niedziela, 20 lutego 2022

Nieważny sakrament przez jedno słowo?


W Kościele amerykańskim wyszedł na jaw problem ważności chrztu dla ponad 20 000 tysięcy wiernych, którym jeden z kapłanów przez ponad dwadzieścia lat szafował ten sakrament z istotną wadą, używając niezgodnej z kanonem formuły.

Sprawa dotyczy jednego słowa:” chrzcimy cię zamiast ja ciebie chrzczę”.

Kongregacja wiary jednoznacznie uznała to za wystarczający powód, aby te sakramenty uznać za niebyłe, i zrodził się problem.

Problem z tym sakramentem inicjacji chrześcijańskiej był właściwie od zawsze.

W pierwszych wiekach nowej wiary miał nieco inny charakter, bo często brakowało osoby, która była konieczna jako szafarz tego sakramentu i dlatego w praktyce pierwszych wyznawców Nauczyciela z Nazaretu, kiedy do nowej wiary zgłaszali wolę przystąpienia kolejni wyznawcy, dopuszczano aby wprowadzającym mógł być każdy człowiek, nawet nieochrzczony, który zachowując formułę sakramentu-polanie wodą i wypowiedzenie nakazanej treści :”Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego”mógł być szafarzem sakramentu dla kogoś, kto tego świadomie pragnął.

W późniejszym okresie Kościoła wprowadzono zasadę chrztu małych dzieci i w tym przypadku wolę przyjęcia sakramentu deklarowali rodzice malucha wraz z obecnymi przy tej ceremonii świadkami, rodzicami chrzestnymi.

I tu narodził się kolejny problem, który jest obecnie podnoszony przez niektórych niezadowolonych tym, że zostali zaliczeni w poczet członków społeczności wierzących wbrew własnej woli, bo decyzje zapadły w czasie, kiedy byli jeszcze mali i nikt ich nie pytał, czy chcą tego sakramentu.

Wracając do sprawy z kościoła w amerykańskiej diecezji rodzi się pytanie, czy jedno słowo użyte w liczbie mnogiej: chrzcimy cię, tak istotnie może rzutować na ważności Bożego daru, jakim bezsprzecznie jest dla wierzących sakrament chrztu?

Do tego, aby mogła się zadziać łaska płynąca z sakramentu, najistotniejszym jest wola przyjęcia tego daru, i to ona winna decydować o tym, czy stał się rzeczywistym.

Stanowcze stanowisko kongregacji wiary w tym przypadku zdaje się stosować zasadę legalizmu nad Bożą miłością, którą Stwórca daruje tym, którzy deklarują wolę bycia z Nim w bliskości.

Przy tej okazji warto wspomnieć, że kościelne władze nie zawsze tak pryncypialnie podchodzą do należytego traktowania legalizmu w szafowaniu sakramentalnymi darami, co widać gołym okiem chociażby w kwestii eucharystii.

Zgodnie z zasadami określonymi w kanonach naszej wiary, do przyjęcia komunii potrzeba u wiernego stanu łaski uświęcającej, czyli duszy wolnej od grzechu śmiertelnego, i to dotyczy każdego.

Jednocześnie dopuszczalnym jest, aby ten sakrament mógł sprawować kapłan, który na przykład przed odprawianą mszą dopuścił się grzechu ciężkiego.

Teologowie z tej samej kongregacji wiary tłumaczą to stanem wyższej konieczności i potrzebą uniknięcia zgorszenia wśród szeregowych owieczek, które będąc w niedzielę w kościele mogliby snuć domysły na temat powodu „moralnej niedyspozycji” kapłana, który nie odprawiłby przewidzianej liturgii.

Jedynym do czego zobowiązuje się takiego nieboraka w sutannie, to to, aby w najbliższym możliwym czasie w sakramencie pokuty nie zapomniał o tym powiedzieć spowiednikowi i sprawa załatwiona.

Swoją drogą współczuję Stwórcy, że tak często musi mierzyć się taką teologiczną żonglerką na jaką jest narażony przez teologicznych „mecenasów” potrafiących uczynić z jednego pomylonego słowa sprawę, która dotyka sumień tysięcy ofiar ludzkiego błędu, kiedy na drugim końcu potrafią umniejszyć wagę niegodziwości popełnionych przez swoje środowisko i dla zachowania pozorów oraz uniknięcia poczucia zgorszenia wśród tych, którym serwują „doskonałość” wcale tak niedoskonałych sług, potrafią być tak gorliwie zapobiegliwi.

Kryspin 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz