poniedziałek, 28 października 2024

 

Dobry trener jest ojcem zwycięstwa w zawodach.

Jestem z pokolenia, które miało jeszcze szczęście przeżywać piękne chwile kibicując naszej repreznetacji w piłce nożnej, kiedy była jedną z potęg w tej dziedzinie sportu.

No ale to było już bardzo dawno temu i dla młodych fanów tej dyscypliny zdaje się być czymś nierealnie odległym.

Mizeria naszego futbolu nie dotyka tylko reprezentacji z orzełkiem na piersiach, bo „dzielnie” ją wspomagają nasze ligowe kluby, które także szorują po ogonach europejskich zmagań i tylko pozostaje pytanie bez odpowiedzi: jak to możliwe, że w czterdziestomilionowym kraju, gdzie na trybuny walą tłumy kibiców, a miliony zasiadają przed telewizorami licząc na to, że może właśnie teraz stanie się cud i nasi pokażą się z jak najlepszej strony, efekt pozostaje ten sam i zmaganie kończy się kolejną przegraną naszych pupili?

Gdzie więc szukać przyczyny takiego stanu rzeczy?

Czy jako naród jesteśmy tak mało uzdolnieni, że lanie sprawiają nam wszyscy, nawet z tych zaściankowych stron?

Gdyby tak było, to przecież nikt z dużych klubów europejskich nie traciłby czasu, aby na naszych ligowych boiskach szukać diamentów, które potem szlifowane w ich drużynach okazują się drogocennymi brylantami i robią spektakularną karierę.

W poważnym sporcie wyczynowym bardzo ważną rolę odgrywają sztaby szkoleniowe z trenerami, którzy swoją charyzmą i wiedzą potrafią zarażać swoich podopiecznych do rozwijania talentu, i tu rodzi się gorzka refleksja.

Nam brakuje tych dobrych mentorów, a zmiany na stanowiskach selekcjonerów naszych drużyn przypominają mieszanie zupy w tyglu, kiedy nie zmienia się składników, a tylko dokonuje się roszad na zasadzie: nie sprawdziłeś się w tej drużynie, to ciebie zwalniamy, ale zaraz dostajesz posadę w innej drużynie, jakby to miał być sposób na poprawę smaku tego dania jakim winna być poprawa gry nowych podopiecznych.

Niektórzy diagnozujący opłakany stan naszego wyczynowego sportu sięgają głębiej uważając, że za zapaścią w tej dziedzinie stoi niski poziom usportowienia naszych milusińskich, którzy już od dziciństwa kombinują jak się wybronić od fizycznej aktywności chociażby na lekcjach wf i zamiast sportowych strojów noszą ze sobą zwolnienia od tych zajęć.

Może i jest w tym ziarno prawdy, bo gołym okiem widać jak nasze społeczeństwo od wczesnej młodości staje się wygodne w pielęgnowaniu nicnierobienia także w kwstii swojego zdrowia, które jest wprost proporcjonalne do otwartości na aktywność fizyczną.

Podobnie sprawa się ma w kwestii kondycji wiary w naszym społeczeństwie.

Kiedyś, jeszcze nie tak dawno temu byliśmy narodem będącym wzorem dla innych, bo chciało nam się być sprawnymi w wierze, ale uszło gdzieś to powietrze naszego bycia autentycznymi w kwestiach związanych z Bogiem, a w zamian za to przyjęliśmy postawę wygodnego nic nie robienia niczym te dzieciaki, które zamieniły sportowe stroje na zaświadczenia zwalniające je od koniecznego do życia wysiłku.

Ludzkie życie przypomina udział w sportowych zawodach, co już trafnie zauważył św. Paweł, kiedy pisał do Tymoteusza, że brał udział w dobrych zawodach, które ukończył, a na mecie zasłużył na nagrodę.

Jako ludzie wiarzacy także w takich zawodach uczestniczymy i od naszego zaangażowania uzależniony jest finalny wieniec dla zwyciężców.

Dodatkowo na naszej drodze Kościół stawia opiekunów zmagań, swoistych trenerów naszych wysiłków, kałanów, i tu mój gorący apel do tego całego sztabu szkoleniowego, jakim są nasi hierachowie, aby z rozwagą ustanawiali trenerów naszych poczynań mając na względzie odpowiedzialność wobec oczekiwań ich podopiecznych.

Tylko ludzie świadomi wagi swojego powołania, obdarzeni charyzmą i wiedzą na temat potrzeb powierzonych ich opiece wiernych, mogą być współautorami sukcesów na tej jedynej w swoim rodzaju arenie.

Kryspin

niedziela, 20 października 2024

 

Dobry spowiednik to trener naszego sukcesu.

Sakrament pojednania, czyli jeden z siedmiu sakramentów mających prostować drogi wiernym ku przyjaźni z Odwiecznym, w ostatnim czasie popadł w spiralę kryzysu i obok sakrametu małżeństwa stał się dalece dołującym, bo wierni zaczynają je oba omijać szerokim łukiem.

Co prawda Kościół próbuje dyscyplinować wiernych w tej kwestii, bo już maluchy chcący przystąpić do Pierwszej komunii obligo muszą ją poprzedzić spowiedzią, a i później kiedy wkraczają w próg dorosłości, łapią się na wymogi przykazania kościelnego stawiającego nakaz spowiedzi co najmniej raz do roku, by w okresie wielkanocnym zaliczyć komunię świętą, to jednak już nie skutkuje.

Kolejnym przypomnieniem o konieczności spowiedzi jest wymóg, że katolik pragnący przed Bogiem złożyć przysięgę małżeńską powinien powołać na świadka uroczytości zaślubin odpowiednią osobę, czyli katolika cieszącego się brakiem przeszkód do wypełnienia tej zaszczytnej funkcji, którą potwierdzi, a jakże - spowiedzią.

No i tak dochodzimy do ściany braku potrzeby sakramentu pojednania w naszym życiu, a szkoda, bo przecież każdy z nas będących pielgrzymami do domu Ojca winien być świadomym, że tylko w stanie łaski uświęcającej stajemy się godnymi wiecznej przyjaźni z Bogiem.

Tę swiadomość mieli wielcy mistycy minionych wieków, którzy jak wspominają ich hagiografowie, niemal codziennie korzystali z tego sakramentu uznając ważność roli spowiedników jako duchowych kierowników na drodze do świętości.

Niejdnokrotnie spotkałem się z opiniami wiernych, że unikają spowiedzi, bo zwyczajnie nie czują potrzeby kolejny raz wyliczać przed księdzem katalogu swoich grzechów, kiedy po drugiej stronie konfesjnału siedzi ktoś, kto może ma więcej za uszami niż oni sami, i może jest w tym ziarno prawdy, ale i cały wór niezrozumienia istoty tego sakramentu.

Ostatnio miałem okazję zapoznać się z czymś w rodzaju ściągi, którą władze kościelne przygotowały dla tych, którzy już od wielu lat nie korzystali z sakramentu pojednania, i przeżyłem szok.

Oprócz formułek wprowadzających delikwenta w procedurę poprawnego rozpoczęcia tego sakramentu, większość sugestii co do rodzaju ludzkich przwinień dotyczyła spraw intymnych: ile razy, z kim, w jaki sposób i wiele innych pytań dotyczących spraw łóżkowych jakby tylko kwestie 6 przykazania były ważnymi.

W tym kontekście trudno się dziwić, że wielu wiernych czuje się zniesmaczonymi i odchodzi z konfesjonału z poczuciem, że dla Kościoła tylko to jest ważne.

Trudno się więc nie zgodzić ze zdaniem jednej z kobiet, która stwiedziła wprost, że nie potrzebuje tego, aby ksiądz dawał jej rady na temat pożycia intymnego, bo ona sama jest świadoma czym jest rodzicielstwo i odpowiedzialność w kwestiach seksualnych.

Bóg dał ludziom Dziesięć Przykazań jako punkty odniesienia do tego co wyznacza ramy naszego postępowiania, aby wypełniać Jego oczekiwania względem nas.

Pierwszym elementem dobrej spowiedzi winien być rachunek sumienia i będzie on dobrym, kiedy oprzemy go o treść 10 Przykazań, bo każde z nich jest tak samo ważne dla należytego rozliczenia naszego postępowania, i tego wienien uczyć Kościół pomagając nam w tym rozrachunku naszych zysków i strat.

Kryzys Skaramntu Pokuty to także sprawa kapłanów, którzy winni być przyjaznymi trenerami naszych dusz i kłaść nacisk nie tylko na to, co stało się porażką dobra w nas, bo wtedy wcielają się w rolę prokurtorów i sędziów ferujących wyroki, a tego nikt nie lubi.

Spotkanie w konfesjonale winno inspirować do pragnienia poprawy i powodować radość wolności od tego, co w nas do tej pory było złem, i tu kolejna ważna rola dla kapłana, który winien życzliwie podprowadzać spowiadanego ku temu czwartemu warunkowi dobrej spowiedzi, i nie chodzi tu o to, żeby zapewniał, iż już więcej nie upadnie, bo to byłaby nieszczere, ale popracuje nad jedną z niedoskonałości, która do tej pory była dla niego piętą achillesową.

Może warto więc prosić Boga o to, by na nszej drodze stawiał mądrych kapłanów, kierowników naszych dusz, bo każdy potrzebuje dobrego trenera na drodze do wiecznego sukcesu.

Kryspin

wtorek, 15 października 2024

 

Każdy jest pielgrzymem na drodze życia

Miesiąc sierpień jest dla Polaków czasem pamięci zbrojnego zrywu młodych mieszkańców Warszawy, którzy w 1944 roku stawili opór okupantowi realizującemu zbrodniczy plan eksterminacji podbitego narodu.

Kilkunastoletni chłopcy przez 63 dni składali na ołtarzu ojczyzny najcenniejszy dar, jakim było ich młode życie i nie wahali się oddać jego w imię zachowania godności.

Od tego czasu minęło już wiele lat i teraz nikt nie wymaga takiego heroizmu ze strony tych , którzy tworzą nadzieję przyszłości, ale życie nieustannie wymaga opowiedzenia się każdego z nas po stronie wartości, lub ich braku.

Miesiąc sierpień to także od ponad 300 lat czas masowych pielgrzymek zmierzających z najodleglejszych stron naszej ojczyzny na Jasną Górę, aby tam w cieniu obrazu Najświętszej Panienki składać osobiste intencji pielgrzymiego trudu.

U zarania tego ruchu historia postawiła przed uczestnikami istotne wyzwania.

Na początku było to pielgrzymowanie z pragnieniem powrotu niepodległej na mapy świata, a kiedy kolejny raz doświaczaliśmy zagrożenia naszego istenienia, uczestnicy podejmowali drogę w interncji przetrwania kolejnych mroków zniewolenia.

Kiedy dzisiaj przyglądamy się uczestnikom sierpniowych rekolekcji w drodze, ich świadomość ukazuje nam osobisty cel tego poświęcenia, o czym świadczą relacje pytanych:

-”Idę, aby poprzez trud kolejnych kilometrów prostować swoje osobiste relacje z Bogiem”- krótko odpowiedziała młoda dziewczyna z uśmiechem traktując oczywiste dla nie pytanie.

-”Mnie potrzeba resetu wobec życia przeładowanego wyścigiem szczurów w moim codziennym zabieganiu, kiedy pracując w korporacji zatracam w sobie poczucie tego, co w istocie winno być najważniejszym.”- dodaje inny mężczyzna, któremu codzienność trudów życia w nienaturalny sposób przypruszyła siwizną młode jeszcze oblicze.

Tak można by mnożyć świadectwa potrzeby uczestnictwa w pielgrzymkowym marszu, bo ilu uczestników, tyle osobistych powodów tej jedynej w swoim rodzaju drogi.

Około 3500000 pielgrzymów z ponad 2000 organizowanych grup pątniczych to z pewnością pozytywny obraz religijnej kondycji naszego społeczeństwa, ale gdzie jawi się plaster miodu, tam i łyżka dziekciu się pojawia.

Takim gorzkim elementem w tym tyglu religijnej historii są póki co pojedyncze manifestacyjne zachowania antykościelne, jak chociażby ostatni wywiad ze znanym jutuberem, który przy okazji swojego aktu apostazji przewidywał, że Kościół jest w okresie schyłkowym, bo wielu, zwłaszcza młodych, podęża jego drogą.

Madialny celebryta zapomniał jednak o tym, że może mówić tylko o osobistym kryzysie wiary i pewnie dlatego czuł się rozczarowany tym, że ksiądz tak sokojnie zaakceptował jego wybór.

W podobnej sytuacji stawiają się jemu podobni oznajmiający swoją dorosłość w wyborze lub negacji drogi wiary w okresie, kiedy dopiero co poczymili rozbrat z beztroską dzieciństwa i często pod presją innych nastolatków oznajmiają, że Bóg im już nie jest potrzebny, a wiara mogłaby tylko zaszkodzić ich wolności w dorosłym życiu.

To jednak, co można zrozumieć jako bunt młodości, to jednak trudno zaakceptować taki pogląd, kiedy feruje go osoba biorąca odpowiedzialność za kształtowanie postaw młodzieży pobierającej naukę, aby w przyszłości móc mierzyć się z wyzwaniami stawianymi przed nimi przez życie nie znoszące kompromisów.

Pani Minister (Ministra jeżeli ktoś tak woli) resortu Edukacji od samego początku prowadzi krucjatę wyrugowania nauki religii ze szkół uważając ją za zbędny balast i niepotrzebne zaśmiecanie umysłów młodzieży bzdurami z pogranicza baśni i mitów, kiedy w przyszłości będą musieli stawiać czoła wyzwaniom zgoła odmiennym od spraw traktujących o przyszłości dalece odbiegającej od tego co tu i teraz.

-”Mnie potrzeba resetu od życia przeładowanego wyścigiem szczurów....”

Może więc prostowanie drogi ku temu, który daje sens życiwym wyborom, to nie jest taki niepotrzebny balast .

Kryspin

piątek, 11 października 2024

 

Potężna broń małych koralików

W naszej telewizji od pewnego czasu emitowane są seriale pochodzące z Turcji.

Śledząc losy bohaterów tych telenowel możemy przybliżyć sobie ich kulturę, poznać mentalność ludzi islamu, normalne relacje i zachowania często odległe naszemu pojmowaniu świata.

Przyglądając się nieco i monotonnej akcji nie sposób pominąć ich religijnego odbioru codzienności, kiedy przy każdej okazji odwołują się do Allaha, czyniąc go obecnym w mniej lub bardziej istotnych sprawach.

Obserwując bohaterów tych telewizyjnych produkcji nie sposób nie zauważyć, że jednym z ważniejszych rekwizytów towarzyszących im prawie nieustannie są modlitewne paciorki przesuwane w dłoniach.

W tłumaczeniu określa się je mianem różańców, co nie do końca jest słusznym, gdyż w religii islamu takie określenie nie istnieje, a zamiast tego wierni używają nazwy: tesbih, co w prosty sposób przekłada się na dookreślenie sabaha - uwielbienie Boga.

Rzeczywiście muzułmanie używają tych modlitewnych paciorków, aby zamanifestować swoją wiarę i czynią to przy każdej nadarzającej się okazji, co można zaobserwować chociażby w trakcie wakacyjnych pobytów w tej części świata, kiedy to nawet w miejscowych przybytkach, gdzie zbierają się mężczyźni na tradycyjną herbatkę czy palenie sziszy, najczęściej w ręku dzierżą sznur kolorowych koralików.

Tesbih to modlitwa uwielbienia, którą wyraza się cześć dla Stwórcy najczęściej powtarzając słowa: Chwała niech będzie Bogu, co ma uświadamiać odmawiającemu, że Bóg jest obecny w świecie i przypomina o wadze Jego prawa w życiu każdego muzułmanina.

Już jutro wkroczymy w kolejny miesiąc roku kalendarzowego i powitamy październik.

Od końca XII wielu za sprawą św. Dominika, którego Kościół uważą za ojca modlitwy różańcowej, będziemy mogli uczestniczyć w tej jedynej w swoim rodzaju paraliturgii, gdyż to właśnie ten miesiąc ustanowiono jako szczególnie przeznaczony na tę formę manifestowania swojego zawierzenia Bogu przez pośrednistwo Maryi.

Z różańcem zdajemy się być zaprzyjaźnieni, bo przecież jest on jednym zrekwizytów w które wyposażamy naszych milusińskich w dniu ich pierwszej komunii, a poźniej, kiedy dane jest nam być dumnymi użytkownikami szos, często wieszamy go przy lusterku przednim naszego samochodu, bo obok św. Krzystofa, patrona kierowców, był kolejnym amuletem bezpieczeństwa naszej podróży.

Później już nieco dłuższa przerwa w naszej „pobożności” i kiedy mają zamknąć poraz ostatni wieko trumny, spieszymy w martwe co prawda już dłonie naszego bliskiego wcisnąć ten rekwizyt naszego zawierzenia.

To jednak pewnie trochę mało zważywszy na moc jaka drzemie w tym modlitewnym paciorku i nie chodzi tu o żądną magię.

Św. Ojciec Pio, największy mistyk XX wieku zachęcając do modlitwy różańcowej otwarcie mówił, że : „Jest ona potężną bronią w walce z szatanem, by go zwyciężyć, pokonywać swoje pokusy, zobaczyć serce Boga i otrzymywać łaski od Matki Bożej”.

Ten święty wizjoner powtórzył Jej apel, który na początku minionego stulecia osobiście skierowała do dzieciaków z fatimskiej wioski, namawiając je do systematycznego odmawiania różańca, co miałoby uchronić świat przed widmen zagłady szykowanej przez siły ciemności.

O sile i znaczeniu tych modlitewnych koralików przkonywali się więźniowie obozowych kaźni, gdzie nie było miejsca na nadzieję, a jednak i tam z zasuszonych drobin chleba tworzyli te rekwizyty zawierzenia, że ich los nie do końa był przegrany i po latach wspominają, że dzięki modlitwie różańcowej przetrwali.

Może więc warto znaleźć w tym zabieganym świecie chwilę na tę formę wiary.

Nawet w czasie drogi do pracy, czekając za autobusem, który zawiezie nas do pracy, możemy używając palcy swoich rąk stworzyć sobie namistkę różańca, tej potężnej broni przed swoimi lękami.

Nie warto czekać na chwilę, kiedy ktoś nam kiedyś go wtłoczy w martwą rękę przed zamknięciem wieka naszej trumny.

Kryspin