poniedziałek, 6 grudnia 2021

Prawo stuły

 


Gdybyśmy się przenieśli oczami wyobraźni zupełnie niedaleko, bo zaledwie kilkaset kilometrów na zachód od naszych granic, to obserwując sytuację Kościoła u naszych sąsiadów, mogłyby nas przejść ciarki.

Najbardziej mrożącym krew naszej religijnej poprawności byłby obraz opustoszałych świątyń, które zatraciwszy swój dawny, sakralny charakter, stały się często obiektami przeznaczonymi na sprzedaż, lub co gorsza budynkami do wyburzenia, kiedy nie znalazły świeckich nabywców mających pomysł na ich dalsze trwanie.

Póki co u nas nie jest jeszcze tak źle, zdają się mówić nasi hierarchowie, choć coraz częściej i oni wyrażają swój niepokój co do przyszłości.

A jest się o co martwić, kiedy rzeczywistość, i nie tylko z powodu niekończącej się pandemii, musi budzić niepokój.

Do przeszłości i to nieodwracalnej przeszło powiedzenie, że:” kto ma księdza w rodzie, temu bieda nie dogodzie”.

Tak już jest, że to co zadziało się na zachodzie, niechybnie stanie się także i u nas i co do tego nikt nie ma wątpliwości.

Nasze tabloidy raz po raz publikują analizy związane z kieszenią naszego Kościoła, i tak stało się ostatnio za przyczyną reportażu:”Prawo stuły”, w którym dziennikarz korzystając z możliwości rozmowy z kilkoma duchownymi, przybliżył czytelnikom składowe parafialnej kasy.

Biorąc za przykład typową parafię z ponad tysiącem duszyczek, okazało się, że ich włodarze w sutannach już wcale nie są finansowymi krezusami i bardzo muszą się gimnastykować, aby ich comiesięczne dochody równoważyły wydatki związane z utrzymaniem kościelnego gospodarstwa.

Co prawda obecny obraz finansów parafialnych zaburza przeciągający się stan covidowego kryzysu, to jednak nie jest jedynym niepokojącym symptomem zwiastującym nadchodzące chude lata dla ich kieszeni. Dla nikogo nie jest tajemnicą, że daleko groźniejszym dla ekonomicznej wydolności parafialnego gospodarstwa jest postępująca obojętność duszyczek na kościelne przykazanie, które dotąd w miarę skutecznie przynaglało ich do wypełniania obowiązkowego zaliczania świątecznej liturgii.

To jednak tylko jeden z symptomów wyznaczających trudną sytuację naszego Kościoła, który coraz wyraźniej jawi się być kolosem na glinianych nogach.

Drugą, póki co wyciszaną przez naszych hierarchów nadchodzącą zgryzotą jest perspektywa braków kadrowych, czyli kryzys nowych powołań do służby ołtarza.

Pewnie, że w formie swoistej protezy mającej zaradzić narastającemu problemowi, można dokonywać łączenia parafialnych wspólnot, by jeden ksiądz mógł, wzorem swoich misyjnych kolegów, odprawiać niedzielne nabożeństwa w kilku sąsiadujących ze sobą kościołach, ale na dłuższą metę ma się to ni jak do duszpasterskiej posługi w dotychczasowym rozumieniu i będzie kolejnym krokiem do zaniku emocjonalnego związku wiernych ze wspólnotą, której już tak naprawdę nie będzie.

I dochodzimy do sedna problemu i jedynej nadziei na odwrócenie tej równi pochyłej, na której znalazł się ten moloch.

Przed ludźmi w sutannach staje dzisiaj problem powrotu do fundamentalnej pracy nad przywróceniem świadomości w sercach szeregowych członków parafialnych wspólnot, że Kościół to nie tylko biskupi i księżą przechadzający się po parafialnych obejściach, ale także i oni, może i małe trybiki, ale jakże ważne, aby tam machina miała w ogóle jakikolwiek sens.

To z pewnością trudne zadnie, zważywszy, że przez bardzo długi czas w umysłach wiernych pielęgnowano przekonanie, że Kościół to hierarchiczny byt, w którym laikat to tylko bezrozumna glina potrzebna do budowania wielkości budowli zarezerwowanej tylko dla wybranych.

My wszyscy jesteśmy Kościołem, niezależnie od tego, czy mamy sutannę, nawet purpurową, zakonny habit, czy zwyczajną koszulę wkładaną na odświętny dzień.

Chrystus zakładając tę wspólnotę nie różnicował ważności członków, bo wszyscy stanowić mieli jedno Ciało.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz