdziwiło mnie, gdy w trakcie naszego pobytu u gościnnych zakonników[ w trakcie naszych rekolekcji], Ojciec Przeor przedstawił nam swoich pomocników, wśród których jeden zdawał się jakoś za bardzo posunięty w latach, jak na prostego mnicha.
     Gospodarz wyjaśnił nam, że to był były Generał ich zakonu [ najważniejsza osoba w dużym zgromadzeniu zakonnym], ale po skończonej kadencji, powrócił do grona szeregowych Ojców!
Później, wyjaśniając nam zasady panujące w zakonie, dodał, że on także po maksymalnie dwóch kadencjach[czteroletnich] pewnie zostanie przydzielony do innych zadań.
Tak też się stało, gdy po kilku latach, w czasie mojego pobytu na Jasnej Górze, spotkałem go w klasztorze. Był wtedy zwyczajnym Ojcem zakonnym, jakich tam było wielu, ale nadal ujmował serdecznością i szczerym, uśmiechem!
     Przed kilkoma dniami w trakcie popołudniowej kawy, na którą zaprosiliśmy sąsiadów. Justyna wiedząc o mojej przeszłości, poruszyła temat proboszcza z jej rodzinnej parafii:
-” Od ponad dwunastu lat w mojej rodzinnej parafii zostaliśmy skazani na proboszcza, który delikatnie to ujmując, nie jest lubiany. Przez te wszystkie lata niechęć do tego kapłana narosła konfliktami, w których on chyba się lubuje, bo co chwilę swoją postawą zraża sobie kolejnych wiernych i w efekcie coraz mniej ludzi chodzi do kościoła...
Najgorsze jednak jest to, że on ma dopiero 58 lat i jeszcze długo u nas pozostanie!”
     Może puśćmy wodze fantazji...
    Gdyby kościelne władze wprowadziły obligatoryjnie kadencyjność stanowisk proboszczowskich.
Dajmy na to: Proboszcz powoływany byłby na okres, powiedzmy 4 lat..
Pod koniec pierwszej kadencji parafialna wspólnota w powszechnym głosowaniu wyrażałaby coś w rodzaju wotum zaufania, oceniając jego czteroletnie rządy dusz i dodatkowo Kuria[organ nadrzędny z biskupem jako decydentem], przeprowadziłaby coś w rodzaju audytu-zewnętrznej oceny poczynań gospodarza parafii.
W efekcie zapadłaby decyzja o ewentualnym kolejnym[ostatnim] okresem jego posługi w danej wspólnocie.
Później cztery lata przerwy i powrót do posługi pomocniczej[ wikariusz] , no a potem ewentualny, kolejny, kadencyjny czas proboszczowania w innej parafii!
No to teraz ktoś powie, że to czysta utopia i coś, czego nie da się wprowadzić w życie...
     Co prawda Kościół przez wieki żył hierarchicznym systemem sprawowania władzy nad pracownikami Winnicy Pańskiej, ale to wcale nie wyklucza, żeby kapłani mieli świadomość, że na tym ziemskim padole nic i nikomu nie bywa dane na zawsze.
Władza dana na jakiś czas,sprawuje w rządzącym poczucie służby i odpowiedzialności przed tymi, którzy nią kogoś obdarzyli.
Człowiek posiadający władzę, bez ograniczenia czasu, niekiedy staje się satrapą, który zatraca poczucie powołania do służby, a po jakimś czasie zaczyna żyć żądzą tego, aby mu służono!
Kryspin
P.S. Napiszcie mi o swoich Proboszczach: Czy są duszpasterzami z prawdziwego zdarzenia, czy satrapami , którzy zatracili istotę powołania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz