czwartek, 3 października 2019

Dziecko z bidula



     Gdyby wybory do sejmu odbywały się na przykład co roku, to pewnie cztery razy szybciej nasi wybrańcy załatwialiby obietnice hojnie rzucane przed naszą wyobraźnię, i żylibyśmy ziemskim raju.
Tak niestety nie jest, a zamiast tego mamy ten polityczny festiwal co cztery lata, ale i tak niektórym się coś skapnie, bo zapobiegliwi politycy wiedzą, że oprócz niekiedy absurdalnych obietnic, muszą rzucić także realne korzyści, którymi zdołają kupić elektorat; no i w takim przypadku należy dotrzymać obietnic, bo pamiętliwy ludek mógłby w następnym, politycznym rozdaniu postawić krzyżyk przy niewłaściwej opcji politycznej.
    Po gorączce wyborczej kampanii przyjdzie kolejny czas wypłacania gaż dla statystów tego cyklicznego „festiwalu”, i każdemu skapnie się coś:
-Kilka groszy emerytom- to wielka armia głosujących.
-Podwyżki dla budżetówki- to kolejne setki tysięcy głosów.
-Więcej dla służby zdrowia – bo jak inaczej zdobyć uśmiech lekarza, zadowolenie pielęgniarki?
-A i dla dzieciaków trzeba coś dać, bo ich rodzice już głosują, a maluchy szybko dorosną i także będą kiedyś stawiać krzyżyki przy wyborczych urnach.
Każdemu coś, byleby więcej krzyżyków przy odpowiednim nazwisku.
    Jest jednak grupa o której niewielu pamięta, to dzieciaki z domów dziecka.
W moim postulacie (niestety nie wyborczym) napisałem, aby doprowadzić do likwidacji tych placówek, i pewnie wielu czytelnikom „Księdza w cywilu”ten pomysł wydał się tak dalece nierealny, że wrzuciliby go do jednego wora razem z absurdalnymi propozycjami z wyborczych plakatów.
    Pewnie doczekałbym się także uwag, że nie jest tak źle z tymi bidulami, bo miesięczny koszt, który wykładają władze, na utrzymanie jednego dziecka w takim miejscu to prawie 5000 zł. Do tego wszystkiego ileś tysięcy personelu ma pracę przy tych małych nieszczęśnikach pokrzywdzonych przez los, a niekiedy wyrodnych rodziców.
    Wstydem trzeba nazwać to, że w naszym kraju, gdzie większość z w rubryce wyznanie wpisuje katolik, gdzie Kościół walczy z aborcją i in vitro; nikt tak faktycznie nie pochyla się nad krzywdą małych dzieci mieszkających w domach bez rodzinnej miłości, bez matki tulącej do serca i ojca będącego wzorem dla małego synka, który mówi:
„Kiedyś, gdy dorosnę, chciałbym być taki jak tatuś!”
     Aby tak się stało, potrzeba wiele i niewiele zarazem:
-Od Państwa uproszczonych procedur adopcyjnych i rozsądnego wsparcia dla tych rodzin Także finansowego), które chciałyby stworzyć dom pełen miłości dla tych, którzy pierwszy raz usłyszeliby:
”Kocham cię synku, jesteś dla mnie najważniejszą osobą kochana córuniu...”
-Od Kościoła odpowiedzialnej pomocniczości w tworzeniu klimatu wśród wierzących rodzin, by w ich sercach znalazło się miejsce dla takich (skrzywdzonych przez los, lub złych rodziców) dzieci.
W Polsce jest ponad 15000 parafii.
Gdyby tylko trzy rodziny z każdej parafii zdecydowały się pokochać i dać dom synowi, czy córce z bidula, to te smutne przybytki mogłyby zostać zamknięte.
    Czy nadal wydaje się to nierealnym?
Kiedyś Abraham zabiegał o to, by Bóg oszczędził miasta upadku i rozwiązłości i targował się z Odwiecznym, o ich ocalenie.
Biblia opisuje tragiczny los Sodomy i Gomory, miast w których żądze wypełniały serca ich mieszkańców nie pozostawiając miejsca na miłość.
    Odpowiedzialna pomocniczość Kościoła w tej sprawie, to wcale nie takie beznadziejne zadanie, bo gdzie jak nie w świątyniach winno się mówić o potrzebie miłości?
Także tej otwierającej serce na decyzję o przyjęciu do rodzinnego kręgu dziecka, także tego z bidula.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz