środa, 31 października 2018

Jesteśmy uczstnikami wielkiego wyścigu



Napisał do mnie ojciec bardzo dorosłego już syna (40 lat), który poprosił o radę, wskazówkę, jak mógłby przekonać swoją dorosłą latorośl, by powrócił na drogę wiary, gdyż ten otwarcie deklaruje, że jest ateistą.
Mój internetowy rozmówca bez owijania w bawełnę wspomina w swoim liście, że kiedyś pewnie przyczynił się do tego, jaki światopogląd obrał syn, bo w życiu seniora zdarzyło się wcześniej kilka spraw, którymi nie świecił ojcowskim przykładem. Z pewnością takim zdarzeniem, mającym wpływ na krytyczny stosunek do spraw związanych z religią zdeklarowanego ateisty, miała decyzja ojca o rozstaniu się z jego matką i poszukanie swojego szczęścia inną kobietą.
Podsumowując- akcja (rozwód rodziców) doczekała się reakcji, czyli przekreślenia przez syna wszystkich wartości, jakimi ci starali się budować jego spojrzenie także na kwestię wiary.
Z pewnością obaj panowie już nieraz wałkowali drażliwy dla nich temat, o czym świadczy chociażby cytowana przez ojca odpowiedź syna - „ateisty”, który sam już mając swoje dorastające pociechy, przedstawił dziadkowi swój punkt widzenia w kwestii ich przyszłego wyboru:
-” Daję im wszystko co katolik potrzebuje na starcie: chrzest, pierwszą komunię, bierzmowanie; a dalej to będzie już ich wybór...”
Mój czytelnik zakończył list pytaniem:
Jak mam go przekonać, by wrócił do wiary?
A później, jakby sam szukając nadziei dla swojego pragnienia, przytoczył kolejne stwierdzenie syna:
-” Staram się wychować dzieci na dobrych ludzi. Nikogo nigdy nie oszukałem, jestem wrażliwym człowiekiem, który stara się pomagać potrzebującym i nigdy nie zachowuję się obojętnie wobec skrzywdzonych. Tego uczę moje dzieci, by wyrosły na dobrych ludzi....”
Szanowny Panie!
Nie podam skutecznej rady, by syn zmienił swoją deklarację w kwestii światopoglądu, ale ośmielę się stwierdzić, że swoim postępowaniem, wrażliwością na krzywdę i pragnieniem dobra w stosunku do innych ludzi, na co dzień realizuje to, co winno cechować ludzi wierzących.
Pewnie teraz narażę się (nie pierwszy raz) niedzielnym katolikom, którzy swoje zobowiązanie wiary rozumieją tylko przez spełnienie obowiązku świątecznego odstania w kościelnej ławie i nic poza tym.
Pan Bóg będzie nas kiedyś rozliczał właśnie z tego, o czym mówił syn („ateista”), czyli z dobra i wrażliwości względem drugiego człowieka.
Św. Paweł określił wiarę, jako udział w zawodach, których celem (metą) będzie ostateczne spotkanie ( każdego z nas) z tym, który jest organizatorem tychże zmagań.
Każdy człowiek, niezależnie od głoszonego przez siebie światopoglądu, w nim bierze udział i na swej trasie zdobywa punkty za bycie dobrym człowiekiem.
To są bonusy które w ostatecznym rozrachunku będą decydowały o nagrodzie.
Organizatorzy wielkich turów(kolarskich wyścigów)gdy doszli do wniosku, że w osiągnięciu sukcesu potrzeba współpracy, powołali profesjonalne zespoły, by wspólnie pracując osiągać sukcesy, i to się sprawdza!
Takim zespołem, obok wielu innych (wyznawcy innych religii, a także ludzie niewierzący) jest także Kościół powołany przez Chrystusa.
On jest naszym „trenerem”, który na trasie porozstawiał dla nas rodzaj „bufetu”.
Eucharystia i inne sakramenty to jedyne w swoim rodzaju odżywki, które mają wspomagać nasze nadwątlone siły, byśmy w dobrej formie dotarli do mety.
Ale tylko od nas zależy, czy z nich skorzystamy.
Kryspin, 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz