wtorek, 16 listopada 2021

Człowiek nie powinien być owocem naukowej hodowli

 


Galton, uważany za ojca nowej dziedziny wiedzy twierdził, że zdolność rozwoju każdej cywilizacji uzależniona jest od kondycji psychicznej i fizycznej rasy ludzkiej. Badania statystyczne nad wybitnymi rodzinami umocniły go w przekonaniu, że większość cech fizycznych i psychicznych, zarówno zamiłowanie do poezji, jak i skłonności zbrodnicze, przekazywane są z pokolenia na pokolenie w procesie dziedziczenia. Galton uważał, że najprostszym remedium na wzrost przestępczości, samobójstw, dewiacji, alkoholizmu, niedorozwoju umysłowego i wrodzonego kalectwa jest naukowa hodowla człowieka. Zachęcaniem zdolnych, majętnych do płodzenia dużej liczby potomstwa i uniemożliwianiem prokreacji „małowartościowym” miała się zająć nowa nauka – eugenika.

„Naukowa hodowla człowieka” eliminująca w zarodku możliwość patologii, także w sferze fizycznej, miała być wyrazem postępu i nadziei dla ludzkości.

Od czasu, kiedy głosił swoje „naukowe” przemyślenia minęło już sporo lat i wiele się zadziało.

Przez historię przetoczył się koszmar nazizmu, który w pogoni za doskonałością rasy skwapliwie wykorzystywał przemyślenia twórcy eugeniki, tworząc ułudę doskonałości rasy nadludzi, i nic to że tworzenie doskonałości związane było z nieznanym dotąd w historii okrucieństwem, na które skazano miliony tych gorszych, bo liczył się tylko końcowy „zysk”.

Kiedy ostatnio odżyła sprawa aborcji na życzenie, która na ulice naszych miast wyprowadziła tysiące zwolenniczek dowolności w tym zakresie, zastanowiłem się nad prawdziwym powodem tych protestów.

Owszem, liderzy tych wystąpień powoływali się na potrzebę ochrony zdrowia potencjalnych matek, ale największą traumą, na którą remedium miałaby być możliwość przerwania ciąży bez zbędnego tłumaczenia się, stał strach przed urodzeniem dziecka obciążonego wadami genetycznymi lub niedorozwojem fizycznym, ale to nie jedyne powody decyzji o zakończeniu ciąży, o czym stanowi jasno postawione żądanie dowolności aborcji we wczesnym okresie.

Póki co nasz ustawodawca staje w opozycji wobec żądań zwolenników nowoczesności, którą już przecież zaakceptował „postępowy” świat, który szeroko otworzył drzwi do eugeniki w nowym wydaniu i tylko kwestią czasu zdaje się być i u nas nieuniknione.

W cieniu tych moralnych zawirowań stanął polski Kościół, który znalazł się w sytuacji niezręcznej, bo przecież teraz jest w miarę po jego myśli, chociaż „nowe” zaczęło dobijać się do kurialnych drzwi, kiedy pod biskupimi rezydencjami zatrzymywali się uczestnicy protestów jasno manifestujący swój sprzeciw wobec fundamentalizmu tej instytucji w tejże kwestii.

Pewnie nie potrzeba być prorokiem, aby przewidzieć, że Kościół znalazł się na przegranej pozycji w tej batalii o rząd dusz, bo dla nikogo nie było czymś zaskakującym, że na ulicach naszych miast w jednym szeregu maszerowali ludzie wolni od kościelnej przynależności razem z tymi, którzy często dołączali do ich grona po dopiero co zaliczonej niedzielnej liturgii.

Trzeba jasno powiedzieć, że nie da się zadekretować poprawności poglądów w kwestii tak poważnej i delikatnej jak prawo do życia poczętego dziecka, i nic, nawet najbardziej restrykcyjna rządowa ustawa nie zastąpi mądrego podejścia Kościoła do tej kwestii.

I nie chodzi tu o konformizm wobec narastającego sprzeciwu tych, którzy wyznają inne wartości, aniżeli głoszona przez wieki doktryna instytucji nie będącej dla nich żadnym odniesieniem.

Bierne wyczekiwanie na rozwój wydarzeń i swoiste kunktatorstwo obliczone na korzyści mariażu „ołtarza z tronem”, to także prosty sposób na spektakularną porażkę.

Kościół nie może być niemym w kwestii prawa do życia każdego poczętego dziecka, ale swoje duszpasterskie nauczanie powinien kierować przede wszystkim do tych, którzy może w zawirowaniach życia pogubili wartości, które kiedyś wyznaczały ich „kręgosłup” wiary”.

Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz