środa, 8 czerwca 2022

Klejnot, czy opakowanie?

 


Kilka dni przed 3 czerwca 1979 roku, na który to przewidziano pierwszą wizytę Jana Pawła II w Gnieźnie, wszystkim udzielała się atmosfera oczekiwania na te historyczne wydarzenie.

Byliśmy wtedy alumnami Prymasowskiego Seminarium, więc chociażby z tej racji dane nam było być w samym środku gorączki przygotowań do godnego przyjęcia zastępcy św. Piotra na prastarej, piastowskiej ziemi.

Już zostały wyznaczone osoby mające sprawować służbę przy papieskim ołtarzu, członkowie chóru ćwiczyli kolejny raz Gaude Mater Polonia, a personel pomocniczy, czyli nasze siostry zakonne, nerwowo sposobiły się do tego, aby przygotować wystawny obiad dla grona znakomitych gości.

W pamięci pozostał mi jeden zgrzyt z tego czasu, który dotyczył listy 50 osób mających dostąpić zaszczytu otrzymania w czasie papieskiej liturgii komunii św. z rąk samego Jana Pawła II.

Do ostatnich chwil trwała batalia, w której prym wiedli miejscowi hierarchowie i inni kościelni decydenci, usiłujący załatwić to wyróżnienie swoim protegowanym, i wtedy w niepamięć odeszły wcześniejsze ustalenia, że miały to być świeckie osoby szczególnie zasłużone dla wspólnot parafialnych, bo zwyczajnie ich miejsce zajęli „znajomi królika”.

Pamiętam naszą (klerycką) rozmowę przy parkowej ławeczce, kiedy jeden z moich kolegów z niesmakiem stwierdził, że to najbardziej jaskrawy przykład braku wiary ze strony katolików, kiedy „opakowanie” jest dla niektórych ważniejsze od najcenniejszego klejnotu, jakim jest ciało Chrystusa, niezależnie od tego, kto jest jego szafarzem.

No cóż, wtedy Papież był niczym idol estrady i to z najwyższej półki, więc trudno się dziwić, że doczesne emocje wzięły górę nad pokorą wiary i Chrystus zwyczajnie przegrał z chwilowymi pragnieniami, nawet takimi, które wyzwalały doczesne pragnienia.

Po epidemicznym zastoju, który pozamykał naszą rzeczywistość do domowych pieleszy, nareszcie mogliśmy powrócić do pełni życia, także w sferze religijnych ceremonii.

No i nastał, przez wielu oczekiwany, czas komunijnej gorączki.

Na pełnię wolności także w tej kwestii oczekiwały pociechy sposobiące się od miesięcy do najważniejszego w ich dotychczasowym życiu wydarzenia, kiedy pierwszy raz mogliby ugościć w swoim sercu tego, który z miłości do ludzi ustanowił sakrament eucharystii, by po wsze czasy karmić wiernych swoim ciałem.

Nie można się dziwić niecierpliwości oczekiwania wśród najważniejszych „aktorów” majowych uroczystości, ale już przyglądając się gorączce wszystkich pozostałych, trudno nie doznać niesmaku.

Wytwórcy wszelkiego rodzaju gadżetów około komunijnych, czy restauratorzy zacierają ręce na spodziewane zyski, bo przecież trzeba ubrać dzieciaki i nakarmić przybyłych na ich uroczystość gości.

Jakby tego było mało, w tym chocholim tańcu swoje miejsce zajmują także rodzice małych bohaterów, z wypiekami na twarzy kalkujący, czy ich zabieganie znajdzie oddźwięk w hojności zaproszonych gości. Co prawda to jest szczególny dzień dla ich dzieci, ale co szkodzi, aby w komunijnych kopertach obok życzeń znalazły swoje miejsce także szeleszczące banknoty?

W ten racjonalny sposób konsumowania majowych uroczystości wpisują się także media prowadząc wywiady z nieodłącznym pytaniem o wymarzone prezenty, których oczekują dzieci, i zaraz potem w formie podpowiedzi następuje wyliczanka:laptop, rower, a może i coś większego, jak chociażby kład?

A biedne dzieciaki stoją zażenowane i najczęściej nie potrafią wpasować się w poprawność odpowiedzi, choć jedna z bohaterek telewizyjnej sądy po chwili zastanowienia odpowiedziała zdecydowanie:

-”Je już niczego więcej nie potrzebuję, bo w czasie eucharystii otrzymałam mój najpiękniejszy dzisiaj prezent”

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz