Obchodzę dzisiaj urodziny.
Nawet nie wiem od kiedy, ale już od
jakichś dobrych kilkunastu lat w tym dniu, z samego rana urządzam
sobie rodzaj seansu filmowego, którego jestem jedynym widzem, ale i
też głównym bohaterem przesuwających się w mojej pamięci
obrazów.
Nie wracam jednak każdego roku do tego
samego obrazu z mojej przeszłości, jakby moja podświadomość w
kolejnym dniu moich urodzin zapraszała mnie do obejrzenia zupełnie
czegoś nowego.
Dzisiejszego poranka wróciłem
wspomnieniem do 20. marca 1981 roku, kiedy dostąpiłem wyróżnienia,
jakim była asysta liturgiczna w czasie mszy świętej odprawianej w
kaplicy pałacu prymasowskiego w Gnieźnie.
W małym pomieszczeniu, którego
centrum stanowił ołtarz, nad którym nieco w głębi pomieszczenia
zawieszony był obraz Jasnogórskiej Madonny. Do tego skromnego
wystroju trzeba by było zaliczyć jeszcze kilkanaście krzesełek,
na których sadowili się goście tej kameralnej liturgii, którą
sprawował najważniejszy w owym czasie kapłan w naszym kraju-
kardynał Prymas Wyszyński.
Oprócz zebranych w kaplicy
biskupów, prałatów i kanoników gnieźnieńskiej kurii, byli tam
także trzej przedstawiciele seminarium: ksiądz Rektor, no i nas
dwoje kleryków służących do prymasowskiej mszy.
Po skończonej liturgii, wszyscy
zaproszeni w tym dniu do pałacu, udali się do salonu obok, by tam
spożyć uroczyste śniadanie, na które zwyczajowo zapraszał
gospodarz.
Dla nas, seminaryjnych młokosów
także zaproszonych na ten posiłek, było to przeżycie, które
zapamiętaliśmy na lata.
Przy stole wyznaczono każdemu należne
mu miejsce według klucza ważności sprawowanej funkcji, tylko nas
nieopierzonych kandydatów do kapłańskiej posługi, ksiądz Prymas
zaprosił, byśmy zajęli miejsce tuż obok niego.
W powietrzu czuło się niezwykłość
tego zdarzenia.
Zauważył to także i kardynał,
choć w tym samym czasie z uwagą słuchał relacji któregoś z
pracowników kurii, który z drżącym głosem, niczym żołnierz
wobec generała zdający raport z działań frontowych, tłumaczył
zawiłości pracy urzędników kościelnej centrali.
Położył swoją wysmukłą dłoń na
mojej ręce i powiedział:
-”Jedz Kryspin, nie patrz na nich, bo
oni swoje już przez lata spożyli, a do tego wszystkiego się mnie
boją....”
Zaraz po tych słowach na jego
twarzy pojawił się ciepły uśmiech i wtedy zrozumiałem, jak
słusznym było zwyczajowe określenie, tak często używane wobec
jego osoby:
-”Ojcze Prymasie”
Witający kardynała często
używali tego zwrotu i zawsze brzmiało to dostojnie i wyrażało
powagę wobec jego osoby.
W tamtym dniu, kiedy siedziałem
tuż obok niego, ten zwrot nabrał innego znaczenia.
Zazwyczaj ludzie, którzy uczestniczyli
w liturgiach, którym przewodniczył, byli pod wrażeniem jego
charyzmy i wielkości, a ja tamtego poranka, kiedy siedziałem
blisko, poczułem ciepło jego ojcowskiego serca i dobroć tego
wielkiego człowieka.
Może i to dodało mi śmiałości,
aby poprosić o wpis do biblii, którą mi sprezentował na chwilę
przed wyjazdem do Warszawy.
Dopiero dwa miesiące później
uświadomiłem sobie, że to był ostatni podpis wielkiego Prymasa,
który kardynał Wyszyński złożył w Gnieźnie.
Dlaczego ten film puściła mi
moja podświadomość przy obecnych urodzinach?
Tego nie wiem....a może jednak wiem.
Kilka dni temu ogłoszono, że ten
wielki Polak zostanie wyniesiony na ołtarze, jako Błogosławiony.
Wśród koniecznych warunków, które
winny towarzyszyć temu zdarzeniu, wymagany jest cud za pośrednictwem
kandydata na ołtarze.
A mnie się wydaje, że bycie
człowiekiem o dobrym sercu, to najistotniejszy warunek świętości.
Będąc blisko (choć tylko przez
chwilę) Prymasa Wyszyńskiego czułem to ciepło dobrego serca.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz