wtorek, 3 września 2019

Paedagogus w parafialnej salce



Po upalnym lecie, które co prawda kalendarzowo opuści nas dopiero za kilka dni, pozostały już tylko wspomnienia. Blednie lipcowa opalenizna, którą tak cierpliwie hodowaliśmy wylegując się na nadmorskich plażach i wspomnienia beztroskiego czasu urlopowego nic nie robienia także rozpłynęło się gdzieś w pierwszych przedjesiennych, porannych mgłach.
Mamy wrzesień i najkrócej moglibyśmy określić go miesiącem niosącym zmiany.
I nie myślę teraz tylko o rodzicach zabieganych w trosce o dobra przygotowanie swoich pociech do mierzenia się ze szkolnym dzwonkiem rozpoczynającym czas edukacyjnego wyścigu:kto lepszy, kto mądrzejszy i wreszcie komu na koniec obecnego roku szkolnego dane będzie osiągnąć oceny promujące go do lepszej perspektywy.
Tegoroczny miesiąc z kwitnącymi wrzosami zdaje się być szczególnie ważny dla wielu innych:
Z pewnością będzie to czas gorączki u setek tysięcy osób żyjących prowadzoną, niekiedy w sposób urągający wszelkim standardom przyzwoitości, kampanią w biegu po władzę.
Szczególny jest wrzesień tego roku, kiedy jedni chełpią się dopiero co wprowadzoną reformą naszych szkół, gdy inni z uporem maniaków nieustannie wyrażają swoje niezadowolenie, uważając to za bezsensowne manipulowanie przy czymś, co funkcjonowało od lat i było dobre.
Nie mnie osądzać po której stronie stoi racja w tej kwestii, chociaż przez wiele lat siedziałem w tygielku edukacji jako nauczyciel w dużej szkole mierzącej się z wyzwaniem dobrego wprowadzania w dorosłe życie kolejnych roczników, niekiedy trudnej młodzieży, której nie bardzo chciało się dorastać do odpowiedzialności.
Robiliśmy swoje.
I pamiętam z perspektywy wielu już lat, które minęły od tamtego czasu, że nie było to wcale takie łatwe, zwłaszcza na koniec miesiąca, gdy w okienku księgowości odbieraliśmy miesięczne pobory i nie było tego wcale dużo, nawet z wieloma nadgodzinami.
Pewnie chcielibyśmy zarabiać wtedy więcej i czuliśmy się nieswojo wiedząc, że poza szkołą łatwiej byłoby nam utrzymać rodzinę; a jednak trwaliśmy w tym wiedząc, że jeżeli nas zabraknie, to przyszłość wielu naszych podopiecznych rozwali się na wybojach ich dorosłych wyborów.
Wrzesień tego roku będzie inny od poprzednich, bo zaraz po nim nastąpi październik z dniem wyborów i z pewnością jeszcze nie raz przedstawiciele różnych opcji politycznych będą grali kartą z oznaczeniem:Szkoła, by ugrać dla siebie jak najwięcej.
Religia w szkole to jeden z kluczowych tematów sporów pomiędzy politycznymi oponentami.
Pisałem już kiedyś o tym, że nie jestem „fanem” księży na szkolnych korytarzach i miejscem religijnej edukacji winny być salki przykościelne, i jeden z ważniejszych elementów sporu odszedłby w niebyt.
Kolejnym elementem „koniecznych” zmian, z którymi winna mierzyć się współczesna szkoła, to edukacja seksualna maluchów i przygotowanie ich (od najmłodszych lat) od rozumienia, że ludzie, nawet różniący się w kwestiach obyczajowych, zawsze zasługują na równe traktowanie.
Tyle w założeniach domagają się zwolennicy tego projektu i tym na ubitą ziemię sprowokowali hierarchów, którzy zaraz w liście pasterskich poinstruowali rodziców, że pisemnym „veto” mogą przyblokować niecne zamiary przedstawicieli awangardy seksualnej wolności.
Nie sądzę, że rodzicielski podpis pod petycją rozdawaną po niedzielnych nabożeństwach załatwi problem?
Nie załatwi tego także kościelny katecheta negujący w trakcie lekcji religii tez swojego kolegi z pokoju nauczycielskiego, który dopiero co prowadził zajęcia promującego prezerwatywę, jako zabezpieczenie miłosnych igraszek dorosłych i małolatów także.
A czy w salce katechetycznej dobrze wyedukowany katecheta mógłby dzieciakom przedstawić „inną prawdę” w tych kwestiach?
Myślę, a nawet jestem pewien, że tak.
Do tego jednak potrzeba trochę wysiłku, rozsądnego wyedukowania katechetów, aby stali się kościelnymi pedagogami (paedagogus -prowadzący) i gotowości do rezygnacji ze szkolnych (państwowych) apanaży.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz