Mroźny grudniowy poranek, a
właściwie schyłek nocy, bo do 6.00 rano pozostawało jeszcze sporo
czasu i na dworze panował mrok.
Pamiętam takie grudniowe poranki,
kiedy w towarzystwie mamy każdego dnia adwentowego oczekiwania
przemierzałem drogę do kościoła, by razem z pokaźną gromadą
niedorostków takich jak ja przeżywać szczególną liturgię
adwentowej mszy.
To było niesamowite doznanie,
które zaczynało się już chwilę po opuszczeniu ciepłego domu. Na
ulicach iskrzyły się światełka zlewające się w jeden nurt
niczym górskie strumyki, które wraz ze zbliżaniem się do kościoła
stawały się się rzeką świateł stworzonych przez zapalone,
kolorowe lampiony, dumnie trzymane w rękach małolatów spieszących
na ranną liturgię.
W tym miejscu trzeba zaznaczyć,
że te świecące rekwizyty nie pochodziły ze stoiska w pobliskim
markecie, bo tych zwyczajnie jeszcze nie było, a jedynym towarem
kojarzonym z dalekimi Chinami był ryż z półek osiedlowego sklepu.
Lampiony robiły dzieciaki w
szkole na zajęciach z prac ręcznych, ale w przypadku tych
mniejszych, nie mających jeszcze umiejętności samodzielnego
budowania kolorowo świecących lampek, do pomocy stawali ojcowie i
pomagali im w domowym zaciszu tworzyć delikatną konstrukcję z
kolorowej krepy.
Najpiękniejszym wspomnieniem z
tamtych Rorat na zawsze pozostanie mi obraz kościoła pogrążonego
w mroku i moment liturgii, kiedy celebrans intonował: „Chwała na
wysokości Bogu..” i ciemności świątyni eksplodowały zapalanymi
w tym momencie wszystkimi światłami.
Minęło od tego czasu tyle lat,
że tamte obrazy dla wielu są już tylko historią, bo świat się
zmienia.
Przy małym, drewnianym kościółku,
który mijam za każdym razem, kiedy muszę załatwić coś w
pobliskiej miejscowości, na początku adwentu zainstalowano ogromną,
sztuczną choinkę ze srebrnymi, plastikowymi ozdobami i pewnie jak
co roku obok niej pojawi się dmuchany św. Mikołaj, aby całość
dopasowała się do otoczenia przystrojonego w świecące,
pozawieszane na okolicznych latarniach neony, jakby chciały stworzyć
nastrój nadchodzącego święta.
Pewnie w niedalekiej przyszłości ktoś
opracuje także sposób na sztuczny śnieg, rozsypywany wokół
naszych domów, by było tak jak kiedyś.
Ale to wszystko będzie tylko rodzajem
teatralnej scenografii, którą potem posprząta się do magazynów,
by za rok na nowo z niej tworzyć ten rekonstrukcyjny miraż.
Świat już taki jest i to co
było, już nie wróci, bo człowiek łatwo przyzwyczaja się do
dobrego i nie chce wracać do siermiężnej rzeczywistości minionych
lat-twierdzą koryfeusze postępu i w ten ton zdaje się wpisywać
także współczesny Kościół.
Przecież żyjemy tradycją, zdają
się głosić kapłani wyliczając, że tak naprawdę się nic nie
zmieniło.
Nadal w świątyniach celebruje
się adwentowe roraty...... a że nie są to już poranne msze?
Popołudniowa pora jest bardziej stosowna, bo dzieciaki i tak mają
deficyt snu w codziennych obowiązkach, które serwuje im życie.
Nadal w świątyniach są instalowane
bożonarodzeniowe żłóbki, a że z plastikowymi figurkami, to
przecież może i lepiej, bo są bardziej bliskie dzieciom wychowanym
na klockach Lego.
A że coraz mniej ich przy tych
nowoczesnych żłóbkach....to wina laicyzacji życia, od której
one także nie są wolne i trudno.
W połowie XX wieku Kościół
wprowadzając idee Soboru Watykańskiego II przyjął zasadę, że
tenże winien dostosowywać się do zmieniającego się świata,
dlatego Ojcowie tegoż zgromadzenia wprowadzili słynne
Aggiornamento, czyli dostosowanie się Kościoła do dzisiejszego
dnia.
Nie negując słuszności tamtych
założeń, sądzę,że Kościół dzisiaj winien wprowadzić
chociażby w w tak drobnych sprawach, jak pielęgnowanie
około-świątecznych zwyczajów, zasadę anty-aggiornamento, co
mogłoby być dobrym darem dla tych, którym święta Bożego
Narodzenia, ale i te inne, kojarzą się z czymś więcej aniżeli
tylko z tym, co niesie ze sobą komercja.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz