poniedziałek, 7 grudnia 2020

Mariaż tronu z ołtarzem

 

Gdybyśmy cofnęli się w latach do bardzo zamierzchłych kart, to na samym początku nie tylko naszej państwowej ale i chrześcijańskiej historii, to spotkali byśmy się z pierwszym poważnym kryzysem na linii ołtarza z tronem.

Król Bolesław z przydomkiem Śmiały uważał, że jako najważniejszemu człowiekowi w państwie przysługiwało prawo do bezkarności w kwestii obyczajów i się przeliczył, bo Kościół w osobie krakowskiego biskupa powiedział mu stanowcze Nie!

Hierarcha co prawda zapłacił najwyższą cenę za stanowczy sprzeciw, ale to on paradoksalnie odniósł zwycięstwo, i teraz jest jednym z patronów Polski.

Wracając do naszego czasu, trudno nie zauważyć obecnego ścisłego mariażu ołtarza z tronem, czyli porozumienia na linii Kościoła z państwem, a ściślej rzecz ujmując z władzami obozu obecnie będącego u władzy.

W mateczniku Radia Maryja, przy okazji kolejnej rocznicy powołania do życia tej instytucji, zjechali niedawno nie tylko kościelni sympatycy tej rozgłośni, ale także przedstawiciele rządzącej większości, aby wspólnie zamanifestować bliskość interesów wszystkich obecnych.

I nie byłoby w tym nic dziwnego, bo każdy ma prawo do zamanifestowania swoich światopoglądowych preferencji, gdyby nie sama forma tego zjazdu i słowa gospodarza tego spotkania, który w mszalnej homilii marginalnie potraktował samą rocznicę katolickiej rozgłośni, czym zapewne zawiódł szeregowych odbiorców tego radia, a skupił się na obronie kapłańskiego stanu, który jego zdaniem ostatnio poddawany był bezprzykładnym atakom sił zła.

Gdyby Ojciec Dyrektor poprzestał na ogólnym stwierdzeniu, można by przejść jakoś do porządku dziennego nad jego przemówieniem, ale on brnął dalej w tej narracji, czym winien wprowadzić w osłupienie wszystkich uczestników.

W jego opinii osoba skompromitowana chociażby niedawnymi decyzjami samego Watykanu, biskup znany z krycia pedofilskich zachowań niektórych duchownych, zasłużył na miano męczennika zniszczonego napastliwością mediów, a kapłańskie grzechy to nic takiego, bo któż nie ulega pokusom?

Gdyby takie słowa padły na jakimś agitacyjnym wiecu, to można by to jakoś usprawiedliwić, ale w gronie słuchaczy było wielu ludzi odpowiedzialnych za walkę z patologiami w naszym kraju, jak chociażby minister sprawiedliwości w obecnym rządzie, który ten swoisty spektakl zbył milczeniem.

Toruńskie spotkanie stało się swoistą wodą na młyn dla środowisk opozycyjnych i medialnych ośrodków nieprzychylnych obecnie rządzącym, co wykorzystali w telewizyjnych relacjach, i trudno im się dziwić.

Dziennikarze komercyjnej stacji trafnie zasygnalizowali, że w takiej narracji najbardziej dotkniętymi stały się osoby, które osobiście doznały krzywd od ludzi w sutannach, i trudno nie przyznać im racji, choć uważam, że dotkniętych jest o wiele więcej osób.

Szef toruńskiej rozgłośni wpisał się w narrację tych twardogłowych ludzi Kościoła, którzy uważają, że przysłowiowa świętość tej instytucji jest niczym tarcza, o którą zawsze będą się rozbijać nawet największe skandale i kolejny raz sprawdzi się prawda przysłowia:

-„Psy szczekają, a karawana pójdzie dalej”.

Przymierze tronu z ołtarzem, nie tylko w naszej historii prawie zawsze kończyło się spektakularną katastrofą.

Obecni w Toruniu przedstawiciele ołtarza pewnie wiązali z nim nadzieję na to, że przyschną sprawy, którymi Kościół póki co nie może się chwalić, a przedstawiciele tronu zjawili się tam w nadziei, że kościelny elektorat doceni ich deklaratywną lojalność w nadchodzących wyborach.

Sęk w tym, że wśród radiosłuchaczy katolickiego radia jest coraz więcej tych, którzy nie są już bezmyślną maszynką do głosowania i nie do końca podobają się im: ani ucieczka do przodu hierarchicznych notabli w ocenie Kościelnej patologii, ani milczenie tych, z którymi wiążą nadzieję na sprawiedliwy osąd zła, niezależnie od tego, kto się go dopuścił.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz