sobota, 4 czerwca 2016

"Musimy o tym mówić!"- fragment "Zaufanej koloratki-konfesjonału krzywd"

*
      Minął kolejny rok mojej iluzji spokoju. Jednak każdego dnia bałem się, że wśród przypadkowo spotkanych ludzi, znajdzie się ktoś, kto powie:
Ja ciebie znam i słyszałem o twoich koszmarach na plebani!”
-Bałem się tego każdego dnia, aż do chwili, gdy jedna rozmowa uwolniła mnie od strachu.
Było to 7 kwietnia - początek ciepło zapowiadającej się wiosny.
Do późnego wieczora łaziłem po ulicach i cieszyłem się świeżym powietrzem po dopiero co spadłym deszczu. Nie chciało mi się wracać do czterech ścian mojej samotni i do domu przyszedłem dobrze po dwudziestej drugiej.
Zaraz po powrocie zamierzałem wziąć prysznic i się położyć i wtedy odezwał się dzwonek mojej komórki. Wyświetlił mi się nieznany numer i jak zawsze zamierzałem odrzucić to połączenie, ale pomyliłem klawisz i usłyszałem znajomy głos.
     To był Jurek Maciejewski z mojej rodzinnej miejscowości.
On przed laty także doświadczył „przyjaźni” księdza proboszcza i przez kolejne lata dochodził do normalności, będąc stałym klientem poradni zdrowia psychicznego.
Jego historia była podobna do mojej.
      Przed laty, będąc na studiach, poznał dziewczynę, z którą się ożenił. 
Ich związek przetrwał jednak tylko niecały rok i zakończył się rozwodem.
Od tego momentu wrócił do rodzinnego domu i przez kolejne lata mieszkał z matką. Długo był praktycznie na jej utrzymaniu. Nie pracował i nawet nie szukał jakiegokolwiek zajęcia, choć skończył studia i był dobrze zapowiadającym się nauczycielem historii.
      *
     Teraz zadzwonił do mnie, prosząc o spotkanie i chwilę rozmowy.
Gdybym nie słyszał determinacji w jego głosie, pewnie bym się nie zgodził, bo wiedziałem o czym miałaby ta rozmowa być, a na to nie miałem ochoty i siły.
On pewnie także to wiedział i może dlatego tym bardziej nalegał.
W końcu się zgodziłem!
       Przyjechał następnego dnia i przegadaliśmy całe popołudnie.
Opowiedział mi ze szczegółami swoją historię plebanijnej „przyjaźni”. 
Później mówił o latach traumy, nieudanych próbach powrotu do normalnego życia, niezliczonych sesji terapeutycznych, które tak naprawdę nic nie zmieniły. Wraz z upływem lat było tylko gorzej i dlatego zadzwonił do mnie, czując, że to może być jego droga ocalenia.
     Także opowiedziałem mu swoją historię i nic to, że była ona tak bardzo podobna do jego doświadczeń. Ja tego potrzebowałem, czułem to, że muszę wyrzucić z siebie to wszystko...
Podobnie jak on, ja także wielokrotnie trafiałem na kozetkę psychologa, czy psychiatry i tam mówiłem o tym, ale za każdym razem efekt, podobnie jak u Jurka, był mizerny, żeby nie powiedzieć- żaden!
      Tego wieczoru po naszej rozmowie obaj zrozumieliśmy, że to jest to!
Nam było potrzeba właśnie takiej oczyszczającej wzajemnej spowiedzi naszej krzywdy.
     Wtedy narodził się nam pomysł powołania stowarzyszenia, które mogłoby służyć innym, takim samym ofiarom skrzywdzonym przez ludzi w sutannach....
Od ponad dwóch lat spotykamy się cyklicznie na czymś w rodzaju mitingów. Za każdym razem w innym mieście spotykamy się ze sobą, aby mówić o sukcesach i porażkach w drodze do normalności.
Każdy z nas jest na innym etapie swojego piekła.
Niektórzy dopiero wyszli z tej matni, inni mają już bagaż lat, ale nadal zmagają się z koszmarami wspomnień.
-Co miesiąc spotykamy się w małych kręgach, podobnie jak anonimowi alkoholicy.
-Może to mało stosowne porównanie, ale oni także odnajdują siły na codzienną walkę o normalność, mówiąc o swoim przeszłym koszmarze....
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz