wtorek, 13 czerwca 2023

 

Czy to jest już koniec Kościoła?

Ostatnio w przestrzeni publicznej pojawiło się wiele analiz dotyczących przyszłości Kościoła, a ściślej rzecz ujmując, jego nieuniknionego końca.

Prym w tym czarnym scenariuszu dotyczącym tej instytucji wiodą teolodzy, którzy z własnego wyboru jakiś czas temu porzucili kościelne pielesze i z nieukrywaną niechęcią podejmują się roli ekspertów od przyszłości, w której wiara będzie już tylko wspomnieniem.

Na poparcie swoich tez skwapliwie przytaczają dane statystyczne o postępującej laicyzacji w kręgach ludzi młodych, którzy jak żadna inna grupa społeczna otwarcie wyraża swój sprzeciw wobec rzeczywistości, w której Kościół jawi się im jako twór skostniałych struktur, w którym hierarchowie i szeregowi duchowni także, zdają się żyć w odrealnionym świecie, zupełnie nie troszczącym się o dobro i potrzeby szeregowych członków tej instytucji.

Trudno się nie zgodzić z tym, że Kościołowi potrzeba reform, i w tej kwestii panowie Obirek, Bartoś i Polak mają wiele racji, ale z jednym nie mogę się zgodzić, kiedy jako pewnik zakładają, iż do takowych nigdy nie dojdzie.

Kiedy w połowie lat siedemdziesiątych zaczynałem swoją przygodę z Kościołem będąc na początku seminaryjnej drogi, od reform Drugiego Soboru Watykańskiego minęło zaledwie kilkanaście lat i nie bardzo jeszcze dało się odczuć powiew nowego.

Kościół nadal zdawał się żyć przeszłością z nieśmiertelną precedencją i posłuszeństwem wobec hierarchicznych przełożonych i nikomu nawet przez myśl nie przyszło, aby mogło być inaczej.

To z pewnością był grzech zaniechania, że nie wykorzystano szansy na otwartość wobec wszystkiego, co winno być istotą tej wspólnoty, a ściślej rzecz ujmując nie wykorzystano szansy pobudzenia świadomości w obszarze laikatu, najbardziej istotnego i ważnego ogniwa tej organizacji.

Kilkanaście lat później, kiedy moje drogi już rozeszły się z kapłańskim poletkiem, miałem okazję porozmawiać z jednym z moich dawnych kolegów seminaryjnych. Był już wtedy nobliwym proboszczem z godnością kanonika. W trakcie naszego spotkania wspomniałem mu o serialu „Plebania” , w którym bohaterowie często powtarzali, iż wszyscy wierni są Kościołem i jako tacy winni czuć odpowiedzialność za jego kondycję.

Mój przyjaciel tylko się uśmiechnął pod nosem i sprowadził mnie na ziemię:

-”To tylko film, który ni jak nie przystaje do rzeczywistości i jest niewiele wart.”

Minęło ponad pół wieku od soborowych wytycznych i można już chyba pokusić się o próbę odpowiedzi - dlaczego tak mało zmieniło się w Kościele od tego czasu?

Z pewnością zawinił tu czynnik ludzki, a ściślej rzecz ujmując opór przed zmianami okazał się zbyt silny zwłaszcza w gronie tych, którzy będąc decydentami w tej instytucji, zwyczajnie wybrali egoistycznie to, co uznali za lepsze dla siebie.

Kościół bezsprzecznie potrzebuje zmian, reformy dotyczącej nie tylko myślenia, ale i rzeczywistych zmian, w których nie będzie kolejnego pudrowania zawinionych ran będących największym zagrożeniem dla niego samego.

Chrystus powołując go do istnienia ponad dwa tysiące lat temu jasno sprecyzował na czym polega jego wyjątkowość, i że tylko On jest jego jedynym władcą.

Rzeczywistość winnicy będącej własnością jedynego Boskiego gospodarza, jasno określiła rolę tych, którzy w przeszłości mieli wziąć odpowiedzialność za jej rozwój będąc jednak jedynie dzierżawcami tejże.

Kościół nie jest własnością ludzi noszących sutanny, i jeżeli kiedyś odpowiedzieli na Boże wezwanie, to tylko po to, aby służyć ogółowi, równoprawnych współwyznawców.

Młodzi ludzie tak krytyczni wobec obecnej rzeczywistości w Kościele wcale nie są skażeni duchem laicyzacyjnej powodzi, a ich obojętność wobec wiary to nic innego jak sprzeciw wobec tych, którzy nie robią nic, aby naprawić zadawnione zło w swoich szeregach.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz