niedziela, 15 maja 2016

"Zaufana koloratka-konfesjonał krzywd"- rozmowa z księdzem Kanclerzem!

     Kanclerz był człowiekiem w mocno średnim wieku, z pasemkami siwych włosów na skroniach i posturze gladiatora rodem z rzymskiego Koloseum.
Wskazał nam krzesła stojące półkolem przed wielkim, jakby na jego miarę skrojonym biurkiem, za którym zasiadł w równie okazałym fotelu.
W narożniku olbrzymiego pokoju było jeszcze jedno biurko, mniejsze.
Przy nim zasiadł sekretarz i rozłożył białe, puste kartki papieru.
     Dopiero później zrozumieliśmy, że zajął to dyskretne miejsce, aby notować przebieg spotkania, notując każde padające tam słowo.
Przez moment poczuliśmy się jak w sali rozpraw sądowych, a przed nami siedział sędzia mający rozpatrzyć naszą krzywdę.
     Przez kilka minut mówiła tylko moja matka.Ksiądz kanclerz, nie przerywając jej relacji, siedział z posągową miną do chwili, aż zasugerował, że wobec tak drastycznych spraw, o których go informowała, najlepszym byłoby, aby dalszy ciąg rozmowy mógł przeprowadzić tylko ze mną i to bez obecności świadków.
      Rozmowa trwała ponad godzinę i w większości był to monolog z mojej strony. Ja mówiłem swoją historię, a on słuchał w skupieniu i tylko, gdy w emocjach przyspieszałem wypowiadane zdania, prosił, abym jeszcze raz spokojnie opowiedział dany fragment, aby sekretarz mógł wszystko zanotować.
Ani jednym słowem nie komentował tego, o czym mówiłem. Słuchał mnie ze stoickim spokojem i tylko raz wyraz jego posągowej twarzy uległ zmianie, gdy opowiadałem o gościach rozpasanego wieczoru sprzed kilku tygodni, kiedy to w plebanijnym wieczorze brali udział księża na co dzień zajmujący eksponowane stanowiska w kościelnych strukturach... 
Ale nawet wtedy nie odezwał się, nie zadał mi żadnego pytania.
      Gdy moja spowiedź krzywdy dobiegła końca, poprosił do pokoju pozostałe osoby, które przyjechały ze mną tego dnia.
Długo milczał świdrując po kolei każdą osobę chłodnym spojrzeniem, jakby jeszcze raz chciał się upewnić, że to wszystko, co usłyszał, było prawdą.
    Po chwili podszedł do niego sekretarz z plikiem zapisanych odręcznie kartek, na których znajdował się protokół z tego wszystkiego, o czym mówiliśmy.
-”No tak....
-Teraz pozostaje tylko podpisami, które złożycie na tych kartach, potwierdzić to wszystko, o czym tu dzisiaj usłyszałem....”     
    Powiedział to niskim, zmęczonym głosem cały czas trzymając w wielkich dłoniach zapisy krzywd, których doznaliśmy za przyczyną człowieka, który zawiódł nie tylko nasze zaufanie.
Kurialista jeszcze przez chwilę skupiał swoje spojrzenie na zapisanych kartach, jakby chciał jeszcze raz poznać ich treść, a może po prostu tłukł się z myślami, co dalej z tym wszystkim zrobić.
Na koniec kolejny raz powiódł wzrokiem po przybyłych i powiedział:
-”Jesteście świadomi, że to wszystko, co zostało tu spisane, może wyrządzić wiele krzywdy i zniszczyć ludzkie życie...? „
Zadał pytanie niby do wszystkich, ale poczułem, że szczególnie kierował je do mnie.
     W jednej chwili ogarnęła mnie wściekłość, bo dotarło do mnie, że ten człowiek nic nie zrozumiał z tego wszystkiego, o czym mówiłem, albo w imię niezrozumiałej dla mnie logiki, najchętniej w wielkich łapach podarłby te zapisane karty naszych krzywd, aby było po sprawie.
     Wstałem i zdecydowanie podszedłem do biurka. Nie mówiąc nic, wziąłem do ręki długopis leżący w zagłębieniu marmurowego, zabytkowego kałamarza stojącego przy mosiężnej lampie z witrażowym abażurem w kształcie małej kopuły zakończonej pozłacanym krzyżem i patrząc cały czas w jego zimne spojrzenie, złożyłem podpis na zakończeniu protokołu.
-To wszystko zostało tu spisane, bo ta krzywda się już dokonała i zniszczyła niejedno życie, także i moje!-Wycedziłem, patrząc mu cały czas w oczy z coraz bardziej narastającą złością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz