środa, 11 września 2019

Moralnego ładu nie da się wymusić nawet najbardziej restrykcyjną ustawą.



W sierpniu tego roku zaliczyliśmy 34 miesiąc trzeźwości. W 1985 roku Episkopat Polski pierwszy raz tak zdecydowanie wezwał wiernych do umiarkowania w spożywaniu napojów zawierających procenty.
Był to jeszcze czas przed konkordatem, w którym dopiero za kilka lat miano zadekretować ściślejszą współpracę Kościoła z władzami Rzeczypospolitej, to wspominając tamten okres, można stwierdzić, że realia 1985 roku same, niejako spontanicznie, wpisywały się w głos hierarchów nawołujących do trzeźwego życia.
W tamtym czasie, o ile mnie pamięć nie myli, nie prowadziło się sprzedaży np. piwa w sklepach spożywczych, a i w miejscach do tego wyznaczonych (lokalach gastronomicznych i ogródkach piwnych) stosowano sprzedaż reglamentowaną. Jeżeli do tego dołożyć legendarną godzinę 13.00, przed którą sklepowe stoiska monopolowe(a także restauracje i hotelowe bary) podlegały czasowej prohibicji, to rysuje się nam obraz pełnej współpracy władz świeckich z kościelnymi.
Nikt jednak wtedy nie wpadł na pomysł, aby te wspólne i co by nie powiedzieć, zacne działania zadekretować.
Przecież łatwo byłoby wnieść pod obrady ówczesnego sejmu np. projekt ustawy, aby w miesiącu sierpniu (a może i jeszcze w kilku innych) wprowadzić całkowity zakaz kupowania i konsumowania alkoholu.
Kościół także nie prowadził takiej kampanii ograniczając się do apelu, który corocznie w kościołach był odczytywany w formie pasterskiego listu.
Czy było to wystarczające działanie?
Pewnie nie?
Może dlatego niektórzy ludzie zatroskani problemem alkoholowym w naszym społeczeństwie nieustannie podejmują akcje promowania wolności od uzależnień.
I rodzi się pytanie: Czy to są działania wystarczająco skuteczne?
I odpowiedź może być tylko jedna: Nie!
I tak dochodzimy do swoistej ściany z napisem, że: Moralnie dobrego działania, oczekiwanego wyboru nie da się zadekretować ustawą, restrykcyjnym zakazem, czy instrukcją należytego postępowania.
Tak jest w sprawach o mniejszym kalibrze moralnego kanonu, jak i w tych najcięższych, które co pewien czas (a taki czas właśnie nadchodzi w niedzielę 13 października), wtaczają, niczym ciężkie działa, różne polityczne byty, by dowalić tym z przeciwnego obozu.
Aborcja i jej liberalizacja w sejmowych postanowieniach, związki partnerskie osób ze środowisk mniejszości seksualnych, najlepiej ubrane w powagę urzędowego dokumentu, a i na koniec „buntownicy” o orientacji hetero, którzy nie zamierzają legalizować swojego związku uważając, że żaden papierek im nie jest potrzebny, dla potwierdzenia miłości.
Nie da się zaprzeczyć, że w tych wszystkich przypadkach głównym „zainteresowanym” jest Kościół, bo to on od wieków jest swoistym depozytariuszem moralnego ładu, a tenże zostaje drastycznie naruszony, kiedy np. młoda kobieta (często pozostawiona sama ze „swoim problemem”), decyduje się na zabicie swojego nienarodzonego dziecka i dokonuje tego w aborcyjnej klinice, czy ginekologicznym gabinecie.
Dla osoby wierzącej życie ludzkie zaczyna się od chwili poczęcia, i to winni uszanować wyznawcy „naukowego”procesu tworzenia się ludzkiej istoty z jakiegoś zlepku komórek, które tak nie do końca wiadomo, kiedy z fazy płodu stają się już ludzką istotą.
Moralnego ładu nie można jednak zabezpieczyć nawet najlepszą ustawą i dlatego Kościół powinien odrzucić pokusę, że to ktoś inny: Posłowie w Sejmie, czy jakieś oddolne ruchy świeckich aktywistów za życiem załatwią sprawę.
„Domu mam” (z „Zakochanej koloratki”) dedykowany przyszłym matkom, którym nie zawsze było po drodze z tym, że pod sercem noszą nowe życie, to przykład aktywnego działania ludzi Kościoła na rzecz obrony życia, także tego, które dopiero za kilka miesięcy miałoby doświadczyć cudu narodzin.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz