wtorek, 18 sierpnia 2020

Czy można być wiernym chrześcijaninem i dobrym żołnierzem?

 


W 1989 roku Papież spotkał się z ponad 7000 kadetów w rzymskim garnizonie Cecchignola. Czterech młodych chorążych, reprezentujących garnizon zadało mu tam pytanie czy służbę wojskową da się pogodzić z chrześcijańskim sumieniem. Według watykańskiego czasopisma L’Osservatore Romano, interesowała ich między innymi kwestia: ,,Czy można być wiernym chrześcijaninem i jednocześnie wiernym żołnierzem?" Odpowiadając papież oświadczył: ,,Połączenie powołania chrześcijańskiego z powołaniem do służby wojskowej nie sprawia zasadniczej trudności ani nie jest niemożliwe. Jeżeli ustosunkujemy się pozytywnie do służby wojskowej, to uznamy ją za piękną, przyjemną i wartościową".
A zatem, jak łatwo zauważyć, JPII nie podzielał opinii założyciela chrystianizmu. Nieodparcie nasuwa mi się wniosek, że chrześcijaństwo z IV wieku, nie było religią, którą założył Chrystus.
Ponieważ Kościół katolicki został utworzony z inicjatywy cesarza rzymskiego , na fundamencie sojuszu ołtarza z tronem, czyli praktyki sprzecznej z ideą chrystianizmu - ma on więc tyle wspólnego z kościołem założonym przez Jezusa z Nazaretu, co krzesło elektryczne z krzesłem.”

To końcowy fragment maila czytelnika, który wcześniej, odwołując się do listu św. Pawła o miłości do nieprzyjaciół i zwyciężania zła dobrem, nie pozostawił suchej nitki na całej historii Kościoła, uważając ją za pasmo nieustannej przemocy i filozofii miecza, jako jedynie skutecznego narzędzia szerzenia nauki Chrystusa, która ni jak się miała do zamysłu Zbawiciela i jego pacyfistycznego nastawienia.

Trudno nie zgodzić się z twierdzeniem, że w dziejach chrześcijaństwa pojawiały się ciemne strony, kiedy przemoc wobec „wrogów” uważano za cnotę, i z tym nie można dyskutować.

W teologii moralnej znajduje się passus mówiący o wojnie, czyli przemocy, którą od zarania dziejów świat starał się rozwiązywać kwestie sporne dzielące plemiona, narody i całe imperia.

W doprecyzowaniu kwestii konfliktów zbrojnych znajdujemy tam określenie wojny sprawiedliwej, czyli takiej, która ma moralne uzasadnienie, ale to z pewnością nie przemawia do wyznawców teorii, że wszelkie działania z użyciem przemocy zawsze są czymś złym.

Ostatnio obchodziliśmy setną rocznicę „Cudu nad Wisłą”, zbrojnego konfliktu, który pochłonął dziesiątki tysięcy ofiar wśród walczących.

Nikomu nie przyszło by jednak do głowy, aby uczestników tych zmagań pozbawić słuszności walki z agresorem, który w zamiarach miał rozlanie na całą Europę niszczącego wpływu ideologii, w której nie byłoby miejsca dla wiary powszechnie w niej wyznawanej.

Można by mnożyć przykłady wojen sprawiedliwych, w których heroizm obrońców najważniejszych wartości był odpowiedzią na zło.

Walczący w dobrej sprawie stawali się przedłużeniem Bożego planu, aby to zło dobrem zwyciężać.

Pojęcie wojny sprawiedliwej zawiera w sobie także odpowiedź, którą niekiedy stawiają przeciwnicy wiary pytając:

-Gdzie był Bóg, kiedy w czasie okupacyjnego terroru rozlewało się zło w czystej postaci?

Bóg objawiał swoją moc poprzez ludzi, którzy w sprawiedliwej walce temu złu się przeciwstawiali, często płacąc za to najwyższą cenę.

Kościół jak nikt inny pielęgnuje pamięć bohaterów, którzy z miłości do ojczyzny ni zawahali się oddać najcenniejszego dobra, czyli swojego życia.

Chrystus, na którego pacyfizm powołują się przeciwnicy koniecznej walki, sam złożył siebie w ofierze z miłości do dobra, które widział w każdym człowieku, czyli Kościół się nie zmienił, bo od wieków jest depozytariuszem jego miłości.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz