niedziela, 3 stycznia 2021

Nadzieje i obawy na nadchodzący rok

 

Stając na progu nowego roku z pewnością zadajemy sobie pytania, jaki on będzie?

Zaraz potem nasze myśli zaprząta swoisty remanent tego, co zafundował nam rok, który pożegnaliśmy.

W naszym życiu publicznym z pewnością okazał się zaskakująco trudnym, dla wielu nawet tragicznym, kiedy w wyniku pandemicznej zarazy ucierpiały nie tylko nasze marzenia, upadły plany rozwoju różnorakich biznesów, ale najgorszym okazało się to, że wielu z nas straciło najbliższych, choć jeszcze nie był to stosowny czas do ich odejścia.

Z pewnością takiej retrospektywy minionych zdarzeń doświadcza także Kościół i licząc te wymierne straty nieobecności wiernych w trakcie pandemicznych nabożeństw, kiedy narzucone sytuacją ograniczenia zmusiły ludzi do pozostawania w domach, czy chociażby coroczne odwiedziny duszpasterskie w domach parafian, które także zostały odwołane i na koniec musiał się dodatkowo zmierzyć z masowymi protestami przeciwników orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w kwestii aborcji.

Co prawda głównym adresatem społecznego niezadowolenia okazał się rząd, to jednak dla nikogo nie było tajemnicą, że w tym wypadku ustawa powstała na moralne zamówienie kościelnego lobby, więc przeciwnicy zaostrzenia aborcyjnego kagańca nie ograniczyli się do ataku na twórców rzeczonej ustawy, ale także na tę instytucję, którą uważali za głównego beneficjenta tegoż wyroku.

Skutki pandemii, czy nawet zaciekły gniew przeciwników jednej ustawy, z czasem stracą na sile i powróci jakaś normalność codzienności; ale jest inna niepokojąca tendencja, która w odchodzącym do historii roku wybrzmiała jak złowrogi pomruk nadciągającej burzy.

Dla nikogo nie jest tajemnicą, że od wielu już lat następuje proces laicyzacji społeczeństwa, co ma odbicie nie tylko w zmniejszającej się liczbie „czynnych” katolików dorosłych, ale także w coraz większym odsetku młodych ludzi, którzy zamiast religijnej edukacji, wybierają w tym czasie lekcje etyki i otwarcie deklarują swój negatywny stosunek do czynnego życia w cieniu kościelnych nakazów.

Najbardziej niepokojącym jest to, że ten trend w roku 2020 przybrał na sile i dochodzimy nieuchronnie do efektu kuli śnieżnej, czyli gwałtownego przyspieszenia i nasilenia tej tendencji.

Można by tworzyć naukowe, socjologiczne modele tłumaczące to zjawisko, ale prawda jest na tyle prosta, że możemy je sobie darować.

Przez ostatnie lata Kościół nagromadził w swoim działaniu wielką ilość brudów, na które nie reagował, bądź czynił tylko pozorację działań, licząc na to, że jakoś się przypudruje rzeczywistość i będzie po staremu.

Taka polityka patrzenia przez palce na kolejne cuchnące „kwiatki” w szeregach duchowieństwa , i to nie tylko wśród szeregowych kapłanów, doprowadziła do sprzeciwu większości wiernych.

Co prawda nie doprowadziła do ulicznych manifestacji niezadowolenia, ale zasiała w ludziach ziarno zwątpienia, co wcale nie jest mniejszym zagrożeniem.

Ostatnio w mediach ukazał się wywiad z profesorem socjologii, który zawodowo zajmuje się analizą przyszłości polskiego Kościoła. Stwierdził on, że skutki działań kościelnych władz w minionych latach będą rzutowały na najbliższe trzy dekady, w trakcie których będziemy mieli do czynienia z narastającym kryzysem wiary, który może zakończyć się odrodzeniem wiary, lub doprowadzić do stopniowego jej zaniku.

Uczony kreśląc ten ponury scenariusz najbliższej przyszłości pozostawił jednak światełko w tunelu.

Aby pozostał promyk nadziei, potrzeba jednak zmiany pokoleniowej i mentalnej, także we władzach kościelnych struktur.

Jeżeli jednak nadal będzie wśród purpuratów lansowany pogląd, że Kościół jest ze swej natury niezniszczalny i będzie trwał niezależnie od cuchnących kwiatków, to może to być jak łabędzi śpiew, lub muzyka z Titanica.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz