wtorek, 24 maja 2022

Czy seminarium formuje, czy deformuje powołanie?

 


Jeszcze do niedawna, zwłaszcza w krajach głęboko zarażonych wirusem zimnej wojny, pielęgnowano ideę sprawnych sił zbrojnych opartych na systemie obowiązkowej służby wojskowej.

Dopiero od kilkunastu lat zwolennicy całodobowej izolacji potencjalnych obrońców granic doszli do wniosku, że taki system nie sprawdza się w dzisiejszych realiach i zmienili zasady szkolenia wojskowych, ograniczając ich pobyt w koszarach do niezbędnego minimum, kładąc jednocześnie nacisk na system cyklicznych kilkutygodniowych szkoleń, które w wystarczający sposób przygotowują żołnierzy do potencjalnych zagrożeń.

Podobnie skoszarowany system nadal stosuje Kościół w procesie formacji przyszłych kapłanów.

Do dzisiejszego modelu kształtowania powołań poprzez pobyt poza seminaryjnymi murami dochodzono w ewolucyjny sposób, od wczesnochrześcijańskich praktyk podążania za kapłanem, aby korzystać z jego mądrości i uczyć się być dobrym sługą ołtarza, poprzez bardziej zaawansowany system przykatedralnych szkół, w których przyszli adepci teologii, dodatkowo zgłębiali tajniki innych dziedzin nauki, przez co sposobili się do przyszłych kapłańskich zadań.

Zasadniczy przełom dokonał się w czasie Soboru Trydenckiego, czyli w wieku XVI, kiedy to ojcowie tego kościelnego gremium spisali zasady formacji przyszłych kapłanów w systemie zamkniętych ośrodków formacyjnych, w których pod bacznym okiem moderatorów, najczęściej młodzi mężczyźni winni nabywać cech przyszłych sług bożych tajemnic.

I teki model kapłańskiej formacji przetrwał z delikatnymi zmianami do dnia dzisiejszego i nawet powiew nowego, który Kościołowi przyniósł Sobór Watykański II ni jak nie wpłynął na proces seminaryjnej formacji, czyli nihil nowi na tym polu.

Osobiście mogę wspominać seminaryjną rzeczywistość sprzed czterech dekad, ale póki co obrazy tamtych dni nadal mam w dobrej pamięci.

Nadal pamiętam pierwszy dzień, kiedy zamieszkałem za murami, które od otaczającego świata oddzielał solidny mur i rodzaj parku chroniącego posadowiony w głębi budynek z początku XX wieku.

Kiedy zaczynałem seminaryjną drogę, w Polsce jeszcze panował głęboki PRL ze swoimi służbami, które inwigilowały takie instytucje, jako wrogie socjalistycznej idei wolności od zabobonu wiary.

Nie wchodząc w szczegóły seminaryjnych doświadczeń, pragnę jednak kolejny raz zauważyć, odpowiadając jednocześnie na spiskowe dociekania: czy seminarium było przechowalnią przyszłych seksualnych dewiantów?

-Nie, nie było to miejsce azylu ani dla homoseksualistów, pedofilii, czy chociażby życiowych nieudaczników, którzy tam szukaliby sposobu na wygodne życie!

Mogę odpowiedzialnie stwierdzić, że młodzi ludzie, którzy decydowali się tam realizować drogę swojego przyszłego życia, czynili to w dobrej wierze.

Jeżeli więc początek był tak szczytny, to gdzie tkwi przyczyna, że po latach z tych przesiąkniętych ideałami młodych ludzi wyrośli: opaśli samouwielbieniem księża, którzy osobisty luksus przedkładają nad służbę innym, dewianci realizujący swoje żądze dopuszczając się haniebnych czynów wobec dzieci, czy wreszcie faceci, którzy celibat rozumieją tylko jako martwy przepis, co prawda pozbawiający ich możliwości zakładania rodzin, ale ni jak nie przeszkadzający w nieformalnych związkach z kobietami lub facetami także?

I tu kolejny raz powtórzę, że formacja seminaryjna ni jak nie tworzy prawidłowych postaw wśród przyszłych adeptów kapłańskiej profesji.

Sześć lat za murami seminarium, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę wtłaczane przekonanie o wyjątkowości wybrania do wielkich dzieł, tworzy idealnych egoistów, nigdy nie będących wstanie realizować powołania służenia innym.

Najbardziej cynicznym zabiegiem, jakim poddano kandydatów do służby ołtarza, stało się jednak wprowadzenie celibatu kapłanów i wmawianie, iż jest to realizacja postulatu samego założyciela Kościoła, ale to pozostawmy jako kolejny temat dla Księdza w cywilu.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz