wtorek, 25 lutego 2020

A może brom jak codzienny zastrzyk insuliny?



Jeszcze nie ucichły dyskusje, które swym filmem o pedofilii w Kościele wywołali bracia Sekielscy, a już zapowiedzieli kolejny obraz o tym problemie.
Nie wiem, czy odgrzewanie tego tematu wynikło z potrzeby kopania leżącego, czy może spodobał się im „sukces” poprzedniego dokonania i rozgłos okraszony nagrodami różnych mniej lub bardziej znanych instytucji, tego nie wiem?
Pewnie pokłosiem ich filmu stał się niedawno wywiad, rozmowa znanego katolickiego publicysty, który w towarzystwie doktora- seksuologa, próbował dociec, gdzie należałoby szukać przyczyn patologicznych zachowań ludzi w sutannach.
Lekarz odnosząc się do pedofilskich skłonności księży, postawił tezę, że przyczyn należałoby szukać daleko wcześniej, aniżeli w czasie, kiedy młody człowiek dotarł do seminarium, by tam przechodzić drogę formacji do przyszłej służby.
-”Środowisko rodziny, patologiczne zależności, przemoc skrywana pod pozorem pobożności, to praprzyczyny uwalniające późniejsze skłonności, także te, które prowadzą do dewiacyjnych zachowań niektórych kapłanów.”
Muszę przyznać, że to śmiała teza, z którą trudno polemizować, zważywszy, że postawił ją praktyk i znawca tematu.
Zaproszony rozmówca katolickiego redaktora w swojej diagnozie poszedł dalej, bo winą za nastanie złych skłonności w młodych adeptach kapłańskiego powołania obarczył także system formacyjny w seminariach, zauważył brak chociażby kwalifikowanych psychologów, którzy obok moderatorów winni sprawować pieczę nad gronem nieopierzonych kandydatów do służby ołtarza.
W przytoczonej wypowiedzi zabrakło mi szerszego przeanalizowania problemu z seksualnością ludzi w sutannach (podobny niedosyt miałem po filmie Sekielskich, którzy problemem nazywają tylko pedofilię, jakby tylko to było problemem)
To prawda, że Kościół winien staranniej dobierać przełożonych, opiekunów przyszłych duchownych, pomagających im także od strony psychologicznej, ale nie przywiązywał i nadal pewnie nie zauważa potrzeby takiego działania, stawiając na inne sposoby zaradzaniu temu problemowi.
Wspominając sześć lat, kiedy gościłem w seminaryjnych murach, muszę stwierdzić, że nasi przełożeni dobrze wiedzieli, że byliśmy normalnymi, zdrowymi młodymi facetami i hormony w nas buzowały tak samo mocno jak i u innych naszych rówieśników z zewnętrznego świata.
No i coś robili, by temu zaradzić, choć było to tylko „pudrowanie”problemu.
Ojciec duchowny w cotygodniowych prelekcjach przekonywał nas o sile modlitwy w walce z „grzesznymi” pragnieniami, a siostrzyczki serwujące codzienne posiłki, obficie skrapiały je bromem, aby nic głupiego nam po głowie się nie kołatało, i na tym koniec.
W „Zakochanej koloratce” odnosząc się do tych praktyk zaproponowałem, aby po święceniach wyposażać kapłanów nie tylko w brewiarze i różańce, ale także w porcje brunatnej cieczy, którą księża aplikowaliby sobie w trakcie posiłków w parafialnej jadalni.
Absurd?
A może wcale nie?
Cukrzycy wstrzykują sobie codzienną porcję leku by zachować zdrowie, to może i księża mogliby taką codzienną porcję bromu aplikować sobie dla dobra przyrzeczeń celibatu i bezpieczeństwa parafialnych owieczek także.
Problemem Kościoła nie jest tylko pedofilia, czy homoseksualne lobby, o którym tak często rozpisują się łowcy sensacji; prawdziwym złem jest brak prawdy o ludzkich skłonnościach i akceptacja przykrywania zła i pozorowane działania, także w kwestiach seksualności osób duchownych.
Byłem na drugim roku seminarium, kiedy dla kobiety porzucił kapłaństwo mój starszy kolega (dwa lata po święceniach) i wtedy diakon, z którym mieszkałem z cynicznym uśmiechem skwitował tę jego decyzję:
-”Miał ochotę napić się piwa, ale po co zaraz kupował browar?”
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz