sobota, 9 stycznia 2021

Znajomi królika

 


Kiedy zdawało nam się , że nowy 2021 rok zacznie się wyciszeniem politycznych sporów, krótko po tym jak pojawiło się światełko w tunelu pandemicznej niepewności o nasze zdrowie, które miało zapewnić zapoczątkowana akcja szczepień przeciwko covid 19, znowu zawrzało polskie piekiełko.

Znajomi królika, w tym wypadku grupa celebrytów, załatwili sobie dawkę nadziei poza wyznaczoną kolejnością, i rozgorzała dyskusja o etyczne podejście tychże uprzywilejowanych, którzy zechcieli sobie zapewnić komfort przed innymi, którzy nie mieli takiego dojścia.

Pewnie jeszcze przez jakiś czas media będą się żywiły takimi sensacyjkami, a w naszej świadomości na długo pozostanie przekonanie, że wśród nas są równi i równiejsi, i nic tu się nie zmieniło od lat.

Niektórzy analitycy tej ułomności załatwienia sobie czegoś przed innymi, chyba nie bez racji, doszukują się w tym pozostałości po czasach słusznie minionych, kiedy taka zapobiegliwość cechowała naszych rodaków i nie uważano tego wtedy za przejaw braku solidarności, a za zwyczajną zaradność.

Najważniejsze jest być znajomym królika, bądź znać kogoś, kto tym znajomym jest, to nadal najpewniejszy sposób na załatwienie sobie uprzywilejowanej pozycji.

Nie inaczej jest w realiach polskiego Kościoła, choć w tym wypadku ta zasada nie powinna obowiązywać, a jednak.

W „Zatroskanej koloratce” pozwoliłem sobie na puszczenie wodzy fantazji i pod koniec książki umieściłem rozmowę dziennikarki z proboszczem wymyślonej przeze mnie parafii, który tłumaczył zasady kadencyjności swoje funkcji:

„…. Obecnie dobiega druga, pięcioletnia kadencja mojej posługi w tej parafii , a po niej moi zwierzchnicy dokonają zmiany i ktoś inny będzie kontynuował moje dzieło....”

To tylko fikcja literacka, bo realia obsadzania kościelnych stanowisk są zgoła zupełnie inne.

Biskup diecezjalny nominuje księdza na proboszczowskie stanowisko i sobie zostawia prawo do tego, jak długo dany nominat będzie sprawował ten urząd w danej parafii.

Nie każdy awans jednak cieszy nominowanych, bo parafie są różne.

Niektóre są jak „ziemia obiecana”, bogate z tradycyjnie religijnymi owieczkami, a inne nie dość że małe (liczące ledwie kilkaset wiernych), to jeszcze nie grzeszące religijnym zapałem.

Trudno się więc dziwić, że niektórzy kapłani czują się przegranymi już na starcie swojej samodzielności, a jeżeli w perspektywie mają niekiedy kilkadziesiąt lat takiej zsyłki, to pozostaje im już tylko czarna rozpacz.

Z drugiej strony pozostają parafialne owieczki, które nie mając szczęścia, niekiedy skazane są na duszpasterza, delikatnie rzecz ujmując, który nie grzeszy powołaniem i wtedy perspektywa nastu lat jego posługi jest ich katorgą.

Pewnie, że niekiedy oddolny głos niezadowolonych owieczek skutkuje zmianą, ale tylko wtedy, kiedy ich duszpasterz udzieli im „pomocy” ze swej strony, chociażby będąc bohaterem skandalu, którym da powód do reakcji zwierzchnika w kurialnym gabinecie.

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że biskupie serce jest zawsze nieczułe na działanie w tym względzie.

I tu sprawdza się zasada znajomości królika, o czym kilka lat temu poinformował mnie mój dawny kolega z seminaryjnej ławy, obecnie szanowany proboszcz miejskiej parafii , którego kościelne władze dowartościowały tytułem kanonika:

-”Załatwiłem naszemu koledze lepszą parafię, bo dobrze znam naszego biskupa, a ten mając do mnie słabość, przeniósł go i teraz żyje mu się o wiele lepiej”.

A mnie jest trochę żal, że bohater wywiadu z „Zatroskanej koloratki” to tylko mój literacki wymysł, i żal mi tych czytelników, którzy zatraciwszy poczucie realizmu pytali mnie o adres tej parafii i o szansę na to, że i w ich kościelnym środowisku mogłoby tak być?

Kryspin

1 komentarz:

  1. Wypisz, wymaluj. To PRAWDA 😓 Pozdrawiam serdecznie w Nowym Roku 🍀

    OdpowiedzUsuń