wtorek, 20 września 2022

 

Żyć tak jak w Holandii

Do historii już przeszły czasy, kiedy to młodzi Polacy podejmowali desperackie decyzje o emigracji zarobkowej widząc w bogatych krajach zachodu szansę na lepsze jutro dla siebie i swoich bliskich, ale nadal pozostał niedosyt, że tam żyje się łatwiej.

Nadal więc wielu z nieukrywaną zazdrością przygląda się życiu swoich rówieśników w bogatych krajach, które przecież nadal są blisko naszych granic i kłują oczy tych, którzy nie skorzystali z pokusy zmian.

Takim z pewnością krajem jest Królestwo Niderlandów, dawna Holandia, która szczyci się jednym z najwyższych wskaźników dochodowych w przeliczeniu na głowę mieszkańca, i jeżeli do tego dołożyć swobodę życia, choćby w kwestii używek z legalną marihuaną dostępną na każdym rogu Amsterdamu, to nic tylko cieszyć się tak dalece posuniętą swobodą.

Dalece mniej optymistycznie jawi się ten kraj jeżeli poruszyć chociażby kwestię religijności, co spędza sen z powiek tamtejszych hierarchów.

Według oficjalnych danych ponad połowa mieszkańców tego kraju otwarcie deklaruje swój ateizm, a katolicy będący w mniejszości, tylko w śladowym procencie manifestują swoje przekonania religijne, a tylko 1% z nich deklaruje swój cotygodniowy zwyczaj bycia w kościele z zaliczeniem eucharystii.

Nikogo więc nie dziwią coraz liczniejsze przypadki wyzbywania się przez wspólnoty niepotrzebnych nikomu świątyń, które najczęściej zmieniają swoje przeznaczenie, by odtąd pełnić rolę minimarketu, sali teatralnej lub zwyczajnie mieszkań dla chętnych.

Jeżeli do tego czarnego obrazu dołożyć to, że od lat tamtejszy kościół dławi się brakiem powołań, a jeżeli w parafiach pojawiają się kapłani to są to Latynosi albo przybysze z dawnych terenów misyjnych, jakimi przed laty były kraje afrykańskie, to musi narastać przygnębienie w szeregach resztek kleru i garstce wiernych, którzy tam jeszcze pozostali.

Holandia przez wieki zapracowała sobie na taki los, zdają się teraz stwierdzić ci, którzy w najgorszych myślach nie dopuszczają do siebie takiej przyszłości u nas.

Może i jest trochę racji w tym, że Polska jest krajem bardziej zakorzenionym w tradycji krzyża i póki co ten czarny scenariusz się u nas nie ziści, ale czy na pewno?

Kiedy przed czterdziestu laty kończyłem seminaryjną formację, tylko w naszej diecezji wyświęcono nas 20 neopresbiterów i tak było i winnych częściach naszej ojczyzny.

Księży mieliśmy aż nadto, więc chętnym biskupi bez zbędnej wstrzemięźliwości pozwalali na dalszą realizację powołania także w krajach misyjnych.

Trzech z moich kolegów wybrało właśnie taką drogę i podjęli pracę w odległych zakątkach ziemi, by tam głosić ludziom Dobrą Nowinę o Chrystusie.

Można powiedzieć, że minęło jedno pokolenie i sytuacja uległa diametralnej zmianie.

Obecnie w seminariach studiuje zaledwie garstka tych, którzy w przyszłości winni zastąpić księży zaawansowanych wiekiem i już teraz kościelne władze mają zgryz, bo ich jest zwyczajnie za mało do przejęcia tej kościelnej pałeczki.

Pewnie, ze można póki co stosować rodzaj protez braku powołań łącząc pomniejsze parafie w jeden organizm i wtedy jeden proboszcz korzystając z dóbr cywilizacji może objeżdżać większy teren i odprawić liturgię w kilku kościołach w ciągu niedzielnej posługi, ale czy w takim przypadku można mówić jeszcze o duszpasterstwie?

Trzeba zadać sobie jedno zasadnicze pytanie: dlaczego jest tak źle?

Brak powołań w szeregach młodych to w prosty sposób wina laicyzacji, powie ktoś bez zastanowienia, ale prawda jest inna.

Kiedy media prawie codziennie informują o skandalach w szeregach duchownych, trudno się dziwić, że w sercach wielu młodych, którzy czując wewnętrzną potrzebę służby w kapłaństwie, odczuwają jednocześnie lęk przed zaszeregowaniem ich do grupy cieszącej się tak złą sławą i zwyczajnie rezygnują z pozytywnej odpowiedzi na ten wewnętrzny głos.

I tu kamyczek do Kościoła jako całości.

Dopóty będzie przyzwolenie na bagno moralne w jego szeregach, kryzys powołań będzie stale rósł.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz