-”Przeżyłam ostatnio swoje
nawrócenie”- oznajmiła mi znajoma na początku naszego kawowego
spotkania.
Przyznam, że byłem zaskoczony
tą informacją i to z dwóch powodów.
Po pierwsze, że do tej pory
deklarowała, iż sprawy wiary nie zajmowały w jej życiu jakiegoś
znaczącego miejsca; a po drugie, radość z jaką poinformowała
mnie o swoim religijnym doznaniu. To były wystarczające
powody, by z autentycznym zainteresowaniem wysłuchać jej dalszej
relacji.
Aby rozwiać wszelkie wątpliwości
(a może i moje nadzieje), poinformowała mnie, że jej powrót do
wiary nie ma żadnego związku z Kościołem, bo ta instytucja kiedyś
ją zawiodła i jak krótko stwierdziła: nie zamierza wchodzić
kolejny raz do tej samej wody.
Później opowiadała o
cotygodniowych spotkaniach w prywatnym domu, gdzie ludzie tacy sami
jak ona spotykają się, aby dzielić się osobistymi doświadczeniami
z lektury Biblii. Całość grupy animuje ktoś w rodzaju lidera,
który ma wiedzę i doświadczenie w tym zakresie.
Po tak nakreślonym obrazku
religijnego doświadczenia zrodził się we mnie niepokój, że
biedaczka stała się ofiarą jakiejś sekty, bodź religijnej
agitacji osób określających siebie badaczami Pisma Świętego i
nagabujących przechodniów wręczając kolorowe pisemka zapraszające
„zbłąkane owieczki”do powrotu na pastwisko wiary, którą tylko
oni reprezentują.
Ludzie często są zawiedzeni
Kościołem.
Wiele razy obecnie słyszymy takie
krytyczne oceny :
-Zawiodłem się na księdzu, który
bardziej jest urzędnikiem, aniżeli przewodnikiem duchowym,
-Zawiodłem się na kościelnych władzach tuszujących złe postępki
kapłanów uważając jednocześnie, że zadośćuczynienie za
wyrządzoną przez nich krzywdę można zamknąć w lapidarnym
słowie: Przepraszam!
Kiedyś Kościół zmagał się z
synkretyzmem religijnym wśród nowych członków religijnej
społeczności, którym trudno było się rozstać z wierzeniami
ojców i dlatego obok krzyża nadal wieszali maski pogańskich
bożków.
Obecnie swoisty synkretyzm
religijny (przejmowanie założeń innych religii teistycznych, a
nawet takich ruchów wyznaniowych, które nie uznają istnienia
duchowej siły sprawczej naszego świata) praktykuje coraz większa
liczba osób zwiedziona niereformowalnością Kościoła i przez to
szukająca zaspokojenia potrzeby wiary poza Nim.
Jestem zawiedziony milczeniem
Kościoła w wielu istotnych kwestiach, także i w nasilającymi się
krytycznymi ocenami „żelaznego” dotąd kościelnego elektoratu.
Taka bierność to wolne pole do
tworzenia się nowych ruchów religijnych, które teraz wydając się
mało skutecznymi, w niedalekiej przyszłości mogą się okazać
śmiertelnym zagrożeniem dla Chrystusowego dziedzictwa.
W połowie ubiegłego stulecia
narodził się ruch New Age, którego wyznawcy uważają,
że dzisiejsze czasy to ostatni etap świata, jaki znamy. Po
przejściu tego świata w nową rzeczywistość (Nową Erę), ma
nastąpić, złoty
wiek
ludzkości.
Bliżej
nieokreśloną, ale raczej niedaleką przyszłość zwolennicy New
Age
wyobrażają
sobie jako czasy, w których nie będzie konfliktów, granic
państwowych, zaś ludzkość będzie żyła w ogólnoświatowej
wspólnocie kierowanej przez wspólny Rząd Światowy.
To
czas, w którym ludzie całkowicie przewartościują swoje spojrzenie
na otaczający ich świat. Zgodnie z tym przekonaniem nastanie wtedy
kres wszelkich systemów religijnych
oraz
ich instytucji, zaś ludzi będzie jednoczyć wzajemnie zrozumienie,
pozbawione wszelkich podziałów.
Pewnie,
że można krótko skwitować założenia takiego ruchu, jako
utopijne i powrócić do dobrego samopoczucia, i kolejny raz
przypomnieć sobie, że przecież to sam założyciel Kościoła
zapewnił, iż bramy piekielne nie przemogą tej instytucje, którą
zbudował na Skale-Piotrze(Mt16,18) i pozostałych Apostołach.
Kiedy
jednak doczytamy słowa z Ewangelii wg św. Łukasza, kiedy cytuje
smutne, retoryczne pytanie wyrażające niepokój Mistrza o przyszłą
wiarę Kościoła(Łk18,8), to ulatuje gdzieś błoga beztroska i
kruchy spokój.
No
właśnie: czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy
przyjdzie?
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz