wtorek, 22 września 2020

Miara dobrego człowieczeństwa

 

Trzy tygodnie minęły od dnia, kiedy zabrakło w naszym domu radości, jaką każdego dnia dawała nam ukochana przez nas sunia Saba. Ponad pięć lat każdego dnia okazywała nam swoją miłość i przywiązanie, i może nawet nie wiedziała, jak bardzo nam będzie smutno, kiedy jej zabraknie.

Kiedy ponad miesiąc temu, w trakcie wizyty w gabinecie weterynaryjnym, dowiedzieliśmy się o tym, że dopadł ją nowotwór, robiliśmy wszystko, aby ją ratować, a kiedy zgasła ostatnia nadzieja na odwrócenie czarnej karty jej życia, musieliśmy podjąć decyzję o skróceniu jej cierpienia i ofiarowaliśmy jej ostatni dar naszego smutku, spokojne odejście.

Zaśnięcie Sabiny zbiegło się z głośną ostatnio ustawą o ochronie praw zwierząt, jaką zajął się nasz Parlament.

Wydawać by się mogło, że to nic bardziej oczywistego, iż wreszcie posłowie pochylili się nad smutnym losem naszych Braci Mniejszych, jak przed wiekami nazwał ich największy orędownik losu zwierząt, św. Franciszek; a jednak rzeczywistość wcale nie stała się tak jednoznaczna.

Dla części z wybrańców narodu wcale nie było to tak oczywiste, aby zlikwidować fermy z klatkami, w których krótkie życie, i to w koszmarnych warunkach spędzają norki i lisy, bo przecież jeżeli nie u nas, to te zwierzęta będą hodowane gdzie indziej, a bydło dla rytualnego uboju i tak będzie zarzynane w bestialski sposób w ubojniach zagranicznych producentów, którzy nie mają takich skrupułów co my.

Koniec końców wypracowano jednak kompromis, aby rytualne barbarzyństwo ograniczyć do ilości niezbędnych, mających na celu zaspokojenie wymagań, mniejszościowych u nas, gmin wyznaniowych, które od setek lat praktykują ten archaiczny i jednocześnie okrutny zwyczaj.

I tu mam poważną wątpliwość co do dobrych intencji naszych parlamentarzystów, bo zaraz rodzi mi się pytanie o wzajemność oczekiwań:

Czy w krajach muzułmańskich, bądź chociażby w ojczyźnie wyznawców religii Mojżeszowej, zaoferowano by nam potrawy z wieprzowiny, chyba nie?

Pozostawmy jednak tę kwestię, bo musieli byśmy dojść do smutnego wniosku, że nawet w tak szczytnej, humanitarnej rzec by można sprawie, biznes i zysk okazały się ważniejszymi ponad szczytne idee.

Nowa ustawa odnosi się także do polepszenia dobrostanu naszych czworonożnych przyjaciół i zakazuje trzymania psów na łańcuchach, przynajmniej przez 12 godzin na dobę, to dobry kierunek.

Kiedyś psy w wiejskich obejściach pełniły rolę stróżów i były odpowiedzialne za odstraszanie leśnych szkodników, którzy pod osłoną nocy robili spustoszenia pośród drobiu, czy nawet większego dobytku.

Tamten czas jednak odszedł już dawno w zapomnienie, a łańcuchy nadal pozostały atrybutem wiejskiego krajobrazu i to musi się zmienić.

I tu widzę rolę Kościoła, a szczególnie duszpasterzy wiejskich środowisk, ale nie tylko.

Pewnie, że proboszczowie nie zamienią się w społeczników wszelkiej maści organizacji mających na względzie humanitaryzm traktowania zwierząt w obejściach, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby przy okazji corocznych odwiedzin duszpasterskich zainteresowali się losem zwierząt, nad którymi pieczę roztaczają ich parafianie.

Może także w niedzielnych homiliach częściej powinni przypominać o tym, że zwierzęta to nie tylko stwory, których hodowla ma pomnażać zysk, ale przede wszystkim żywe istoty, które czują ból i cierpią, kiedy ktoś traktuje je w sposób niegodny miana człowieka.

Nadużyciem byłoby jednak mówienie, że tylko na wsi mamy problem z nieludzkim traktowaniem zwierząt, o czym mogą chociażby świadczyć schroniska niechcianych psów.

Ktoś kiedyś je przygarnął, ale po jakimś czasie wyrzucił jak zabawkę, która przestała być potrzebna, albo nie spełniła oczekiwań bezproblemowego członka rodziny.

Miarą prawdziwego, dobrego człowieczeństwa jest to, ile dobra świadczymy naszym bliźnim, ale Dobry Bóg, kiedy będzie kiedyś ważył nasze zasługi, z pewnością na szali postawi także i to, jakimi za życia byliśmy dla zwierząt.

Kryspin 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz