wtorek, 4 sierpnia 2020

Tęczowa Madonna.



Kiedy przed laty we francuskim piśmie satyrycznym opublikowano karykatury wyśmiewające wyznawców Islamu, po kilku dniach przedstawiciele tejże religii poza falą oburzenia, korzystając z fanatycznych bojowników, dokonali spektakularnego odwetu, urządzając makabryczną jatkę na autorach obraźliwych w ich mniemaniu rysunków.
Cały cywilizowany świat potępił ten atak, zważywszy na to, że dokonano go w kraju, gdzie najważniejszą wartością i cywilizacyjnym dorobkiem była tolerancja także w kwestiach przekonań religijnych.
Oczywiście nie pochwalam chorego fundamentalizmu i filozofii bezpardonowej walki w obronie wyznawanych przekonań, z jakimi mieliśmy do czynienia w tamtym przypadku, ale to makabryczne zdarzenie nie było tak zero jedynkowe, jak zdawały się to przedstawiać autorytety liberalnego świata.
Postawmy się po drugiej stronie tej prasowej prowokacji, czyli po stronie ludzi, dla których wyznawana przez nich religia była czymś na tyle ważnym, że prowokacyjny rysunek satyryka dotknął ich na tyle mocno, że skutkował niekontrolowanym oburzeniem, a stąd już tylko był krok do tragicznych zdarzeń.
Na szczęście nas to nie dotyka, bo islamiści jakoś nie upodobali sobie naszego kraju, kiedy poza zachodnią granicą znaleźli swoją ziemię obiecaną i tam powyrastały jak grzyby po deszczu wieże minaretów, z których muezini pięć razy na dobę wzywają wiernych do codziennej modlitwy.
Nasza wiara też nie cechuje się takim fundamentalizmem i powoli stajemy się coraz bardziej tolerancyjni w jej kwestii.
Kiedy jednak przyglądam się jak tę tolerancję tratują niektóre wyzwolone grupy w naszym społeczeństwie, to rodzi się we mnie wątpliwość, czy granice w tych kwestiach nie są coraz bardziej naciąganie.
Ostatnie zdarzenia, a może trzeba by powiedzieć prowokacje niektórych środowisk, o których jesteśmy cyklicznie informowani w mediach: tęczowe flagi na pomnikach, także tych związanych
z kultem religijnym, parodie mszy świętej, procesje wyśmiewające najświętszy sakrament, to najbardziej spektakularne „dokonania” niektórych aktywistów ruchów mających w swoim przesłaniu walkę o równość i tolerancję, muszą rodzić pytanie:
Dlaczego tak się dzieje?
Dlaczego Kościół stał się tym „chłopcem do bicia” i w czym przeszkadza pewnym środowiskom wiara tych, dla których obrzędy liturgiczne stanowią wartość samą w sobie?
Jeden z uczestników marszu równości zapytany o to, z jakiego powodu protestuje niosąc transparent z tęczową Madonną, otwarcie przyznał, że jest przeciwko obecnemu Kościołowi, który dla niego jest synonimem starego porządku, czymś blokującym drogę do nowego świata: wolnego od skostniałych zakazów i nakazów ograniczających wolność jednostki.
Początkowo oburzyła mnie ta deklaracja, ale później zastanowiłem się i doszedłem do tego, że może ten młody człowiek nie do końca był bez racji.
Może Kościół powinien zweryfikować swoje poglądy w wielu kwestiach, aby przestał być tylko depozytariuszem starego porządku i otwarcie przyznał, że Chrystus zakładając tę instytucję wiary, dokonał tego z myślą o wszystkich ludziach, niezależnie od tego skąd przychodzili, z jakim bagażem doświadczeń, czy innych spraw, które o nich stanowiły.
Cieszę się, że chrześcijaństwu daleko jest do fundamentalizmu islamu i mam przekonanie, że paradoksalnie dzięki temu unikniemy mniej lub bardziej zaognionemu konfliktowi ze wszystkimi, którzy żyjąc obok nas i nie zawsze podzielając nasze przekonanie religijne, nie muszą być wrogami wartości, które wyznajemy.
Może potrzeba tylko uświadomić im, że religia wcale nie musi ograniczać wolności, bo realizuje przesłanie Założyciela, który ją nam dał z myślą, aby każdego człowieka uczynić wolnym w wyborze dobra, i to wystarczy.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz