wtorek, 20 sierpnia 2019

Przygotowanie do życia w miłości



Kiedy zaczynałem szkolną edukację w 1964 roku, mama ubrała mnie w odświętną koszulę, starannie zaprasowane krótkie spodenki i tak wyekspediowała na pierwsze w moim życiu rozpoczęcie roku szkolnego.
Gdy teraz wspominam tamten czas, to wydaje mi się, że byliśmy (myślę o sobie i całym pokoleniu moich rówieśników) szczęśliwcami.
Przed nami, siedmioletnimi szkolnymi rekrutami, jawiła się klarowna perspektywa, w której szkolne lata miały nam służyć do poznawania otaczającej nas rzeczywistości i kształtowania w naszych głowach postaw życzliwości wobec innych ludzi, bez drążenia różnic pomiędzy nimi. Może dlatego murzynek Bambo, o którym czytaliśmy w elementarzu, to był nasz koleżka z dalekiej afryki i nikt nie myślał o nim przez pryzmat koloru jego skóry, czy wyznania.
I tak dorastaliśmy w latach szkolnej edukacji, a ci, których rodziny w niedzielne przedpołudnia nie omijały parafialnych kościołów, dodatkowo poznawali katechizmowe zalecenia, jak należy kochać bliźniego na wzór bożej miłości, i tak wzrastaliśmy w dorosłość.
Rok po roku stawaliśmy się coraz bardziej dorośli, co pokazywało się na naszych twarzach najpierw meszkowatym zarostem, który z czasem stawał się zaczynem pierwszych wąsików dumnie naśladujących zarost bohaterów szkolnych lektur.
Dziewczyny w tym samym czasie z „brzydkich kaczątek” przemieniały się w śliczne „łabędzie”, których urodę podkreślały krągłości, gołym okiem mówiące o różnicy pomiędzy nimi, a ich kolegami ze szkolnej ławy.
Wszyscy byliśmy tego świadomi i może dlatego stopniowo zanikały wspólne zabawy (chłopaków z dziewczynami), a na ich miejscu pojawiały się pierwsze miłostki i randki proponowane przez jedną ze stron, aby w czasie parkowego spaceru nieśmiało dotknąć ręki dziewczyny, a na koniec, ukradkiem musnąć ją pocałunkiem na pożegnanie.
I to było piękne, delikatne wkraczanie w emocje dorosłych relacji pomiędzy rówieśnikami.
Czy w tym samym czasie budziły się pragnienia naszych rówieśników o odmiennych preferencjach seksualnych?
Pewnie tak, ale to pozostawało w sferze ich prywatności i nikomu nie było nic do tego.
Napisałem powyżej, że szkoła mojego dzieciństwa jawiła się klarowną perspektywą i kiedy odwracam się do wspomnień, zdecydowanie pomagała nam stawania się dorosłymi w każdej dziedzinie naszego życia.
Pewnie, że przekraczając kolejne wtajemniczenia naszej dojrzałości robiliśmy niekiedy błędy, których później żałowaliśmy, próbując naprawiać to, co było możliwe do naprawy.
Żal mi, że dzisiejsza szkoła nie daje przejrzystości w kwestii edukowania naszych pociech do odpowiedzialnej dorosłości.
Pomijam już to, że nasze dzieci co chwilę są wplątywane w spektakl nienawiści dorosłych, którzy używają ich niczym żywych tarcz, próbują dopiec okopanym w swoich przekonaniach politycznym przeciwnikom.
Przyznam, że przeraża mnie, od kilku miesięcy lansowany, pomysł wprowadzania do programów szkolnych, a co za tym idzie, do umysłów dzieci tematów, w których miłość sprowadza się do seksualnego zaspokojenia, a miarą dorosłości w zachowaniu jest wyzwolenie od jakichkolwiek hamulców w kwestiach moralności.
W książce, która była moim literackim debiutem, zauważyłem, że w naszych szkołach bardzo forsuje się potrzebę edukacji seksualnej, przygotowanie do życia w rodzinie sprowadza tylko do
sypialnianego łóżka małżonków (partnerów), a cała reszta jest jakby mniej ważna.
Stąd moje pytanie na koniec „Zakochanej koloratki”:
Dlaczego w programie edukacyjnym naszych pociech zupełnie pomija się kwestie ich przygotowania do życia w miłości?
Póki co, to pytanie nadal pozostaje bez odpowiedzi, i to mnie smuci.
Kryspin

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz