niedziela, 29 maja 2022

Trzeba was opiłować"


Kiedy w 1964 roku rozpoczynałem moją edukacyjną przygodę, w szkolnych murach przyszło mi się mierzyć z przedmiotami nauczania, które edukacyjne władze przewidziały jako obowiązkowe i kiedy po latach uświadomiłem sobie, że w przyszłości nigdy nie będę drugą Skłodowską, przedmioty ścisłe nie przypadły mi do gustu, ale trudno.

Obowiązek zdobywania wiedzy z chemii, czy fizyki nie bardzo mnie pociągał, ale musiałem się zgodzić na udział w tych lekcjach, i koniec.

Pewnie nie byłem odosobniony w swoim krytycznym stosunku do tych przedmiotów, ale trudno, obowiązek edukacyjnego minimum nie dopuszczał fakultatywnego traktowania tych przedmiotów i nikt nawet nie pomyślał, że mógłby w szkole rezygnować z tego, co władze uznały za bezdyskusyjne.

Teraz, gdy słucham jaśnie oświeconych zwolenników wypowiadających się na temat praw 12 latków do decydowania, czy mają uczestniczyć w zajęciach z religii, nie mogę wyjść z podziwu i pytam sam siebie, gdzie są granice niekonsekwencji?

Przecież rodzice zapisując dzieci do szkół, od samego początku zdecydowali, czy ich pociechy miały pobierać wiedzę z religii i tym samym zdecydowali o ich edukacyjnym obowiązku także z tego przedmiotu.

Niejednokrotnie wypowiadałem się krytycznie na temat lekcji religii w szkołach, ale to się zadziało na mocy konkordatu, który przed laty państwo polskie podpisało z Kościołem i temat został zamknięty.

Krytyczne głosy niektórych środowisk dalekich od kościelnych zaułków cyklicznie jednak podnoszą tę kwestię i przy tym dorzucają ekonomiczne koszty tamtej decyzji argumentując, że kasa przeznaczona na kościelnych edukatorów w istotny sposób nadgryza budżet i pieniądze wydawane chociażby na pensje katechetów mogłyby być spożytkowane na inne cele.

W tym samym tonie trzeba odebrać ostatnie wystąpienia lidera opozycji, który zapowiadał natychmiastową weryfikację konkordatowych ustaleń po wyborach, które oczywiście wygra jego opcja polityczna.

Trzeba przyznać, że to bardzo chwytliwy temat, kiedy w cieniu rozdziału Kościoła od naszego państwa, tak przy okazji oferuje się elektoratowi perspektywę oszczędności w finansowaniu tej instytucji.

Może idąc dalej tym tokiem rozumowania, należałoby dokonać kolejnych oszczędności i w innych dziedzinach naszej rzeczywistości?

Można by na przykład przyciąć wydatki na niematerialną aktywność: dodatki do prywatnych teatrów, galerii sztuki, muzeów czy innych inicjatyw często niewiele mających wspólnego z szeroko pojętą kulturą, które corocznie kosztują krocie?

Kościół ma wiele za uszami i można by cytować długą listę jego przewinień, ale to wcale nikogo nie upoważnia do tego, co nazwał jeden z politycznych prominentów koniecznością opiłowywania katolików z nadmiernych przywilejów.

Gdybyśmy chcieli jednak wyliczać ciemne strony tej instytucji i przywołalibyśmy chociażby skandale moralne, czy fiskalizm pielęgnowany wśród niektórych hierarchicznych przedstawicieli Kościoła, to nie powinniśmy zapominać, że integralną i najważniejszą jego siłą są wierni, często zapominani w cyklicznych atakach przeciwników tej społeczności.

Gdyby do tego dołożyć siłę tradycji, która przez wieki pozwoliła mu przetrwać rozmaite i nie zawsze chlubne zakręty jego historii, to otwarta batalia przeciwko, z góry jest skazana na porażkę.

Katolicy może i są w mniejszości licząc chociażby ich aktywność w spełnianiu obowiązków osób wierzących, to jednak pamięć korzeni, z których się wywodzą, z pewnością nie podzieli kunktatorskiej postawy politycznych liderów, mających nie do końca czyste karty intencji i działających w myśl zasady, że można oszukać pamięć potencjalnych sojuszników ich zamierzeń.

Kryspin 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz