No i mamy kolejny „rodzynek”,
a może powinniśmy użyć określenia łyżkę, a może bardziej
stosownym byłoby powiedzieć: wielką chochlę dziegciu, kolejny raz
psujący smak beczki miodu, którym dla wielu mieni się Kościół
ze swoimi obietnicami wiecznego szczęścia po godnym życiu.
Gdański Prałat był ważną
personą robotniczego sprzeciwu. W pamiętnym Sierpniu wspierał
kapłańską posługą stoczniowców Gdańska, kiedy ci powiedzieli:
Nie - dla bezprawia i odbieranej ludziom godności.
Nikogo nie mogło więc dziwić to,
że ludzka wdzięczność postawiła pomnik pamięci charyzmatycznego
kapłana.
I pewnie przez lata rosłaby legenda
Prałata od św. Brygidy, gdyby nie jego mniej chlubna przeszłość,
która przemówiła kilka lat po jego śmierci.
Bezpośrednio pokrzywdzonym
pozostawmy prawo do gorzkiej oceny swojego dawnego oprawcy.
Oczywiście nie można pozostać
głuchym na ich głos skargi, bo byłoby to stawanie po ciemnej
stronie zła, a tego byśmy nie chcieli.
Po ostatnich informacjach, którymi
żywią się wszelkiej maści brukowce, pojawiły się także głosy
tych, którzy obawiając się zarzutu, że: o tym wszystkim
wiedzieli, pospieszyli z usprawiedliwianiem swojej bierności w
tamtym czasie.
Bliski przyjaciel zmarłego Prałata i
jednocześnie jego pupil z głośnym nazwiskiem, niejako uprzedzając
niewygodne pytania, oświadczył:..”Owszem, zauważałem zachowania
księdza Prałata, delikatnie mówiąc dalece odbiegające od
oczekiwań moralnych stawianych kapłanowi, ale nie wiedziałem, że
w swoich słabostkach posuwał się aż tak daleko...Gdybym miał
tego świadomość, z pewnością bym reagował...”
Innym, a jakże podobnym
tłumaczeniem (tym razem przed prokuratorem) posłużył się inny
kapłan, którego chore skłonności zaprowadziły na salę sądową.
-...”Nie wiedziałem, że ona miała
dopiero 13 lat. Wyglądała na starszą i kłamała, gdy pytałem ją
o wiek. Oczywiście gdybym znał prawdę, nigdy nie posunąłbym się
aż tak daleko...”
„Nie wiedziałem, nie miałem
świadomości, prowokowała mnie i uległem, itd.....”
Swoją drogą jakże w ten
łańcuszek tłumaczeń wpisuje się głos znanego hierarchy (co
prawda już w stanie spoczynku, ale nadal wpływowego biskupa naszego
Kościoła)
-”Kościół o wielu sprawach po
prostu nie wie, a jeżeli już dochodzą głosy mówiące o takich
przypadkach, to nasi biskupi nie zawsze potrafią gorącym żelazem
wypalić takie zło.
Kościół potępia grzech, ale
jednocześnie nie przekreśla człowieka, bo każdy ma prawo do
nawrócenia; także i kapłan skażony takim czynem.
Dlatego przed ostatecznym rozwiązaniem,
jakim z pewnością jest przeniesienie do stanu świeckiego, niekiedy
warto dać szansę na pokutę i powrót do życia zgodnego z
oczekiwaniami wspólnoty...”
Zastanawiam się jakie winno być
stanowisko Kościoła wobec kapłanów, którzy są na bakier z
szóstym przykazaniem, ale są jednocześnie na tyle
„odpowiedzialni”, że sprawdzają wiek obiektu pożądania....
przed ?
„Kościół o wielu sprawach nie
wie...”
Można i tak, ale ten ograny unik na
dłuższą metę odbije się czkawką .
Póki co, finansowego
zadośćuczynienia domaga się niewiele ofiar kapłańskich grzechów
(przynajmniej u nas), ale wyobraźmy sobie sytuację, gdy o
„swoje”upomną się inne „owoce” słabości duchownych:
- Tysiące nieślubnych dzieci
występujących o świadczenia alimentacyjne i prawo do spadku po
zmarłym tatusiu, który choć w taki sposób wyrównałby ich
krzywdę.
Na szczęście w naszym
parlamencie jeszcze nie przeszła sprawa związków (partnerskich,
konkubinatów), ale to tylko kwestia czasu.
-Kilkadziesiąt tysięcy
przyjaciółek (i przyjaciół ) kapłańskich sypialni, będzie
się wtedy domagało egzekwowania prawa.
Może warto wiedzieć o tym już
teraz i zamiast pozorów, podjąć odpowiedzialne działania?
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz