poniedziałek, 2 stycznia 2017

Poborca podatkowy w sutannie!


     W 1983 roku przełożeni zdecydowali, że miejscem mojej kapłańskiej posługi będzie duża miejska parafia. Oprócz mnie, młodego księdza z rocznym stażem, było tam jeszcze trzech kapłanów. Dwóch moich starszych kolegów, wikariuszy z długoletnim doświadczeniem i ksiądz proboszcz, zarządzający tym parafialnym stadem.
     Po zakończonych uroczystościach Bożego Narodzenia, podobnie jak w innych kościołach, rozpoczął się czas duszpasterskich odwiedzin w domach naszych parafian. Zważywszy na to, że było do „obsłużenia” kilka tysięcy mieszkań(parafia miała wtedy zapisanych ponad 17000 wiernych), na jednego księdza przypadało grubo ponad tysiąc spotkań, które musieliśmy zrealizować w krótkim czasie(niecałe dwa miesiące).
     Prosto licząc, średnia „dniówka”wynosiła 25-30 rodzin, z którymi musieliśmy się spotkać, przeznaczając na to około 5 godzin(od 15.00 do 20.00). Prosto licząc(uwzględniając czas przejścia od domu do domu), na spotkanie z rodziną pozostawało około 8 minut.
     Przywitanie z domownikami, wspólna modlitwa, rzucenie okiem na zeszyty od religii najmłodszych parafian, pytanie o życie rodzinne z położeniem akcentu na związek z kościołem: coniedzielna msza i sakrament pokuty choćby raz w roku. I tu następował festiwal powodów, którymi próbowali tłumaczyć swoje zaniedbania bycia porządnymi katolikami.
    Do rzadkości należeli ci, którzy ośmielali się w trakcie naszych odwiedzin poruszyć sprawy parafii: co im się podoba, a co nie; co chcieliby zmienić i czego oczekują od swoich duszpasterzy.
W zdecydowanej większości domownicy w trakcie corocznej kolędy zachowywali się bardzo oficjalnie i widać było, że jedyne, czego pragną to to, aby ta wizyta dobiegła już do końca.
    Owszem zdarzały się rodziny, które odczuwały niedosyt czasu, jaki gość w sutannie mógł przeznaczyć na spotkanie w ich domu, ale to był margines nie pozwalający mi na pozbycie się przekonania, że byłem traktowany bardziej jak poborca podatkowy, aniżeli pośrednik spraw duchowych.
No właśnie: biały obrus na stole, dwie świece, krzyż pośrodku i miseczka z wodą(nie zawsze święconą) i biała koperta leżąca obok.
     Z tamtej kolędy zapamiętałem szczególne odwiedziny. Na zapleczu starej kamienicy z odrapaną klatką schodową, w której roznosił się zapach publicznej toalety, mieściła się piętrowa oficyna. Pomimo wieczornego półmroku, nie zachęcała do wejścia. Rozpadające się drzwi pamiętały pewnie jeszcze czas minionej wojny, albo jeszcze wcześniejsze lata. Wszedłem do obskurnego korytarzyka, u końca którego majaczyło światło zza uchylonych drzwi. Wewnątrz tego lokum znajdowała się kuchnia; świadczył o tym stary piec, na którym stały zapuszczone brudem garnki, obok mieścił się stół nakryty strzępami ceraty, na nim stała niezliczona ilość butelek po alkoholu. W drzwiach do następnego pomieszczenia stała kobieta. Bez słowa, z zapraszającym gestem poprosiła mnie, abym wszedł dalej. Tam także nie było zbyt wiele światła, bo mrok łagodziła tylko jedna żarówka zwisająca z sufitu na gołym kablu. Na czymś, co kiedyś pewnie było tapczanem, leżał nieco zamroczony gospodarz tego przybytku. Na mój widok próbował się podnieść, aby powitać gościa w sutannie, ale nie zdołał, więc usiadł tylko na brzegu barłogu i nieporadnie wyciągnął przed siebie pomiętą kopertę.
Widząc moje zakłopotanie, nieco niewyraźnym głosem próbował przekonać mnie do przyjęcia ofiary:
-”Jesteśmy biedni, do kościoła nie bardzo często chodzimy, bo nasze zdrowie nam nie pozwala, ale co możemy, dajemy; bo tak trzeba”
Po powrocie na plebanię przekazałem proboszczowi „dzienny utarg” z mojego duszpasterskiego obchodu łącznie z pomiętą kopertą, w której było (drobniakami )około czterech złotych.
Mój szef w pierwszej chwili pomyślał, że to jakiś żart Gdy opowiedziałem mu o tych szczególnych odwiedzinach, skrzywił się, odsunął drobniaki i po chwili stanowczo oznajmił:
-„Mam nadzieję, że ksiądz w kartotece odnotował, aby w przyszłości omijać taką patologię.
Pozwoliłem sobie wtedy nie zgodzić się z jego sugestią i odpowiedziałem:
-Może za rzadko trafiamy do takich właśnie ludzi?
-Czy nie o nich mówił nasz Zbawiciel, gdy stwierdził, że lekarza potrzebują najbardziej chorzy, a nie ci co się dobrze mają?
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz