Dobry trener jest ojcem zwycięstwa w zawodach.
Jestem z pokolenia, które miało jeszcze szczęście przeżywać piękne chwile kibicując naszej repreznetacji w piłce nożnej, kiedy była jedną z potęg w tej dziedzinie sportu.
No ale to było już bardzo dawno temu i dla młodych fanów tej dyscypliny zdaje się być czymś nierealnie odległym.
Mizeria naszego futbolu nie dotyka tylko reprezentacji z orzełkiem na piersiach, bo „dzielnie” ją wspomagają nasze ligowe kluby, które także szorują po ogonach europejskich zmagań i tylko pozostaje pytanie bez odpowiedzi: jak to możliwe, że w czterdziestomilionowym kraju, gdzie na trybuny walą tłumy kibiców, a miliony zasiadają przed telewizorami licząc na to, że może właśnie teraz stanie się cud i nasi pokażą się z jak najlepszej strony, efekt pozostaje ten sam i zmaganie kończy się kolejną przegraną naszych pupili?
Gdzie więc szukać przyczyny takiego stanu rzeczy?
Czy jako naród jesteśmy tak mało uzdolnieni, że lanie sprawiają nam wszyscy, nawet z tych zaściankowych stron?
Gdyby tak było, to przecież nikt z dużych klubów europejskich nie traciłby czasu, aby na naszych ligowych boiskach szukać diamentów, które potem szlifowane w ich drużynach okazują się drogocennymi brylantami i robią spektakularną karierę.
W poważnym sporcie wyczynowym bardzo ważną rolę odgrywają sztaby szkoleniowe z trenerami, którzy swoją charyzmą i wiedzą potrafią zarażać swoich podopiecznych do rozwijania talentu, i tu rodzi się gorzka refleksja.
Nam brakuje tych dobrych mentorów, a zmiany na stanowiskach selekcjonerów naszych drużyn przypominają mieszanie zupy w tyglu, kiedy nie zmienia się składników, a tylko dokonuje się roszad na zasadzie: nie sprawdziłeś się w tej drużynie, to ciebie zwalniamy, ale zaraz dostajesz posadę w innej drużynie, jakby to miał być sposób na poprawę smaku tego dania jakim winna być poprawa gry nowych podopiecznych.
Niektórzy diagnozujący opłakany stan naszego wyczynowego sportu sięgają głębiej uważając, że za zapaścią w tej dziedzinie stoi niski poziom usportowienia naszych milusińskich, którzy już od dziciństwa kombinują jak się wybronić od fizycznej aktywności chociażby na lekcjach wf i zamiast sportowych strojów noszą ze sobą zwolnienia od tych zajęć.
Może i jest w tym ziarno prawdy, bo gołym okiem widać jak nasze społeczeństwo od wczesnej młodości staje się wygodne w pielęgnowaniu nicnierobienia także w kwstii swojego zdrowia, które jest wprost proporcjonalne do otwartości na aktywność fizyczną.
Podobnie sprawa się ma w kwestii kondycji wiary w naszym społeczeństwie.
Kiedyś, jeszcze nie tak dawno temu byliśmy narodem będącym wzorem dla innych, bo chciało nam się być sprawnymi w wierze, ale uszło gdzieś to powietrze naszego bycia autentycznymi w kwestiach związanych z Bogiem, a w zamian za to przyjęliśmy postawę wygodnego nic nie robienia niczym te dzieciaki, które zamieniły sportowe stroje na zaświadczenia zwalniające je od koniecznego do życia wysiłku.
Ludzkie życie przypomina udział w sportowych zawodach, co już trafnie zauważył św. Paweł, kiedy pisał do Tymoteusza, że brał udział w dobrych zawodach, które ukończył, a na mecie zasłużył na nagrodę.
Jako ludzie wiarzacy także w takich zawodach uczestniczymy i od naszego zaangażowania uzależniony jest finalny wieniec dla zwyciężców.
Dodatkowo na naszej drodze Kościół stawia opiekunów zmagań, swoistych trenerów naszych wysiłków, kałanów, i tu mój gorący apel do tego całego sztabu szkoleniowego, jakim są nasi hierachowie, aby z rozwagą ustanawiali trenerów naszych poczynań mając na względzie odpowiedzialność wobec oczekiwań ich podopiecznych.
Tylko ludzie świadomi wagi swojego powołania, obdarzeni charyzmą i wiedzą na temat potrzeb powierzonych ich opiece wiernych, mogą być współautorami sukcesów na tej jedynej w swoim rodzaju arenie.
Kryspin