wtorek, 13 października 2020

Podstęp celebryty

 


Kiedy ostatnio jeden z aktorów znanych z telewizyjnego tasiemca podzielił się publicznie tym, w jaki sposób załatwił sobie unieważnienie sakramentalnego małżeństwa. Można by odnieść wrażenie, że zechciał się wpisać w coraz modniejszy trend, kiedy takie dokonanie wcale nie przynosi ujmy.

-„ W moim przypadku wystarczyło określić się jako homoseksualista i w kościelnym trybunale sprawa została załatwiona od ręki, i już nic nie stało na przeszkodzie, abym mógł ponownie stanąć na ślubnym kobiercu”- oznajmił z dumą, wyraźnie zadowolony ze swojej przebiegłości.

Nie on pierwszy wykazał się taką przebiegłością, bo jeszcze nie przyschła sprawa medialnego celebryty, który rozstał się ze swoją małżonką po kilkunastu latach „nieważnego” związku i mógł w świetle kamer i asyście ludzi ze świecznika władz, kolejny raz powiedzieć sakramentalne Tak.

Patrząc z perspektywy lat, a nawet wieków, odnoszę wrażenie, że teraz jest łatwiej załatwić papierek unieważniający to, co zostało złączone przed Bogiem, aniżeli to miało miejsce wcześniej.

No może tylko za czasów, kiedy po drogach Palestyny przemieszczał się Nauczyciel z Nazaretu, sprawa wydawała się łatwiejsza.

W tamtym czasie sprawę załatwiano listem rozwodowym, czyli papierkiem wypisywanym przez znużonego dotychczasową partnerką małżonka i było po sprawie.

No ale w ten, od niepamiętnych czasów praktykowany zwyczaj, wmieszał się upierdliwy Mesjasz i stanowczo potępił takie załatwianie sprawy nieudanych związków, czym pewnie nie zaskarbił sobie zrozumienia i popularności.

Koniec końców przetrwało przez wieki jego zdanie, że grzechem jest pozbywanie się raz poślubionej niewiasty i w tym duchu Kościół przypieczętował nierozerwalność małżeńskiej przysięgi.

I nie było zmiłuj, raz poślubieni byli skazani na siebie niezależnie od tego, czy po latach nadal pałali do siebie gorącym uczuciem, czy w związku trzymała ich tylko wzajemna złość, lub chociażby tylko przyzwyczajenie.

Komu nie było to w smak, ten musiał się liczyć z karami za złamanie małżeńskiej przysięgi, a już myśli o nowym związku zupełnie nie mieściły się w głowach kościelnych dostojników, którzy stanowczo studzili zapędy kochliwych zwolenników zmian, o czym mógł się przekonać chociażby niewierny Henryk VIII, który swoje pozamałżeńskie zapędy przepłacił nałożoną na siebie papieską klątwą i w ostatecznym efekcie rozłamem w Kościoła.

Od tamtego „złotego czasu” kościelnej władzy na duszami wyznawców minął już jednak bezpowrotnie i pobladła aureola sakramentalnego „Tak” i żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości.

Zmieniły się kanony religijnej poprawności i już nikogo nie gorszą chociażby samotne matki wychowujące swoje pociechy, bo tak ułożyło się ich życie, albo po prostu dokonały takiego wyboru.

Większość młodych, o czym świadczą cykliczne badania, preferuje wolność związków, w których sakramentalne „Tak” jest przesuwane na czas bliżej nieokreślony w myśl zasady, że nie potrzebują im „kagańca” sakramentu, kiedy widzą tak wiele nieudanych związków.

I coś w tym jest, kiedy co drugie małżeństwo kończy się na sądowej sali rozwodowej.

Czy więc Kościół, a wraz z nim także Chrystus, przegrali batalię o powszechność sakramentalnego daru dla osób zakładających rodzinę?

Pewnie trochę tak, ale nie do końca.

Chrystus, dokonując misji powszechnego odkupienia, pozostawił nam dar, który zawarł w przykazaniu miłości.

Sakramentalny związek dwojga ludzi to nic innego, jak zaproszenie Zbawiciela do nieustannego wspierania dwojga we wzrastaniu w tym darze, i tu jest ważna rola Kościoła, aby od najmłodszych lat uczył młodych, że miłość powinna mieć pierwszeństwo we wszystkich ich wyborach, także w tym, co ma wyznaczać ich dorosłość w związku.

Małżeński sakrament to nie konieczność poprawności wobec innych, ale przywilej dorosłej miłości.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz