Gdyby wybory do sejmu odbywały
się na przykład co roku, to pewnie cztery razy szybciej nasi
wybrańcy załatwialiby obietnice hojnie rzucane przed naszą
wyobraźnię, i żylibyśmy ziemskim raju.
Tak niestety nie jest, a zamiast
tego mamy ten polityczny festiwal co cztery lata, ale i tak niektórym
się coś skapnie, bo zapobiegliwi politycy wiedzą, że oprócz
niekiedy absurdalnych obietnic, muszą rzucić także realne
korzyści, którymi zdołają kupić elektorat; no i w takim
przypadku należy dotrzymać obietnic, bo pamiętliwy ludek mógłby
w następnym, politycznym rozdaniu postawić krzyżyk przy
niewłaściwej opcji politycznej.
Po gorączce wyborczej kampanii
przyjdzie kolejny czas wypłacania gaż dla statystów tego
cyklicznego „festiwalu”, i każdemu skapnie się coś:
-Kilka groszy emerytom- to wielka armia
głosujących.
-Podwyżki dla budżetówki- to kolejne
setki tysięcy głosów.
-Więcej dla służby zdrowia – bo
jak inaczej zdobyć uśmiech lekarza, zadowolenie pielęgniarki?
-A i dla dzieciaków trzeba coś dać,
bo ich rodzice już głosują, a maluchy szybko dorosną i także
będą kiedyś stawiać krzyżyki przy wyborczych urnach.
Każdemu coś, byleby więcej krzyżyków przy odpowiednim nazwisku.
Jest jednak grupa o której niewielu
pamięta, to dzieciaki z domów dziecka.
W moim postulacie (niestety nie
wyborczym) napisałem, aby doprowadzić do likwidacji tych placówek,
i pewnie wielu czytelnikom „Księdza w cywilu”ten pomysł wydał
się tak dalece nierealny, że wrzuciliby go do jednego wora razem z
absurdalnymi propozycjami z wyborczych plakatów.
Pewnie doczekałbym się także
uwag, że nie jest tak źle z tymi bidulami, bo miesięczny koszt,
który wykładają władze, na utrzymanie jednego dziecka w takim
miejscu to prawie 5000 zł. Do tego wszystkiego ileś tysięcy
personelu ma pracę przy tych małych nieszczęśnikach
pokrzywdzonych przez los, a niekiedy wyrodnych rodziców.
Wstydem trzeba nazwać to, że w naszym
kraju, gdzie większość z w rubryce wyznanie wpisuje katolik, gdzie
Kościół walczy z aborcją i in vitro; nikt tak faktycznie nie
pochyla się nad krzywdą małych dzieci mieszkających w domach bez
rodzinnej miłości, bez matki tulącej do serca i ojca będącego
wzorem dla małego synka, który mówi:
„Kiedyś, gdy dorosnę, chciałbym
być taki jak tatuś!”
Aby tak się stało, potrzeba wiele i
niewiele zarazem:
-Od Państwa uproszczonych procedur
adopcyjnych i rozsądnego wsparcia dla tych rodzin Także
finansowego), które chciałyby stworzyć dom pełen miłości dla
tych, którzy pierwszy raz usłyszeliby:
”Kocham cię synku, jesteś dla mnie
najważniejszą osobą kochana córuniu...”
-Od Kościoła odpowiedzialnej
pomocniczości w tworzeniu klimatu wśród wierzących rodzin, by w
ich sercach znalazło się miejsce dla takich (skrzywdzonych przez
los, lub złych rodziców) dzieci.
W Polsce jest ponad 15000 parafii.
Gdyby tylko trzy rodziny z każdej
parafii zdecydowały się pokochać i dać dom synowi, czy córce z
bidula, to te smutne przybytki mogłyby zostać zamknięte.
Czy nadal wydaje się to nierealnym?
Kiedyś Abraham zabiegał o to, by
Bóg oszczędził miasta upadku i rozwiązłości i targował się z
Odwiecznym, o ich ocalenie.
Biblia opisuje tragiczny los Sodomy i
Gomory, miast w których żądze wypełniały serca ich mieszkańców
nie pozostawiając miejsca na miłość.
Odpowiedzialna pomocniczość
Kościoła w tej sprawie, to wcale nie takie beznadziejne zadanie, bo
gdzie jak nie w świątyniach winno się mówić o potrzebie miłości?
Także tej otwierającej serce na
decyzję o przyjęciu do rodzinnego kręgu dziecka, także tego z
bidula.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz