Kiedy przed laty we francuskim
piśmie satyrycznym opublikowano karykatury wyśmiewające wyznawców
Islamu, po kilku dniach przedstawiciele tejże religii poza falą
oburzenia, korzystając z fanatycznych bojowników, dokonali
spektakularnego odwetu, urządzając makabryczną jatkę na autorach
obraźliwych w ich mniemaniu rysunków.
Cały cywilizowany świat potępił
ten atak, zważywszy na to, że dokonano go w kraju, gdzie
najważniejszą wartością i cywilizacyjnym dorobkiem była
tolerancja także w kwestiach przekonań religijnych.
Oczywiście nie pochwalam chorego
fundamentalizmu i filozofii bezpardonowej walki w obronie wyznawanych
przekonań, z jakimi mieliśmy do czynienia w tamtym przypadku, ale
to makabryczne zdarzenie nie było tak zero jedynkowe, jak zdawały
się to przedstawiać autorytety liberalnego świata.
Postawmy się po drugiej stronie
tej prasowej prowokacji, czyli po stronie ludzi, dla których
wyznawana przez nich religia była czymś na tyle ważnym, że
prowokacyjny rysunek satyryka dotknął ich na tyle mocno, że
skutkował niekontrolowanym oburzeniem, a stąd już tylko był krok
do tragicznych zdarzeń.
Na szczęście nas to nie dotyka,
bo islamiści jakoś nie upodobali sobie naszego kraju, kiedy poza
zachodnią granicą znaleźli swoją ziemię obiecaną i tam
powyrastały jak grzyby po deszczu wieże minaretów, z których
muezini pięć razy na dobę wzywają wiernych do codziennej
modlitwy.
Nasza wiara też nie cechuje się
takim fundamentalizmem i powoli stajemy się coraz bardziej
tolerancyjni w jej kwestii.
Kiedy jednak przyglądam się jak
tę tolerancję tratują niektóre wyzwolone grupy w naszym
społeczeństwie, to rodzi się we mnie wątpliwość, czy granice w
tych kwestiach nie są coraz bardziej naciąganie.
Ostatnie zdarzenia, a może trzeba
by powiedzieć prowokacje niektórych środowisk, o których jesteśmy
cyklicznie informowani w mediach: tęczowe flagi na pomnikach, także
tych związanych
z kultem religijnym, parodie mszy
świętej, procesje wyśmiewające najświętszy sakrament, to
najbardziej spektakularne „dokonania” niektórych aktywistów
ruchów mających w swoim przesłaniu walkę o równość i
tolerancję, muszą rodzić pytanie:
Dlaczego tak się dzieje?
Dlaczego Kościół stał się tym
„chłopcem do bicia” i w czym przeszkadza pewnym środowiskom
wiara tych, dla których obrzędy liturgiczne stanowią wartość
samą w sobie?
Jeden z uczestników marszu
równości zapytany o to, z jakiego powodu protestuje niosąc
transparent z tęczową Madonną, otwarcie przyznał, że jest
przeciwko obecnemu Kościołowi, który dla niego jest synonimem
starego porządku, czymś blokującym drogę do nowego świata:
wolnego od skostniałych zakazów i nakazów ograniczających wolność
jednostki.
Początkowo oburzyła mnie ta
deklaracja, ale później zastanowiłem się i doszedłem do tego, że
może ten młody człowiek nie do końca był bez racji.
Może Kościół powinien
zweryfikować swoje poglądy w wielu kwestiach, aby przestał być
tylko depozytariuszem starego porządku i otwarcie przyznał, że
Chrystus zakładając tę instytucję wiary, dokonał tego z myślą
o wszystkich ludziach, niezależnie od tego skąd przychodzili, z
jakim bagażem doświadczeń, czy innych spraw, które o nich
stanowiły.
Cieszę się, że chrześcijaństwu
daleko jest do fundamentalizmu islamu i mam przekonanie, że
paradoksalnie dzięki temu unikniemy mniej lub bardziej zaognionemu
konfliktowi ze wszystkimi, którzy żyjąc obok nas i nie zawsze
podzielając nasze przekonanie religijne, nie muszą być wrogami
wartości, które wyznajemy.
Może potrzeba tylko uświadomić
im, że religia wcale nie musi ograniczać wolności, bo realizuje
przesłanie Założyciela, który ją nam dał z myślą, aby każdego
człowieka uczynić wolnym w wyborze dobra, i to wystarczy.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz