środa, 16 października 2019

Urodzinowy prezent



Obchodzę dzisiaj urodziny.
Nawet nie wiem od kiedy, ale już od jakichś dobrych kilkunastu lat w tym dniu, z samego rana urządzam sobie rodzaj seansu filmowego, którego jestem jedynym widzem, ale i też głównym bohaterem przesuwających się w mojej pamięci obrazów.
Nie wracam jednak każdego roku do tego samego obrazu z mojej przeszłości, jakby moja podświadomość w kolejnym dniu moich urodzin zapraszała mnie do obejrzenia zupełnie czegoś nowego.
Dzisiejszego poranka wróciłem wspomnieniem do 20. marca 1981 roku, kiedy dostąpiłem wyróżnienia, jakim była asysta liturgiczna w czasie mszy świętej odprawianej w kaplicy pałacu prymasowskiego w Gnieźnie.
W małym pomieszczeniu, którego centrum stanowił ołtarz, nad którym nieco w głębi pomieszczenia zawieszony był obraz Jasnogórskiej Madonny. Do tego skromnego wystroju trzeba by było zaliczyć jeszcze kilkanaście krzesełek, na których sadowili się goście tej kameralnej liturgii, którą sprawował najważniejszy w owym czasie kapłan w naszym kraju- kardynał Prymas Wyszyński.
Oprócz zebranych w kaplicy biskupów, prałatów i kanoników gnieźnieńskiej kurii, byli tam także trzej przedstawiciele seminarium: ksiądz Rektor, no i nas dwoje kleryków służących do prymasowskiej mszy.
Po skończonej liturgii, wszyscy zaproszeni w tym dniu do pałacu, udali się do salonu obok, by tam spożyć uroczyste śniadanie, na które zwyczajowo zapraszał gospodarz.
Dla nas, seminaryjnych młokosów także zaproszonych na ten posiłek, było to przeżycie, które zapamiętaliśmy na lata.
Przy stole wyznaczono każdemu należne mu miejsce według klucza ważności sprawowanej funkcji, tylko nas nieopierzonych kandydatów do kapłańskiej posługi, ksiądz Prymas zaprosił, byśmy zajęli miejsce tuż obok niego.
W powietrzu czuło się niezwykłość tego zdarzenia.
Zauważył to także i kardynał, choć w tym samym czasie z uwagą słuchał relacji któregoś z pracowników kurii, który z drżącym głosem, niczym żołnierz wobec generała zdający raport z działań frontowych, tłumaczył zawiłości pracy urzędników kościelnej centrali.
Położył swoją wysmukłą dłoń na mojej ręce i powiedział:
-”Jedz Kryspin, nie patrz na nich, bo oni swoje już przez lata spożyli, a do tego wszystkiego się mnie boją....”
Zaraz po tych słowach na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech i wtedy zrozumiałem, jak słusznym było zwyczajowe określenie, tak często używane wobec jego osoby:
-”Ojcze Prymasie”
Witający kardynała często używali tego zwrotu i zawsze brzmiało to dostojnie i wyrażało powagę wobec jego osoby.
W tamtym dniu, kiedy siedziałem tuż obok niego, ten zwrot nabrał innego znaczenia.
Zazwyczaj ludzie, którzy uczestniczyli w liturgiach, którym przewodniczył, byli pod wrażeniem jego charyzmy i wielkości, a ja tamtego poranka, kiedy siedziałem blisko, poczułem ciepło jego ojcowskiego serca i dobroć tego wielkiego człowieka.
Może i to dodało mi śmiałości, aby poprosić o wpis do biblii, którą mi sprezentował na chwilę przed wyjazdem do Warszawy.
Dopiero dwa miesiące później uświadomiłem sobie, że to był ostatni podpis wielkiego Prymasa, który kardynał Wyszyński złożył w Gnieźnie.
Dlaczego ten film puściła mi moja podświadomość przy obecnych urodzinach?
Tego nie wiem....a może jednak wiem.
Kilka dni temu ogłoszono, że ten wielki Polak zostanie wyniesiony na ołtarze, jako Błogosławiony.
Wśród koniecznych warunków, które winny towarzyszyć temu zdarzeniu, wymagany jest cud za pośrednictwem kandydata na ołtarze.
A mnie się wydaje, że bycie człowiekiem o dobrym sercu, to najistotniejszy warunek świętości.
Będąc blisko (choć tylko przez chwilę) Prymasa Wyszyńskiego czułem to ciepło dobrego serca.
Kryspin


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz