poniedziałek, 30 września 2024

Ora et labora

Od zarania Kościoła obok wspólnoty zwyczajnych wyznawców Chrystusowego przesłania o celu człowieka dalece wykraczającym poza doczesność, pojawili się ci, którzy pragnęli w sposób bardziej dosłowny realizować jego drogę porzycając wszystko to, co w normalnym świecie mogłoby rozpraszać ich pragnienie świętości i zdecydowali się na obranie życiowej drogi później nazwanej mnisią (monos-sam jeden, pojedynczy)

Tak właściwie to u zarania tego ruchu poszukiwania samodzielnej doskonałości można by uznać za pierwszego tego, o którym Ewangelie wprost mówią, że narodził się by wytyczać drogę temu, który po nim się pojawił-Janowi Chrzcicielowi.

To on wiódł żywot samotnika zatopionego w misji mu zleconej przez Stwórcę.

W późniejszych wiekach ten ruch osobistego doskonalenia obrało jeszcze wielu czujących potrzebę bliskości z Chrystusem poprzez naśladowanie jego życia, i tak rozwinęła się idea pojedynczego, eremickiego, mnisiego egzystowania.

Wiek VI (rok 529) to kolejny etap rozwoju idei poszukiwania doskonałości, kiedy to Benedykt z Nursji, przy akceptacji watykańskich zwierzchników, powołał do życia pierwszą w dziejach Kościoła wspólnotę mnichów, która po dziś dzień istnieje pod nazwą Zakonu Benedyktynów.

Ojciec założyciel stworzył regułę, na której miały się wzorować następne pokolenia zakonników.

-”Ora et labora” te krótkie motto (módl się i pracój) wypełniało wszystkie zasady, jakimi mieli się kierować zakonni bracia, i to pozostało jako kanon tej wspólnoty po dziś dzień.

Na tej maksymie swoje reguły formowały w następnych stuleciach kolejne wspólnoty gromadzące tych, którzy także zamierzali realizować drogę Chrystusa: być ubogimi jak On, posłusznymi Ojcu w realizacji stawianych zadań i codziennie realizować drogę świętości w jedności z założycielem Kościoła.

Zupełnym zaprzeczeniem tej pierwotnej idei, w której realizowano zasadę, że droga do świętości prowadzi przez pokorę, stało się późne średniowiecze, kiedy na mapie Kościoła pojawiły się zakony mieczowe.

Templariusze i mnisi spod czarnego krzyża, uważający, że Chrystus potrzebuje siły, aby chronić ideę wiary, dopuszczali się zbrodni po dziś dzień będących gorzkim doświadczeniem tego, czym Kościół nigdy nie powinien być.

Pokłosiem, tego siłowego krzewienia Jego schedy stały się późniejsze ekscesy konkwistadorów uważających, że przemocą można krzewić ideę miłości.

Kończąc drogę przez monastyczną historię Kościoła nie sposób pominąć dwóch prawie nam współczesnych ruchów mających na celu tworzenie awangardy wiary w Kościelnej rzeczywistości.

W 1928 roku w Madrycie Josemaria Escrivty de Balagner powołał do życia organizację „Opus Dei” mającą na celu szerzenie w świecie wezwania do świętości poprzez pracę, rodzinę i aktywność społeczną.

Można by powiedzieć, że to bardzo szczytne idee badzo zbieżne z zawołaniem Bendyktynów i to pewnie zaowocowało gigantycznym sukcesem tego stowarzyszenia działającego obecnie w 68 krajach świata, ale?

No właśnie, to ale kładzie się cieniem na tym ruchu i nie chodzi tylko o nimb tajemniczości roztaczany wokół członków, ale i o poczucie wyższości jakim karmi się uczestniczących w nim.

Nie mniej kontrowersyjnym gremium są „Legiony Chrystusa” Marciala Degollado gromadzacy księży i kleryków, aby doskonalili się w służbie Bogu i ludziom.

Trudno uwierzyć w szczerość tych założeń, jeżeli ich założyciel okazał się pedofilską bestią i przekreślił tym samym wszysto to co głosił.

Róznymi drogami zmierzamy do celu jakim jest Zbawienie i nikt nie wymaga od nas byśmy wszyscy stali się mnichami na tej drodze, ale warto mieć z tyłu głowy przesłanie Bendykta z Nrsji, że w tej wyprawie modlitwa i praca przyprawione pokorą, to pewność, że na jej końcu spotkamy Tego, który czeka z nagrodą za wierność.

Kryspin 

poniedziałek, 2 września 2024

 

Kamienie zła miernych pośredników wiary.

Dzisiaj kolejna odsłona ciemnych kart z udziałem ludzi Kościoła, bo tak należy odbierać enty artykuł promujący książkę „Plebania” autorstwa pana Nowaka, w której autor snuje opowieści z paniami będącymi w przeszłości ofiarami duchownych.

Znamiennym jest to, że już kolejny raz w ostatnim czasie ten znany portal inernetowy raczy swoich czytelników tymi sensacjami z kościelnej alkowy, umieszczając je na pierwszym miejscu wiadomości dnia.

Nie przeczę, że zachowanie dzisiejszego „bohatera” tegoż reportarzu nosi znamiona seksualnej perwersji zważywszy, że zaliczył romans z 15 latką i pozostawił jej w „prezencie” dziecko.

Sęk w tym, że ta kobieta ma teraz 56 lat i wspomniała swoje traumatyczne przyżycia sprzed ponad czterdziestu lat.

Broń Boże nie staram się pomniejszyć krzywdy jaka ją dotknęła, ale robienie z tego najważnioejszej wiadomości, to już daje do myślenia.

A wszystko to po zaledwie kilkudziesięciu godzinach, kiedy to w trakcie ceremonii otwarcia Igrzysk w Paryżu organiatorzy uraczyli nas skandaliczym spektaklem z Chrystusem w czasie Ostatniej Wieczerzy, w którego rolę wcieliła się skandalistaka z ruchu LGBT i do tego zdeklarowana miłośniczka kochania inaczej.

Jeden z moderatorów w mojej drodze do kapłaństwa wyraził kiedyś pogląd na temat trwałości Kościoła i jasno określił to dosadnymi słowami:

-„ Kluczowym w tym wszystkim jest fakt, że ta instytucja ,ma gwarancję trwania bo u jej zarania stanął Chrystus, Syn Boga Żywego. W przeciwnym razie element ludzki, czyli duchowieństwo już dawno by go rozpieprzył”

Ten mariaż Bosko-ludzki jest jego gwarancją, czego nie starają się zrozumieć ci, którzy stają w pierwszym szeregu jego przeciwników.

Trzeba także uświadomić sobie, że Kościół to nie tylko kler, ale i także ci wszyscy, którzy tworzą wspólnotę wiary, i atak na instytucję jest tożsamy z napaścią na wartości wyznawane przez nich.

W tym miejscu warto zastanowić się nad tym, co propnują ci mieniący się wolnymi od zasad wyznawanych przez wierzących?

Już wiele razy na drogach zawierzenia stawli piewcy wolności bez religii, i za kążdym razem nie byli wstanie wypełnić pustki, jaką oferowali.

W Nowej Hucie w powojennej Polsce komunistyczne władze zamierzały stworzyć modelowe miasto wolne od religijnego ciemnogrodu, ale i tam ponieśli porażkę.

Kiedy Chrystus przemierzał piachy Palestyny, ukazywał swoją nauką światło wiary rozpraszające panującą dotąd mgłę zagubienia i wielu z jego słuchaczy poszło za nim widząc dla siebie szansę na wyjście z mroku.

Teraz po ponad dwóch tysiącach lat Kościół ma za zadanie nadal oświetlać drogę potrzeby wiary i czyni to, pomimo potknięć czy wręcz kreciej roboty tych, którzy zatracili w sobie poczucie powagi zadania przed nimi stawianego i swoimi niecnymi uczynkami zamazują światło drogi tym, za których z racji powołania wzięli odpowiedzialność.

Dziesięć Przykazań, które od tysięcy lat stanowią swoisty kodeks na drodze naszej wiary z pewnością nie zdewaluowały się i nic ich nie jest wstanie zastąpić.

Z pewnością taką alternatywą nie jest lansowany obecnie pogląd, iż człowiek wolny nie musi się nimi posiłkować, bo to prosta droga do tragedii wkroczenia w mgłę ludzkiej beznadziei.

-”Panie Boże, trochę mi przykro, że na drodze do Ciebie postawiłeś tak wielu miernych pośredników, ale moje zawierzenie i tak nie ulegnie zwątpieniu, bo Ty jesteś drogą, prawdą i życiem...”

Pozwoliłem sobie przytoczyć słowa czytelniczki, które budują moją wiarę w to, że Kościół przetrwa pomimo kamieni zła stawianych przed wiernymi przez niekiedy miernych pośedników.

Kryspin