Po upalnym lecie, które co prawda
kalendarzowo opuści nas dopiero za kilka dni, pozostały już tylko
wspomnienia. Blednie lipcowa opalenizna, którą tak cierpliwie
hodowaliśmy wylegując się na nadmorskich plażach i wspomnienia
beztroskiego czasu urlopowego nic nie robienia także rozpłynęło
się gdzieś w pierwszych przedjesiennych, porannych mgłach.
Mamy wrzesień i najkrócej
moglibyśmy określić go miesiącem niosącym zmiany.
I nie myślę teraz tylko o rodzicach
zabieganych w trosce o dobra przygotowanie swoich pociech do
mierzenia się ze szkolnym dzwonkiem rozpoczynającym czas
edukacyjnego wyścigu:kto lepszy, kto mądrzejszy i wreszcie komu na
koniec obecnego roku szkolnego dane będzie osiągnąć oceny
promujące go do lepszej perspektywy.
Tegoroczny miesiąc z kwitnącymi
wrzosami zdaje się być szczególnie ważny dla wielu innych:
Z pewnością będzie to czas gorączki
u setek tysięcy osób żyjących prowadzoną, niekiedy w sposób
urągający wszelkim standardom przyzwoitości, kampanią w biegu po
władzę.
Szczególny jest wrzesień tego
roku, kiedy jedni chełpią się dopiero co wprowadzoną reformą
naszych szkół, gdy inni z uporem maniaków nieustannie wyrażają
swoje niezadowolenie, uważając to za bezsensowne manipulowanie przy
czymś, co funkcjonowało od lat i było dobre.
Nie mnie osądzać po której
stronie stoi racja w tej kwestii, chociaż przez wiele lat siedziałem
w tygielku edukacji jako nauczyciel w dużej szkole mierzącej się z
wyzwaniem dobrego wprowadzania w dorosłe życie kolejnych roczników,
niekiedy trudnej młodzieży, której nie bardzo chciało się
dorastać do odpowiedzialności.
Robiliśmy swoje.
I pamiętam z perspektywy wielu
już lat, które minęły od tamtego czasu, że nie było to wcale
takie łatwe, zwłaszcza na koniec miesiąca, gdy w okienku
księgowości odbieraliśmy miesięczne pobory i nie było tego wcale
dużo, nawet z wieloma nadgodzinami.
Pewnie chcielibyśmy zarabiać
wtedy więcej i czuliśmy się nieswojo wiedząc, że poza szkołą
łatwiej byłoby nam utrzymać rodzinę; a jednak trwaliśmy w tym
wiedząc, że jeżeli nas zabraknie, to przyszłość wielu naszych
podopiecznych rozwali się na wybojach ich dorosłych wyborów.
Wrzesień tego roku będzie inny od
poprzednich, bo zaraz po nim nastąpi październik z dniem wyborów i
z pewnością jeszcze nie raz przedstawiciele różnych opcji
politycznych będą grali kartą z oznaczeniem:Szkoła, by ugrać dla
siebie jak najwięcej.
Religia w szkole to jeden z
kluczowych tematów sporów pomiędzy politycznymi oponentami.
Pisałem już kiedyś o tym, że nie
jestem „fanem” księży na szkolnych korytarzach i miejscem
religijnej edukacji winny być salki przykościelne, i jeden z
ważniejszych elementów sporu odszedłby w niebyt.
Kolejnym elementem „koniecznych”
zmian, z którymi winna mierzyć się współczesna szkoła, to
edukacja seksualna maluchów i przygotowanie ich (od najmłodszych
lat) od rozumienia, że ludzie, nawet różniący się w kwestiach
obyczajowych, zawsze zasługują na równe traktowanie.
Tyle w założeniach domagają się
zwolennicy tego projektu i tym na ubitą ziemię sprowokowali
hierarchów, którzy zaraz w liście pasterskich poinstruowali
rodziców, że pisemnym „veto” mogą przyblokować niecne zamiary
przedstawicieli awangardy seksualnej wolności.
Nie sądzę, że rodzicielski podpis
pod petycją rozdawaną po niedzielnych nabożeństwach załatwi
problem?
Nie załatwi tego także kościelny
katecheta negujący w trakcie lekcji religii tez swojego kolegi z
pokoju nauczycielskiego, który dopiero co prowadził zajęcia
promującego prezerwatywę, jako zabezpieczenie miłosnych igraszek
dorosłych i małolatów także.
A czy w salce katechetycznej dobrze
wyedukowany katecheta mógłby dzieciakom przedstawić „inną
prawdę” w tych kwestiach?
Myślę, a nawet jestem pewien, że
tak.
Do tego jednak potrzeba trochę
wysiłku, rozsądnego wyedukowania katechetów, aby stali się
kościelnymi pedagogami (paedagogus -prowadzący) i gotowości do
rezygnacji ze szkolnych (państwowych) apanaży.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz