Ora et labora
Od zarania Kościoła obok wspólnoty zwyczajnych wyznawców Chrystusowego przesłania o celu człowieka dalece wykraczającym poza doczesność, pojawili się ci, którzy pragnęli w sposób bardziej dosłowny realizować jego drogę porzycając wszystko to, co w normalnym świecie mogłoby rozpraszać ich pragnienie świętości i zdecydowali się na obranie życiowej drogi później nazwanej mnisią (monos-sam jeden, pojedynczy)
Tak właściwie to u zarania tego ruchu poszukiwania samodzielnej doskonałości można by uznać za pierwszego tego, o którym Ewangelie wprost mówią, że narodził się by wytyczać drogę temu, który po nim się pojawił-Janowi Chrzcicielowi.
To on wiódł żywot samotnika zatopionego w misji mu zleconej przez Stwórcę.
W późniejszych wiekach ten ruch osobistego doskonalenia obrało jeszcze wielu czujących potrzebę bliskości z Chrystusem poprzez naśladowanie jego życia, i tak rozwinęła się idea pojedynczego, eremickiego, mnisiego egzystowania.
Wiek VI (rok 529) to kolejny etap rozwoju idei poszukiwania doskonałości, kiedy to Benedykt z Nursji, przy akceptacji watykańskich zwierzchników, powołał do życia pierwszą w dziejach Kościoła wspólnotę mnichów, która po dziś dzień istnieje pod nazwą Zakonu Benedyktynów.
Ojciec założyciel stworzył regułę, na której miały się wzorować następne pokolenia zakonników.
-”Ora et labora” te krótkie motto (módl się i pracój) wypełniało wszystkie zasady, jakimi mieli się kierować zakonni bracia, i to pozostało jako kanon tej wspólnoty po dziś dzień.
Na tej maksymie swoje reguły formowały w następnych stuleciach kolejne wspólnoty gromadzące tych, którzy także zamierzali realizować drogę Chrystusa: być ubogimi jak On, posłusznymi Ojcu w realizacji stawianych zadań i codziennie realizować drogę świętości w jedności z założycielem Kościoła.
Zupełnym zaprzeczeniem tej pierwotnej idei, w której realizowano zasadę, że droga do świętości prowadzi przez pokorę, stało się późne średniowiecze, kiedy na mapie Kościoła pojawiły się zakony mieczowe.
Templariusze i mnisi spod czarnego krzyża, uważający, że Chrystus potrzebuje siły, aby chronić ideę wiary, dopuszczali się zbrodni po dziś dzień będących gorzkim doświadczeniem tego, czym Kościół nigdy nie powinien być.
Pokłosiem, tego siłowego krzewienia Jego schedy stały się późniejsze ekscesy konkwistadorów uważających, że przemocą można krzewić ideę miłości.
Kończąc drogę przez monastyczną historię Kościoła nie sposób pominąć dwóch prawie nam współczesnych ruchów mających na celu tworzenie awangardy wiary w Kościelnej rzeczywistości.
W 1928 roku w Madrycie Josemaria Escrivty de Balagner powołał do życia organizację „Opus Dei” mającą na celu szerzenie w świecie wezwania do świętości poprzez pracę, rodzinę i aktywność społeczną.
Można by powiedzieć, że to bardzo szczytne idee badzo zbieżne z zawołaniem Bendyktynów i to pewnie zaowocowało gigantycznym sukcesem tego stowarzyszenia działającego obecnie w 68 krajach świata, ale?
No właśnie, to ale kładzie się cieniem na tym ruchu i nie chodzi tylko o nimb tajemniczości roztaczany wokół członków, ale i o poczucie wyższości jakim karmi się uczestniczących w nim.
Nie mniej kontrowersyjnym gremium są „Legiony Chrystusa” Marciala Degollado gromadzacy księży i kleryków, aby doskonalili się w służbie Bogu i ludziom.
Trudno uwierzyć w szczerość tych założeń, jeżeli ich założyciel okazał się pedofilską bestią i przekreślił tym samym wszysto to co głosił.
Róznymi drogami zmierzamy do celu jakim jest Zbawienie i nikt nie wymaga od nas byśmy wszyscy stali się mnichami na tej drodze, ale warto mieć z tyłu głowy przesłanie Bendykta z Nrsji, że w tej wyprawie modlitwa i praca przyprawione pokorą, to pewność, że na jej końcu spotkamy Tego, który czeka z nagrodą za wierność.
Kryspin