środa, 11 grudnia 2019

Bożonarodzeniowe anty-aggiornamento



Mroźny grudniowy poranek, a właściwie schyłek nocy, bo do 6.00 rano pozostawało jeszcze sporo czasu i na dworze panował mrok.
Pamiętam takie grudniowe poranki, kiedy w towarzystwie mamy każdego dnia adwentowego oczekiwania przemierzałem drogę do kościoła, by razem z pokaźną gromadą niedorostków takich jak ja przeżywać szczególną liturgię adwentowej mszy.
To było niesamowite doznanie, które zaczynało się już chwilę po opuszczeniu ciepłego domu. Na ulicach iskrzyły się światełka zlewające się w jeden nurt niczym górskie strumyki, które wraz ze zbliżaniem się do kościoła stawały się się rzeką świateł stworzonych przez zapalone, kolorowe lampiony, dumnie trzymane w rękach małolatów spieszących na ranną liturgię.
W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że te świecące rekwizyty nie pochodziły ze stoiska w pobliskim markecie, bo tych zwyczajnie jeszcze nie było, a jedynym towarem kojarzonym z dalekimi Chinami był ryż z półek osiedlowego sklepu.
Lampiony robiły dzieciaki w szkole na zajęciach z prac ręcznych, ale w przypadku tych mniejszych, nie mających jeszcze umiejętności samodzielnego budowania kolorowo świecących lampek, do pomocy stawali ojcowie i pomagali im w domowym zaciszu tworzyć delikatną konstrukcję z kolorowej krepy.
Najpiękniejszym wspomnieniem z tamtych Rorat na zawsze pozostanie mi obraz kościoła pogrążonego w mroku i moment liturgii, kiedy celebrans intonował: „Chwała na wysokości Bogu..” i ciemności świątyni eksplodowały zapalanymi w tym momencie wszystkimi światłami.
Minęło od tego czasu tyle lat, że tamte obrazy dla wielu są już tylko historią, bo świat się zmienia.
Przy małym, drewnianym kościółku, który mijam za każdym razem, kiedy muszę załatwić coś w pobliskiej miejscowości, na początku adwentu zainstalowano ogromną, sztuczną choinkę ze srebrnymi, plastikowymi ozdobami i pewnie jak co roku obok niej pojawi się dmuchany św. Mikołaj, aby całość dopasowała się do otoczenia przystrojonego w świecące, pozawieszane na okolicznych latarniach neony, jakby chciały stworzyć nastrój nadchodzącego święta.
Pewnie w niedalekiej przyszłości ktoś opracuje także sposób na sztuczny śnieg, rozsypywany wokół naszych domów, by było tak jak kiedyś.
Ale to wszystko będzie tylko rodzajem teatralnej scenografii, którą potem posprząta się do magazynów, by za rok na nowo z niej tworzyć ten rekonstrukcyjny miraż.
Świat już taki jest i to co było, już nie wróci, bo człowiek łatwo przyzwyczaja się do dobrego i nie chce wracać do siermiężnej rzeczywistości minionych lat-twierdzą koryfeusze postępu i w ten ton zdaje się wpisywać także współczesny Kościół.
Przecież żyjemy tradycją, zdają się głosić kapłani wyliczając, że tak naprawdę się nic nie zmieniło.
Nadal w świątyniach celebruje się adwentowe roraty...... a że nie są to już poranne msze? Popołudniowa pora jest bardziej stosowna, bo dzieciaki i tak mają deficyt snu w codziennych obowiązkach, które serwuje im życie.
Nadal w świątyniach są instalowane bożonarodzeniowe żłóbki, a że z plastikowymi figurkami, to przecież może i lepiej, bo są bardziej bliskie dzieciom wychowanym na klockach Lego.
A że coraz mniej ich przy tych nowoczesnych żłóbkach....to wina laicyzacji życia, od której one także nie są wolne i trudno.
W połowie XX wieku Kościół wprowadzając idee Soboru Watykańskiego II przyjął zasadę, że tenże winien dostosowywać się do zmieniającego się świata, dlatego Ojcowie tegoż zgromadzenia wprowadzili słynne Aggiornamento, czyli dostosowanie się Kościoła do dzisiejszego dnia.
Nie negując słuszności tamtych założeń, sądzę,że Kościół dzisiaj winien wprowadzić chociażby w w tak drobnych sprawach, jak pielęgnowanie około-świątecznych zwyczajów, zasadę anty-aggiornamento, co mogłoby być dobrym darem dla tych, którym święta Bożego Narodzenia, ale i te inne, kojarzą się z czymś więcej aniżeli tylko z tym, co niesie ze sobą komercja.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz