Niezależnie od fali krytycznych
uwag kierowanych do służby zdrowia, a szczególnie do instytucji
NFZ (Narodowy Fundusz Zdrowia), która zajmuje się logistyką w
świadczeniu usług medycznych, to pomysł podstawowej opieki
medycznej świadczonej przez lekarzy rodzinnych, zasługuje na
pochwałę.
Pewnie, że nie wszystko działa
wzorowo, ale ludziom borykającym się ze zdrowiem łatwiej jest
szukać pomocy u lekarza, którego zna i który zna także jego.
Podobnym sposobem bycia blisko
potrzebujących jest instytucja dzielnicowych, przedstawicieli
policji, którzy w założeniu powinni znać najbliższe im
środowisko, aby zawczasu reagować na wszelkiego rodzaju zakusy
tych, którzy w przekraczaniu prawa chcieliby uczynić sobie sposób
na życie.
Kościół mógłby pochwalić się
najdłuższą tradycją bycia blisko wiernych, bo od wieków
realizuje swoją misję w ramach wspólnot parafialnych, które gęstą
siecią pokrywają wszystkie zakątki naszej ojczyzny.
Niby wszystko jest dopracowane i
kapłani spotykają się z wiernymi w trakcie niedzielnych
nabożeństw, a jeżeli do tego dodać religijną edukację
małolatów, to wydaje się, że już nic więcej nie potrzeba robić,
aby każdy mógł (w razie potrzeby) otrzymać pomoc, poradę od
swojego duszpasterza.
Pewnie, że można by jeszcze wyliczać
bardzo długo inicjatywy parafialnych duszpasterzy:
Coroczne rekolekcje, dni spowiedzi przy
okazji najważniejszych świąt, no i te inne akcje, którymi zajmują
się parafialne aktywistki.
Księża jednak żyjąc w parafii
zbyt często traktują to jako rodzaj Bożego dopustu i może w tym
tkwi przyczyna, że korzystając z jakiejkolwiek okazji swój pobyt
wśród wiernych ograniczają do absolutnego minimum.
Owszem, niekiedy obierają sobie kilka
rodzin, z którymi nawiązują bliższe relacje: imieniny znajomego
parafianina, czy chociażby popołudniowa kawka w zaprzyjaźnionym
domu i na tym koniec bratania się z owieczkami.
„Lekarza nie potrzebują zdrowi, ale
ci, co się źle mają”(Mk2,17)
To chyba najbardziej jasne
polecenie Chrystusa skierowane do uczniów, ale i kapłanów także.
Aby być skutecznym lekarzem
ludzkich sumień, duszpasterz winien być wśród swoich owieczek na
stałe, 24 godziny na dobę, bo tylko wtedy będzie skutecznie
realizował powierzoną mu misję.
Kiedyś poznałem proboszcza z
małej, wiejskiej parafii, który powiedział mi:” Choć mam mało
owieczek w parafialnej gromadce (raptem około 700 osób), to nigdy
bym ich nie opuścił, choć biskup proponował mi inną parafię,
większą i lepszą... To jest moja rodzina i znam wszystkich po
imieniu . Odwiedzam ich przy okazji rodzinnych uroczystości, a na 18
urodziny każdemu daję prezent w postaci mszy w jego intencji, aby z
Bogiem wchodził w dorosłe życie.”
Dobiegają końca coroczne
odwiedziny duszpasterskie-parafialne kolędy i niestety w wielu
przypadkach kapłani powielili coroczny styl poborcy rocznej daniny,
ograniczając spotkania do kilku chwil, tak aby zainkasować kopertę
i pognać dalej.
To przykry, ale coraz częstszy
obrazek z kolędowych wizyt.
Znam jednak księdza, który
informując parafian o porządku kolędy, z góry wyznacza trzy
dłuższe przystanki:
Pierwszy to obiad z wyznaczoną
rodziną, później, tak w połowie trasy kawa ze słodkościami u
kolejnych parafian i na koniec odwiedzin kolacja w ostatnim domu.
Co roku przystanki są w innych
rodzinach, bo w takich okolicznościach lepiej poznaje parafian.
Ktoś teraz wypaliłby, że facet
ma tupet..... ale nic z tych rzeczy.
Dwa dni przed planowanymi
odwiedzinami wysyła do tych rodzin ministranta z kopertami, w
których są pieniądze na potrzebne zakupy związane z jego
postojami.
A, i jeszcze jedno: Kolęda w jego
parafii trwa wiele tygodni, a na odwiedziny w każdym domu przeznacza
minimum pół godziny.
„Zawsze jest o czym pogadać w
gronie bliskich.”-dodaje ze szczerym uśmiechem.
Kryspin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz