poniedziałek, 18 listopada 2024

 

Złoty cielec

Minęło już sporo czasu od chwili, kiedy Mojżesz przekonał swoich ziomków spod znaku Izraela, że ich czas niewoli w Egipcie dobiegał końca i przyszła najwyższa pora by zerwać kajdany niewoli, aby przerwać to, co prowdziło ich niechybnie do fizycznego unicestwienia.

Lata spędzone na pustyni, kiedy starali się uniknąć egipskich rydwanłów, skutkowały poczuciem zniecierpliwienia, czego wyrazem były coraz głośniejsze słowa krytyki wobec tego, który obiecując im wolność, teraz prowadził ich w niewiadomą.

Mojżesz nie zwracając uwagi na narastające niezadowolenie swoich rodaków nagle zdecydował się ich opuścić, aby udać się na górę Synaj (niekiedy nazywaną górą Mojżesza), gdzie miał się spotkać z tym, który go wcześniej zaispirował do działania w kwestii uwolnienia synów Izraela z egipskiej niewoli.

Nie potrzeba było wiele czasu, aby ufność temu, który zaraził ich pragnieniem wolności, wyparowała jak poranna mgła i czując się zawiedzionymi, postanowili wypełnić pustkę opuszczenia czyniąc sobie posąg złotego cielca, któremu zamierzali oddawać boską cześć.

Płytka wiara zrodziła potrzebę oddawania czci bożkowi uczynionemu przez nich samych, ale zaraz potem dane im było przeżyć szok w konfrontacji z Boskim poleceniem przekazanym im w dziesięciu przykazaniach, gdzie Bóg zarezerwował dla siebie prawo bycia jedynym przeznaczeniem człowieka, o czym stanowiło pierwsze z jego poleceń:

-”Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.”

Dla pustynnych uciekinierów z egipskiej niewoli to przykazanie sytało się wyrzutem ich niedojrzałej wiary i poskutkowało drastyczną karą, bo w efekcie nie dane im było dożyć chwili, kiedy mogliby doświadczyć uroków ziemi obiecanej.

Od tego czasu minęło bardzo wiele stuleci, odeszły w historię kolejne pokolenia tych, których przeznaczeniem miała być nagroda za wierność, i niestety po wielokroć kolejni wierzący stali się ofiarami swojej płytkiej wiary czyniąc sobie bożków w miejsce, które przecież od zawsze było zarezerwowane dla Niego.

-”Mam 32 dwa lata, żonę i dwoje dzieci i dla nich żyję”- tak zaczął swoje stanowisko w kwestii wagi wiary w jego życiu jeden z uczestników spotkania autorskiego przy okazji promocji mojej książki „Zaufana koloratka”

Po chwili rozwinął swoją wypowiedź:

-”Pracuję w korporacji, gdzie nie mam czasu na dyrdymały związane z moją przyszłością wykraczającą poza tu i teraz.

Pracując 6 dni w tygodniu po 12 godzin na dobę staram się zapewnić moim bliskim dobry standard życia, a niedzielę poświęcam dla nich i niekiedy znajduję chwilę dla siebie, dlatego korzystam z możliwości rozwijania swojej kondycji fizycznej sytematycznie odwiedzając siłownię.

Nie mam więc zwyczajnie sił i czasu na mżonki głoszone podczas niedzielnych spędów w kościołach, ale nie wykluczam że kiedyś i na sprawy wiary przyjdzie stosowny czas, gdy po zrobieniu kariery będę w ciepłych bamboszach zażywał spokoju na emeryturze.”

Złoty cielec ma się dobrze w obecnej rzeczywistości i można by mnożyć przykłady wyznawców tej nowej religii bez Boga, ale w ostatecznym rozrachunku podobnie jak ludzie z piachów egiskiej pustyni, mogą doświadczyć Bożego zniecierpliwienia.

Trochę szkoda, że w niepamięć przechodzą obecnie papierowe wydania prasowych dzienników, bo w nich można było poza wiadomościami przestudiować nekrologi, a w nich między innymi przeczytać o wieku tych, którzy opuścili nasz ziemski padół.

Ta trochę i może makabryczna lektura niejednemu z nas uświadomiłaby, że nie mamy monopolu na długie, szczęśliwe życie, powodując jednocześnie refleksję, że nie warto poświęcać energii na oddawanie czci cielcowi, choćby był ze złota.

W życiu winno się być odpowiedzialnym i rozsądnie ważyć to, co winniśmy czynić jego priorytetami.

Wśród ważnych spraw nie powinno zabraknąć w nas zwyczajnie rozsądku wyboru pomiędzy tym, co tu i teraz, ale i tym co ostatecznie zadecyduje o naszym ostatecznym jutrze.

Kryspin

niedziela, 10 listopada 2024

 

Bóg Honor Ojczyzna

Listopad 1918 roku był dla naszych przodków szczególnym okresem, kiedy po 123 latach zaborów stali się uczestnikami odzyskania przez naszą ojczyznę niepodległości.

Szczęśliwy zbieg historycznych zdarzeń kończących koszmar wielkiej wojny, która odcisnęła piętno na wielu narodach całego świata, dla naszych ojców stał się okazją powrotu na mapy europejskiego porządku w granicach odzyskanej ojczyzny, dlatego tak ważnym dla kolejnych pokoleń stał się 11 listopada z niepodległą Rzeczypspolitą.

Pewnie nie doszłoby do tego odrodzenia, gdyby zabrakło determinacji wyrosłej z tradycji patriotycznej kolejnych pokoleń Polaków, którzy w ciemnych czasach zaborczej niewoli pielęgnowali pamieć o tej, która nigdy nie zginęła w ich sercach, chociaż fizycznie jej nie było od ponad wieku.

Przyglądając się kartom historii nie sposób pominąć zasadniczej roli, jaką w pielęgnowaniu tradycji niepodległej wniósł Kościół, bo to za jego przyczyną światynie w zniewolonej ojczyźnie były ostoją polskości i kiedy zaborcy tempili nawet najdrobniejsze przejawy polskości, jak chociażby zakaz używania w życiu publicznym naszego rodzimego języka, to w świątyniach nieprzerwanie go używano w trakcie śpiewów i modlitw.

Kapłani nie tylko pielęgnowali tradycję polskiej mowy, ale także czynnie wspierali polskie inicjatywy gospodarcze, jak chociażby ks. Wawrzyniak, twórca idei kas zapomogowo- pożyczkowych finansujących nasz rodzimy kapitał w konfrontacji z potężnie dotowanymi przez zaborców firmami niemieckimi.

Niepodleglość odrodzonej Rzeczypospolitej nie trwała jednak długo, bo po dwóch dekadach nastąpił kolejny czas okrutnej próby jakim stała się agrasja hitlerowkich Niemiec w 1939 roku.

Jakby przewidując nadchodzący ciemny okres kolejnej niewoli prezydent Mościcki w 1927 roku dekretem ustanowił zawołanie Honor i Ojczyzna będące odtąd obowiązującym znakiem naszych sił zbrojnych, które zostalo poszerzone w okresie II wojny światowej dekretem Prezydenta Raczkiewicza w 1943 roku o słowo Bóg i od tego czasu na sztandarach naszych sił zbrojnych znalazło się zawołanie: Bóg Honor Ojczyzna, jako nierozłączna całość definiująca polski patriotyzm.

Rok 1945 wcale nie przyniósł naszej ojczyźnie kolejnego odrodzenia, chociaż Rzeczypospolita powróciła z niebytu wojny, ale wszystkim od samego początku było wiadomym, że ten nowy twór niewiele miał wspólnego z niepodległością, o czym wielokrotnie mówił Kardynał Wyszyński stojący na czele powojennego polskiego Kościoła.

On wiedział doskonale, że nowe władze, uzależnione od potężnego mocodawcy ze wschodu będą robiły wszystko, aby uczynić z nas kolejną republikę sowieckiego imperium, a tam nie było miejsca na pielęgnowanie narodowej tradycji, i tylko Kościół stał się zawalidrogą w tytm działaniu, dlatego robiono wszystko, aby go uciszyć.

-”Jeśli przyjdą zniszczyć ten Naród, zaczną od Kościoła, gdyż Kościół jest siłą tego narodu”.

Ta mocna odpowiedź Prymasa na działania ówczesnych władz stała się swoistym ponadczasowym mementum, które pomimo 1989 roku, który przyjmujemy za czas ostatecznego rozbratu z ciemną przeszłością, obecnie zdaje się być nadal aktualnym.

Patrząc dziś na Kościół poobijany kolejnym skandalami, kiedy szerzy się fala laicyzacji i coraz mniej wiernych gromadzą niedzielne, kościelne nabożeństwa, trudno odnaleźć w nim mocarza będącego strażnikiem naszego niepodległego trwania, a jednak.

Dar niepodległości to wielkie szczęście dla narodu, ale on ciągle wymaga pielęgnowania, także i dziś.

Pewnie, że serce rośnie w dniu 11 listopada, kiedy obchody tego święta gromadzą tłumy deklarujących swoje przywiązanie do tradycji Niepodległej, ale to jest niewystarczającym, kiedy w podzielonym politycznie społeczeństwie milcząco aprobuje się zachowania dalekie od szacunku do tradycji i bezkarnie głosi się hasła obśmiewające to , co winno być święte, bo jak inaczej określić prowokację jednej z posłanek, kiedy ogłosiła hasło:-”Bób humus włoszczyzna”

-”Naród który nie szanuje swojej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”- Te słowa marszałka Piłsudskiego są kolejnym mementum dla nas wszystkich.

Kryspin

poniedziałek, 4 listopada 2024

 

Zło dobrem zwyciężąj”

„Zło dobrem zwyciężaj”-od ponad czterdziestu lat to wezwanie było aktualne dla tych, którzy gremialnie uczestniczyli w mszach kapłana Solidarności, księdza Jerzego Popiełuszki.

Od początku, kiedy na naszej scenie pojawił się ten społeczny ruch sprzeciwu wobec niesprawiedliwości, z jaką przyszło się mierzyć polskim pracownikom, on stał przy nich niosąc im nadzieję, że dobro więcej znaczy aniżeli opresyjność aparatu władzy.

Tak było aż do 1984 roku, kiedy rządzący zdecydowali się uciszyć głos niepokornego kapłana i wysłali przeciwko niemu siepaczy z wydziału IV SB, a ci z gorliwością wykonali powierzone im zadanie i zrobili to w okrutny sposób, o czym świadczyła późniejsza sekcja zwłok zamordowanego pod Toruniem księdza.

„Zło dobrem zwyciężaj”- to przesłanie zostało wtedy okrutnie zdeptane, a odpowiedzialni za to świętowali z nadzieją, że już po wsze czasy będzie tak jak sobie zaplanowali.

Potrzeba było jednak tylku kilku lat, aby rzeczywistość uległa zmianie i to co jeszcze tak niedwano zdawało się być tylko iluzorycznym pragnieniem, zatriumfowało zwycięstwem dobra nad siłami ciemności.

Przeglądając karty historii, nawet cofając się do odległych nam czasów, widzimy, że wiele razy ludzkość była w takich okowach doświadczania zła, które ówczesnym satrapom zdawało się być gwarantem ich władzy na wieczne czasy; ale zawsze po nocy szalejącego zła przychodziła chwila mocy slońca dobra, która obracała w pył zapomnienia dotychczasowych ciemiężycieli.

Tak było w przypadku prześladowań chrześcijan, kiedy rzymscy władcy swoją nienawiść okraszali chucznymi igrzyskami, w trakcie których obywatelom zapewniano atrakcje mordowania innowierców na cyrkowych arenach, i nic to, że często te spektakle miały zastępować chleb, którego zwyczajnie brakowało, ale przecież mieli rozrywkę zaspakającą im sterowaną przez rządzących nienawiść.

Na szczęście już zdają się być za nami doświadczenia zła z antycznych aren, ale póki co światem nam bardziej bliskim historycznie wielokrotnie przewodzili „wizjonerzy zła”, rojący w swoich chorych umysłach pragnienia, aby ich filozofia na trwałe i do końca uśmierciła dobro.

Idee faszystowskich Niemiec z arcykałanem ciemności jakim był kancelrz III Rzeszy Adolf Hitler, czy ojciec narodu w komunistycznej Rosji Sowieckiej Józef Stalin, to najbardziej drastyczne obrazy zła walczącego z dobrem.

Jeżeli jednak próbowalibyśmy odnieść się do czasu teraźniejszego, to przcież od dwóch lat jesteśmy świadkami kolejnego spektasklu nienawiści jakim jest zbrojna agresja za naszą wschodnią granicą, i tu także rozgrywa się walka dobra ze złem.

Aby ludzie byli szczęśliwymi, nie potrzebują wiele, bo choć mamy w sobie pokłady ciemnych skłonności, to natura uczyniła nas otwartymi na dobro i poptrzeba tylko umieć mu torować drogę w naszym życiu.

Wyświechtane nieco okrerślenie mówi, że aby świat był jasny w swym obrazie , potrzeba tylko dwóch rzeczy: aby prawo zawsze prawo znaczyło, a sprawiedliwość sprwiedliwość, tylko tyle i aż tyle, aby nie otwierać drzwi przed złem, które karmi się brakiem poszanowania prawa i za nic ma dobro drugiego człowieka jakie wyznacza sprawiedliwość.

Kapelan Solidarności w czasie liturgii nawoływał zabranych, aby jednoczuli się w walce o dobro, co bardzo bolało tych, którzy zamierzali budować swoją potęgę władzy na podziałach i rewanżyźmie.

Po ludzku wtedy przegrał, ale po latach jego głos nadal mocno wybrzmiewa i jest ciągle swoistym memntrum:„Zło dobrem zwyciężaj”

W tym apelu nie ma miejsca na chęć zemsty i rozliczeń z przciwnikami, co niestety staje się rzeczywistością naszej obecnej sceny politycznej, która próbuje budowac przyszłość na kwasie politycznych podziałów.

Dobro jednoczy nawet zwaśnionych, zło zawsze dzieli, ale w historycznym rozrachunku jest skazane na przegraną.

Kryspin

poniedziałek, 28 października 2024

 

Dobry trener jest ojcem zwycięstwa w zawodach.

Jestem z pokolenia, które miało jeszcze szczęście przeżywać piękne chwile kibicując naszej repreznetacji w piłce nożnej, kiedy była jedną z potęg w tej dziedzinie sportu.

No ale to było już bardzo dawno temu i dla młodych fanów tej dyscypliny zdaje się być czymś nierealnie odległym.

Mizeria naszego futbolu nie dotyka tylko reprezentacji z orzełkiem na piersiach, bo „dzielnie” ją wspomagają nasze ligowe kluby, które także szorują po ogonach europejskich zmagań i tylko pozostaje pytanie bez odpowiedzi: jak to możliwe, że w czterdziestomilionowym kraju, gdzie na trybuny walą tłumy kibiców, a miliony zasiadają przed telewizorami licząc na to, że może właśnie teraz stanie się cud i nasi pokażą się z jak najlepszej strony, efekt pozostaje ten sam i zmaganie kończy się kolejną przegraną naszych pupili?

Gdzie więc szukać przyczyny takiego stanu rzeczy?

Czy jako naród jesteśmy tak mało uzdolnieni, że lanie sprawiają nam wszyscy, nawet z tych zaściankowych stron?

Gdyby tak było, to przecież nikt z dużych klubów europejskich nie traciłby czasu, aby na naszych ligowych boiskach szukać diamentów, które potem szlifowane w ich drużynach okazują się drogocennymi brylantami i robią spektakularną karierę.

W poważnym sporcie wyczynowym bardzo ważną rolę odgrywają sztaby szkoleniowe z trenerami, którzy swoją charyzmą i wiedzą potrafią zarażać swoich podopiecznych do rozwijania talentu, i tu rodzi się gorzka refleksja.

Nam brakuje tych dobrych mentorów, a zmiany na stanowiskach selekcjonerów naszych drużyn przypominają mieszanie zupy w tyglu, kiedy nie zmienia się składników, a tylko dokonuje się roszad na zasadzie: nie sprawdziłeś się w tej drużynie, to ciebie zwalniamy, ale zaraz dostajesz posadę w innej drużynie, jakby to miał być sposób na poprawę smaku tego dania jakim winna być poprawa gry nowych podopiecznych.

Niektórzy diagnozujący opłakany stan naszego wyczynowego sportu sięgają głębiej uważając, że za zapaścią w tej dziedzinie stoi niski poziom usportowienia naszych milusińskich, którzy już od dziciństwa kombinują jak się wybronić od fizycznej aktywności chociażby na lekcjach wf i zamiast sportowych strojów noszą ze sobą zwolnienia od tych zajęć.

Może i jest w tym ziarno prawdy, bo gołym okiem widać jak nasze społeczeństwo od wczesnej młodości staje się wygodne w pielęgnowaniu nicnierobienia także w kwstii swojego zdrowia, które jest wprost proporcjonalne do otwartości na aktywność fizyczną.

Podobnie sprawa się ma w kwestii kondycji wiary w naszym społeczeństwie.

Kiedyś, jeszcze nie tak dawno temu byliśmy narodem będącym wzorem dla innych, bo chciało nam się być sprawnymi w wierze, ale uszło gdzieś to powietrze naszego bycia autentycznymi w kwestiach związanych z Bogiem, a w zamian za to przyjęliśmy postawę wygodnego nic nie robienia niczym te dzieciaki, które zamieniły sportowe stroje na zaświadczenia zwalniające je od koniecznego do życia wysiłku.

Ludzkie życie przypomina udział w sportowych zawodach, co już trafnie zauważył św. Paweł, kiedy pisał do Tymoteusza, że brał udział w dobrych zawodach, które ukończył, a na mecie zasłużył na nagrodę.

Jako ludzie wiarzacy także w takich zawodach uczestniczymy i od naszego zaangażowania uzależniony jest finalny wieniec dla zwyciężców.

Dodatkowo na naszej drodze Kościół stawia opiekunów zmagań, swoistych trenerów naszych wysiłków, kałanów, i tu mój gorący apel do tego całego sztabu szkoleniowego, jakim są nasi hierachowie, aby z rozwagą ustanawiali trenerów naszych poczynań mając na względzie odpowiedzialność wobec oczekiwań ich podopiecznych.

Tylko ludzie świadomi wagi swojego powołania, obdarzeni charyzmą i wiedzą na temat potrzeb powierzonych ich opiece wiernych, mogą być współautorami sukcesów na tej jedynej w swoim rodzaju arenie.

Kryspin

niedziela, 20 października 2024

 

Dobry spowiednik to trener naszego sukcesu.

Sakrament pojednania, czyli jeden z siedmiu sakramentów mających prostować drogi wiernym ku przyjaźni z Odwiecznym, w ostatnim czasie popadł w spiralę kryzysu i obok sakrametu małżeństwa stał się dalece dołującym, bo wierni zaczynają je oba omijać szerokim łukiem.

Co prawda Kościół próbuje dyscyplinować wiernych w tej kwestii, bo już maluchy chcący przystąpić do Pierwszej komunii obligo muszą ją poprzedzić spowiedzią, a i później kiedy wkraczają w próg dorosłości, łapią się na wymogi przykazania kościelnego stawiającego nakaz spowiedzi co najmniej raz do roku, by w okresie wielkanocnym zaliczyć komunię świętą, to jednak już nie skutkuje.

Kolejnym przypomnieniem o konieczności spowiedzi jest wymóg, że katolik pragnący przed Bogiem złożyć przysięgę małżeńską powinien powołać na świadka uroczytości zaślubin odpowiednią osobę, czyli katolika cieszącego się brakiem przeszkód do wypełnienia tej zaszczytnej funkcji, którą potwierdzi, a jakże - spowiedzią.

No i tak dochodzimy do ściany braku potrzeby sakramentu pojednania w naszym życiu, a szkoda, bo przecież każdy z nas będących pielgrzymami do domu Ojca winien być świadomym, że tylko w stanie łaski uświęcającej stajemy się godnymi wiecznej przyjaźni z Bogiem.

Tę swiadomość mieli wielcy mistycy minionych wieków, którzy jak wspominają ich hagiografowie, niemal codziennie korzystali z tego sakramentu uznając ważność roli spowiedników jako duchowych kierowników na drodze do świętości.

Niejdnokrotnie spotkałem się z opiniami wiernych, że unikają spowiedzi, bo zwyczajnie nie czują potrzeby kolejny raz wyliczać przed księdzem katalogu swoich grzechów, kiedy po drugiej stronie konfesjnału siedzi ktoś, kto może ma więcej za uszami niż oni sami, i może jest w tym ziarno prawdy, ale i cały wór niezrozumienia istoty tego sakramentu.

Ostatnio miałem okazję zapoznać się z czymś w rodzaju ściągi, którą władze kościelne przygotowały dla tych, którzy już od wielu lat nie korzystali z sakramentu pojednania, i przeżyłem szok.

Oprócz formułek wprowadzających delikwenta w procedurę poprawnego rozpoczęcia tego sakramentu, większość sugestii co do rodzaju ludzkich przwinień dotyczyła spraw intymnych: ile razy, z kim, w jaki sposób i wiele innych pytań dotyczących spraw łóżkowych jakby tylko kwestie 6 przykazania były ważnymi.

W tym kontekście trudno się dziwić, że wielu wiernych czuje się zniesmaczonymi i odchodzi z konfesjonału z poczuciem, że dla Kościoła tylko to jest ważne.

Trudno się więc nie zgodzić ze zdaniem jednej z kobiet, która stwiedziła wprost, że nie potrzebuje tego, aby ksiądz dawał jej rady na temat pożycia intymnego, bo ona sama jest świadoma czym jest rodzicielstwo i odpowiedzialność w kwestiach seksualnych.

Bóg dał ludziom Dziesięć Przykazań jako punkty odniesienia do tego co wyznacza ramy naszego postępowiania, aby wypełniać Jego oczekiwania względem nas.

Pierwszym elementem dobrej spowiedzi winien być rachunek sumienia i będzie on dobrym, kiedy oprzemy go o treść 10 Przykazań, bo każde z nich jest tak samo ważne dla należytego rozliczenia naszego postępowania, i tego wienien uczyć Kościół pomagając nam w tym rozrachunku naszych zysków i strat.

Kryzys Skaramntu Pokuty to także sprawa kapłanów, którzy winni być przyjaznymi trenerami naszych dusz i kłaść nacisk nie tylko na to, co stało się porażką dobra w nas, bo wtedy wcielają się w rolę prokurtorów i sędziów ferujących wyroki, a tego nikt nie lubi.

Spotkanie w konfesjonale winno inspirować do pragnienia poprawy i powodować radość wolności od tego, co w nas do tej pory było złem, i tu kolejna ważna rola dla kapłana, który winien życzliwie podprowadzać spowiadanego ku temu czwartemu warunkowi dobrej spowiedzi, i nie chodzi tu o to, żeby zapewniał, iż już więcej nie upadnie, bo to byłaby nieszczere, ale popracuje nad jedną z niedoskonałości, która do tej pory była dla niego piętą achillesową.

Może warto więc prosić Boga o to, by na nszej drodze stawiał mądrych kapłanów, kierowników naszych dusz, bo każdy potrzebuje dobrego trenera na drodze do wiecznego sukcesu.

Kryspin

wtorek, 15 października 2024

 

Każdy jest pielgrzymem na drodze życia

Miesiąc sierpień jest dla Polaków czasem pamięci zbrojnego zrywu młodych mieszkańców Warszawy, którzy w 1944 roku stawili opór okupantowi realizującemu zbrodniczy plan eksterminacji podbitego narodu.

Kilkunastoletni chłopcy przez 63 dni składali na ołtarzu ojczyzny najcenniejszy dar, jakim było ich młode życie i nie wahali się oddać jego w imię zachowania godności.

Od tego czasu minęło już wiele lat i teraz nikt nie wymaga takiego heroizmu ze strony tych , którzy tworzą nadzieję przyszłości, ale życie nieustannie wymaga opowiedzenia się każdego z nas po stronie wartości, lub ich braku.

Miesiąc sierpień to także od ponad 300 lat czas masowych pielgrzymek zmierzających z najodleglejszych stron naszej ojczyzny na Jasną Górę, aby tam w cieniu obrazu Najświętszej Panienki składać osobiste intencji pielgrzymiego trudu.

U zarania tego ruchu historia postawiła przed uczestnikami istotne wyzwania.

Na początku było to pielgrzymowanie z pragnieniem powrotu niepodległej na mapy świata, a kiedy kolejny raz doświaczaliśmy zagrożenia naszego istenienia, uczestnicy podejmowali drogę w interncji przetrwania kolejnych mroków zniewolenia.

Kiedy dzisiaj przyglądamy się uczestnikom sierpniowych rekolekcji w drodze, ich świadomość ukazuje nam osobisty cel tego poświęcenia, o czym świadczą relacje pytanych:

-”Idę, aby poprzez trud kolejnych kilometrów prostować swoje osobiste relacje z Bogiem”- krótko odpowiedziała młoda dziewczyna z uśmiechem traktując oczywiste dla nie pytanie.

-”Mnie potrzeba resetu wobec życia przeładowanego wyścigiem szczurów w moim codziennym zabieganiu, kiedy pracując w korporacji zatracam w sobie poczucie tego, co w istocie winno być najważniejszym.”- dodaje inny mężczyzna, któremu codzienność trudów życia w nienaturalny sposób przypruszyła siwizną młode jeszcze oblicze.

Tak można by mnożyć świadectwa potrzeby uczestnictwa w pielgrzymkowym marszu, bo ilu uczestników, tyle osobistych powodów tej jedynej w swoim rodzaju drogi.

Około 3500000 pielgrzymów z ponad 2000 organizowanych grup pątniczych to z pewnością pozytywny obraz religijnej kondycji naszego społeczeństwa, ale gdzie jawi się plaster miodu, tam i łyżka dziekciu się pojawia.

Takim gorzkim elementem w tym tyglu religijnej historii są póki co pojedyncze manifestacyjne zachowania antykościelne, jak chociażby ostatni wywiad ze znanym jutuberem, który przy okazji swojego aktu apostazji przewidywał, że Kościół jest w okresie schyłkowym, bo wielu, zwłaszcza młodych, podęża jego drogą.

Madialny celebryta zapomniał jednak o tym, że może mówić tylko o osobistym kryzysie wiary i pewnie dlatego czuł się rozczarowany tym, że ksiądz tak sokojnie zaakceptował jego wybór.

W podobnej sytuacji stawiają się jemu podobni oznajmiający swoją dorosłość w wyborze lub negacji drogi wiary w okresie, kiedy dopiero co poczymili rozbrat z beztroską dzieciństwa i często pod presją innych nastolatków oznajmiają, że Bóg im już nie jest potrzebny, a wiara mogłaby tylko zaszkodzić ich wolności w dorosłym życiu.

To jednak, co można zrozumieć jako bunt młodości, to jednak trudno zaakceptować taki pogląd, kiedy feruje go osoba biorąca odpowiedzialność za kształtowanie postaw młodzieży pobierającej naukę, aby w przyszłości móc mierzyć się z wyzwaniami stawianymi przed nimi przez życie nie znoszące kompromisów.

Pani Minister (Ministra jeżeli ktoś tak woli) resortu Edukacji od samego początku prowadzi krucjatę wyrugowania nauki religii ze szkół uważając ją za zbędny balast i niepotrzebne zaśmiecanie umysłów młodzieży bzdurami z pogranicza baśni i mitów, kiedy w przyszłości będą musieli stawiać czoła wyzwaniom zgoła odmiennym od spraw traktujących o przyszłości dalece odbiegającej od tego co tu i teraz.

-”Mnie potrzeba resetu od życia przeładowanego wyścigiem szczurów....”

Może więc prostowanie drogi ku temu, który daje sens życiwym wyborom, to nie jest taki niepotrzebny balast .

Kryspin

piątek, 11 października 2024

 

Potężna broń małych koralików

W naszej telewizji od pewnego czasu emitowane są seriale pochodzące z Turcji.

Śledząc losy bohaterów tych telenowel możemy przybliżyć sobie ich kulturę, poznać mentalność ludzi islamu, normalne relacje i zachowania często odległe naszemu pojmowaniu świata.

Przyglądając się nieco i monotonnej akcji nie sposób pominąć ich religijnego odbioru codzienności, kiedy przy każdej okazji odwołują się do Allaha, czyniąc go obecnym w mniej lub bardziej istotnych sprawach.

Obserwując bohaterów tych telewizyjnych produkcji nie sposób nie zauważyć, że jednym z ważniejszych rekwizytów towarzyszących im prawie nieustannie są modlitewne paciorki przesuwane w dłoniach.

W tłumaczeniu określa się je mianem różańców, co nie do końca jest słusznym, gdyż w religii islamu takie określenie nie istnieje, a zamiast tego wierni używają nazwy: tesbih, co w prosty sposób przekłada się na dookreślenie sabaha - uwielbienie Boga.

Rzeczywiście muzułmanie używają tych modlitewnych paciorków, aby zamanifestować swoją wiarę i czynią to przy każdej nadarzającej się okazji, co można zaobserwować chociażby w trakcie wakacyjnych pobytów w tej części świata, kiedy to nawet w miejscowych przybytkach, gdzie zbierają się mężczyźni na tradycyjną herbatkę czy palenie sziszy, najczęściej w ręku dzierżą sznur kolorowych koralików.

Tesbih to modlitwa uwielbienia, którą wyraza się cześć dla Stwórcy najczęściej powtarzając słowa: Chwała niech będzie Bogu, co ma uświadamiać odmawiającemu, że Bóg jest obecny w świecie i przypomina o wadze Jego prawa w życiu każdego muzułmanina.

Już jutro wkroczymy w kolejny miesiąc roku kalendarzowego i powitamy październik.

Od końca XII wielu za sprawą św. Dominika, którego Kościół uważą za ojca modlitwy różańcowej, będziemy mogli uczestniczyć w tej jedynej w swoim rodzaju paraliturgii, gdyż to właśnie ten miesiąc ustanowiono jako szczególnie przeznaczony na tę formę manifestowania swojego zawierzenia Bogu przez pośrednistwo Maryi.

Z różańcem zdajemy się być zaprzyjaźnieni, bo przecież jest on jednym zrekwizytów w które wyposażamy naszych milusińskich w dniu ich pierwszej komunii, a poźniej, kiedy dane jest nam być dumnymi użytkownikami szos, często wieszamy go przy lusterku przednim naszego samochodu, bo obok św. Krzystofa, patrona kierowców, był kolejnym amuletem bezpieczeństwa naszej podróży.

Później już nieco dłuższa przerwa w naszej „pobożności” i kiedy mają zamknąć poraz ostatni wieko trumny, spieszymy w martwe co prawda już dłonie naszego bliskiego wcisnąć ten rekwizyt naszego zawierzenia.

To jednak pewnie trochę mało zważywszy na moc jaka drzemie w tym modlitewnym paciorku i nie chodzi tu o żądną magię.

Św. Ojciec Pio, największy mistyk XX wieku zachęcając do modlitwy różańcowej otwarcie mówił, że : „Jest ona potężną bronią w walce z szatanem, by go zwyciężyć, pokonywać swoje pokusy, zobaczyć serce Boga i otrzymywać łaski od Matki Bożej”.

Ten święty wizjoner powtórzył Jej apel, który na początku minionego stulecia osobiście skierowała do dzieciaków z fatimskiej wioski, namawiając je do systematycznego odmawiania różańca, co miałoby uchronić świat przed widmen zagłady szykowanej przez siły ciemności.

O sile i znaczeniu tych modlitewnych koralików przkonywali się więźniowie obozowych kaźni, gdzie nie było miejsca na nadzieję, a jednak i tam z zasuszonych drobin chleba tworzyli te rekwizyty zawierzenia, że ich los nie do końa był przegrany i po latach wspominają, że dzięki modlitwie różańcowej przetrwali.

Może więc warto znaleźć w tym zabieganym świecie chwilę na tę formę wiary.

Nawet w czasie drogi do pracy, czekając za autobusem, który zawiezie nas do pracy, możemy używając palcy swoich rąk stworzyć sobie namistkę różańca, tej potężnej broni przed swoimi lękami.

Nie warto czekać na chwilę, kiedy ktoś nam kiedyś go wtłoczy w martwą rękę przed zamknięciem wieka naszej trumny.

Kryspin

poniedziałek, 30 września 2024

Ora et labora

Od zarania Kościoła obok wspólnoty zwyczajnych wyznawców Chrystusowego przesłania o celu człowieka dalece wykraczającym poza doczesność, pojawili się ci, którzy pragnęli w sposób bardziej dosłowny realizować jego drogę porzycając wszystko to, co w normalnym świecie mogłoby rozpraszać ich pragnienie świętości i zdecydowali się na obranie życiowej drogi później nazwanej mnisią (monos-sam jeden, pojedynczy)

Tak właściwie to u zarania tego ruchu poszukiwania samodzielnej doskonałości można by uznać za pierwszego tego, o którym Ewangelie wprost mówią, że narodził się by wytyczać drogę temu, który po nim się pojawił-Janowi Chrzcicielowi.

To on wiódł żywot samotnika zatopionego w misji mu zleconej przez Stwórcę.

W późniejszych wiekach ten ruch osobistego doskonalenia obrało jeszcze wielu czujących potrzebę bliskości z Chrystusem poprzez naśladowanie jego życia, i tak rozwinęła się idea pojedynczego, eremickiego, mnisiego egzystowania.

Wiek VI (rok 529) to kolejny etap rozwoju idei poszukiwania doskonałości, kiedy to Benedykt z Nursji, przy akceptacji watykańskich zwierzchników, powołał do życia pierwszą w dziejach Kościoła wspólnotę mnichów, która po dziś dzień istnieje pod nazwą Zakonu Benedyktynów.

Ojciec założyciel stworzył regułę, na której miały się wzorować następne pokolenia zakonników.

-”Ora et labora” te krótkie motto (módl się i pracój) wypełniało wszystkie zasady, jakimi mieli się kierować zakonni bracia, i to pozostało jako kanon tej wspólnoty po dziś dzień.

Na tej maksymie swoje reguły formowały w następnych stuleciach kolejne wspólnoty gromadzące tych, którzy także zamierzali realizować drogę Chrystusa: być ubogimi jak On, posłusznymi Ojcu w realizacji stawianych zadań i codziennie realizować drogę świętości w jedności z założycielem Kościoła.

Zupełnym zaprzeczeniem tej pierwotnej idei, w której realizowano zasadę, że droga do świętości prowadzi przez pokorę, stało się późne średniowiecze, kiedy na mapie Kościoła pojawiły się zakony mieczowe.

Templariusze i mnisi spod czarnego krzyża, uważający, że Chrystus potrzebuje siły, aby chronić ideę wiary, dopuszczali się zbrodni po dziś dzień będących gorzkim doświadczeniem tego, czym Kościół nigdy nie powinien być.

Pokłosiem, tego siłowego krzewienia Jego schedy stały się późniejsze ekscesy konkwistadorów uważających, że przemocą można krzewić ideę miłości.

Kończąc drogę przez monastyczną historię Kościoła nie sposób pominąć dwóch prawie nam współczesnych ruchów mających na celu tworzenie awangardy wiary w Kościelnej rzeczywistości.

W 1928 roku w Madrycie Josemaria Escrivty de Balagner powołał do życia organizację „Opus Dei” mającą na celu szerzenie w świecie wezwania do świętości poprzez pracę, rodzinę i aktywność społeczną.

Można by powiedzieć, że to bardzo szczytne idee badzo zbieżne z zawołaniem Bendyktynów i to pewnie zaowocowało gigantycznym sukcesem tego stowarzyszenia działającego obecnie w 68 krajach świata, ale?

No właśnie, to ale kładzie się cieniem na tym ruchu i nie chodzi tylko o nimb tajemniczości roztaczany wokół członków, ale i o poczucie wyższości jakim karmi się uczestniczących w nim.

Nie mniej kontrowersyjnym gremium są „Legiony Chrystusa” Marciala Degollado gromadzacy księży i kleryków, aby doskonalili się w służbie Bogu i ludziom.

Trudno uwierzyć w szczerość tych założeń, jeżeli ich założyciel okazał się pedofilską bestią i przekreślił tym samym wszysto to co głosił.

Róznymi drogami zmierzamy do celu jakim jest Zbawienie i nikt nie wymaga od nas byśmy wszyscy stali się mnichami na tej drodze, ale warto mieć z tyłu głowy przesłanie Bendykta z Nrsji, że w tej wyprawie modlitwa i praca przyprawione pokorą, to pewność, że na jej końcu spotkamy Tego, który czeka z nagrodą za wierność.

Kryspin 

poniedziałek, 2 września 2024

 

Kamienie zła miernych pośredników wiary.

Dzisiaj kolejna odsłona ciemnych kart z udziałem ludzi Kościoła, bo tak należy odbierać enty artykuł promujący książkę „Plebania” autorstwa pana Nowaka, w której autor snuje opowieści z paniami będącymi w przeszłości ofiarami duchownych.

Znamiennym jest to, że już kolejny raz w ostatnim czasie ten znany portal inernetowy raczy swoich czytelników tymi sensacjami z kościelnej alkowy, umieszczając je na pierwszym miejscu wiadomości dnia.

Nie przeczę, że zachowanie dzisiejszego „bohatera” tegoż reportarzu nosi znamiona seksualnej perwersji zważywszy, że zaliczył romans z 15 latką i pozostawił jej w „prezencie” dziecko.

Sęk w tym, że ta kobieta ma teraz 56 lat i wspomniała swoje traumatyczne przyżycia sprzed ponad czterdziestu lat.

Broń Boże nie staram się pomniejszyć krzywdy jaka ją dotknęła, ale robienie z tego najważnioejszej wiadomości, to już daje do myślenia.

A wszystko to po zaledwie kilkudziesięciu godzinach, kiedy to w trakcie ceremonii otwarcia Igrzysk w Paryżu organiatorzy uraczyli nas skandaliczym spektaklem z Chrystusem w czasie Ostatniej Wieczerzy, w którego rolę wcieliła się skandalistaka z ruchu LGBT i do tego zdeklarowana miłośniczka kochania inaczej.

Jeden z moderatorów w mojej drodze do kapłaństwa wyraził kiedyś pogląd na temat trwałości Kościoła i jasno określił to dosadnymi słowami:

-„ Kluczowym w tym wszystkim jest fakt, że ta instytucja ,ma gwarancję trwania bo u jej zarania stanął Chrystus, Syn Boga Żywego. W przeciwnym razie element ludzki, czyli duchowieństwo już dawno by go rozpieprzył”

Ten mariaż Bosko-ludzki jest jego gwarancją, czego nie starają się zrozumieć ci, którzy stają w pierwszym szeregu jego przeciwników.

Trzeba także uświadomić sobie, że Kościół to nie tylko kler, ale i także ci wszyscy, którzy tworzą wspólnotę wiary, i atak na instytucję jest tożsamy z napaścią na wartości wyznawane przez nich.

W tym miejscu warto zastanowić się nad tym, co propnują ci mieniący się wolnymi od zasad wyznawanych przez wierzących?

Już wiele razy na drogach zawierzenia stawli piewcy wolności bez religii, i za kążdym razem nie byli wstanie wypełnić pustki, jaką oferowali.

W Nowej Hucie w powojennej Polsce komunistyczne władze zamierzały stworzyć modelowe miasto wolne od religijnego ciemnogrodu, ale i tam ponieśli porażkę.

Kiedy Chrystus przemierzał piachy Palestyny, ukazywał swoją nauką światło wiary rozpraszające panującą dotąd mgłę zagubienia i wielu z jego słuchaczy poszło za nim widząc dla siebie szansę na wyjście z mroku.

Teraz po ponad dwóch tysiącach lat Kościół ma za zadanie nadal oświetlać drogę potrzeby wiary i czyni to, pomimo potknięć czy wręcz kreciej roboty tych, którzy zatracili w sobie poczucie powagi zadania przed nimi stawianego i swoimi niecnymi uczynkami zamazują światło drogi tym, za których z racji powołania wzięli odpowiedzialność.

Dziesięć Przykazań, które od tysięcy lat stanowią swoisty kodeks na drodze naszej wiary z pewnością nie zdewaluowały się i nic ich nie jest wstanie zastąpić.

Z pewnością taką alternatywą nie jest lansowany obecnie pogląd, iż człowiek wolny nie musi się nimi posiłkować, bo to prosta droga do tragedii wkroczenia w mgłę ludzkiej beznadziei.

-”Panie Boże, trochę mi przykro, że na drodze do Ciebie postawiłeś tak wielu miernych pośredników, ale moje zawierzenie i tak nie ulegnie zwątpieniu, bo Ty jesteś drogą, prawdą i życiem...”

Pozwoliłem sobie przytoczyć słowa czytelniczki, które budują moją wiarę w to, że Kościół przetrwa pomimo kamieni zła stawianych przed wiernymi przez niekiedy miernych pośedników.

Kryspin

niedziela, 11 sierpnia 2024

Każdy jest pielgrzymem na drodze życia

Miesiąc sierpień jest dla Polaków czasem pamięci zbrojnego zrywu młodych mieszkańców Warszawy, którzy w 1944 roku stawili opór okupantowi realizującemu zbrodniczy plan eksterminacji podbitego narodu.

Kilkunastoletni chłopcy przez 63 dni składali na ołtarzu ojczyzny najcenniejszy dar, jakim było ich młode życie i nie wahali się oddać jego w imię zachowania godności.

Od tego czasu minęło już wiele lat i teraz nikt nie wymaga takiego heroizmu ze strony tych , którzy tworzą nadzieję przyszłości, ale życie nieustannie wymaga opowiedzenia się każdego z nas po stronie wartości, lub ich braku.

Miesiąc sierpień to także od ponad 300 lat czas masowych pielgrzymek zmierzających z najodleglejszych stron naszej ojczyzny na Jasną Górę, aby tam w cieniu obrazu Najświętszej Panienki składać osobiste intencji pielgrzymiego trudu.

U zarania tego ruchu historia postawiła przed uczestnikami istotne wyzwania.

Na początku było to pielgrzymowanie z pragnieniem powrotu niepodległej na mapy świata, a kiedy kolejny raz doświaczaliśmy zagrożenia naszego istenienia, uczestnicy podejmowali drogę w interncji przetrwania kolejnych mroków zniewolenia.

Kiedy dzisiaj przyglądamy się uczestnikom sierpniowych rekolekcji w drodze, ich świadomość ukazuje nam osobisty cel tego poświęcenia, o czym świadczą relacje pytanych:

-”Idę, aby poprzez trud kolejnych kilometrów prostować swoje osobiste relacje z Bogiem”- krótko odpowiedziała młoda dziewczyna z uśmiechem traktując oczywiste dla nie pytanie.

-”Mnie potrzeba resetu wobec życia przeładowanego wyścigiem szczurów w moim codziennym zabieganiu, kiedy pracując w korporacji zatracam w sobie poczucie tego, co w istocie winno być najważniejszym.”- dodaje inny mężczyzna, któremu codzienność trudów życia w nienaturalny sposób przypruszyła siwizną młode jeszcze oblicze.

Tak można by mnożyć świadectwa potrzeby uczestnictwa w pielgrzymkowym marszu, bo ilu uczestników, tyle osobistych powodów tej jedynej w swoim rodzaju drogi.

Około 3500000 pielgrzymów z ponad 2000 organizowanych grup pątniczych to z pewnością pozytywny obraz religijnej kondycji naszego społeczeństwa, ale gdzie jawi się plaster miodu, tam i łyżka dziekciu się pojawia.

Takim gorzkim elementem w tym tyglu religijnej historii są póki co pojedyncze manifestacyjne zachowania antykościelne, jak chociażby ostatni wywiad ze znanym jutuberem, który przy okazji swojego aktu apostazji przewidywał, że Kościół jest w okresie schyłkowym, bo wielu, zwłaszcza młodych, podęża jego drogą.

Madialny celebryta zapomniał jednak o tym, że może mówić tylko o osobistym kryzysie wiary i pewnie dlatego czuł się rozczarowany tym, że ksiądz tak sokojnie zaakceptował jego wybór.

W podobnej sytuacji stawiają się jemu podobni oznajmiający swoją dorosłość w wyborze lub negacji drogi wiary w okresie, kiedy dopiero co poczymili rozbrat z beztroską dzieciństwa i często pod presją innych nastolatków oznajmiają, że Bóg im już nie jest potrzebny, a wiara mogłaby tylko zaszkodzić ich wolności w dorosłym życiu.

To jednak, co można zrozumieć jako bunt młodości, to jednak trudno zaakceptować taki pogląd, kiedy feruje go osoba biorąca odpowiedzialność za kształtowanie postaw młodzieży pobierającej naukę, aby w przyszłości móc mierzyć się z wyzwaniami stawianymi przed nimi przez życie nie znoszące kompromisów.

Pani Minister (Ministra jeżeli ktoś tak woli) resortu Edukacji od samego początku prowadzi krucjatę wyrugowania nauki religii ze szkół uważając ją za zbędny balast i niepotrzebne zaśmiecanie umysłów młodzieży bzdurami z pogranicza baśni i mitów, kiedy w przyszłości będą musieli stawiać czoła wyzwaniom zgoła odmiennym od spraw traktujących o przyszłości dalece odbiegającej od tego co tu i teraz.

-”Mnie potrzeba resetu od życia przeładowanego wyścigiem szczurów....”

Może więc prostowanie drogi ku temu, który daje sens życiwym wyborom, to nie jest taki niepotrzebny balast .

Kryspin 

poniedziałek, 5 sierpnia 2024

Kamienie zła miernych pośredników wiary.

Dzisiaj kolejna odsłona ciemnych kart z udziałem ludzi Kościoła, bo tak należy odbierać enty artykuł promujący książkę „Plebania” autorstwa pana Nowaka, w której autor snuje opowieści z paniami będącymi w przeszłości ofiarami duchownych.

Znamiennym jest to, że już kolejny raz w ostatnim czasie ten znany portal inernetowy raczy swoich czytelników tymi sensacjami z kościelnej alkowy, umieszczając je na pierwszym miejscu wiadomości dnia.

Nie przeczę, że zachowanie dzisiejszego „bohatera” tegoż reportarzu nosi znamiona seksualnej perwersji zważywszy, że zaliczył romans z 15 latką i pozostawił jej w „prezencie” dziecko.

Sęk w tym, że ta kobieta ma teraz 56 lat i wspomniała swoje traumatyczne przyżycia sprzed ponad czterdziestu lat.

Broń Boże nie staram się pomniejszyć krzywdy jaka ją dotknęła, ale robienie z tego najważnioejszej wiadomości, to już daje do myślenia.

A wszystko to po zaledwie kilkudziesięciu godzinach, kiedy to w trakcie ceremonii otwarcia Igrzysk w Paryżu organiatorzy uraczyli nas skandaliczym spektaklem z Chrystusem w czasie Ostatniej Wieczerzy, w którego rolę wcieliła się skandalistaka z ruchu LGBT i do tego zdeklarowana miłośniczka kochania inaczej.

Jeden z moderatorów w mojej drodze do kapłaństwa wyraził kiedyś pogląd na temat trwałości Kościoła i jasno określił to dosadnymi słowami:

-„ Kluczowym w tym wszystkim jest fakt, że ta instytucja ,ma gwarancję trwania bo u jej zarania stanął Chrystus, Syn Boga Żywego. W przeciwnym razie element ludzki, czyli duchowieństwo już dawno by go rozpieprzył”

Ten mariaż Bosko-ludzki jest jego gwarancją, czego nie starają się zrozumieć ci, którzy stają w pierwszym szeregu jego przeciwników.

Trzeba także uświadomić sobie, że Kościół to nie tylko kler, ale i także ci wszyscy, którzy tworzą wspólnotę wiary, i atak na instytucję jest tożsamy z napaścią na wartości wyznawane przez nich.

W tym miejscu warto zastanowić się nad tym, co propnują ci mieniący się wolnymi od zasad wyznawanych przez wierzących?

Już wiele razy na drogach zawierzenia stawli piewcy wolności bez religii, i za kążdym razem nie byli wstanie wypełnić pustki, jaką oferowali.

W Nowej Hucie w powojennej Polsce komunistyczne władze zamierzały stworzyć modelowe miasto wolne od religijnego ciemnogrodu, ale i tam ponieśli porażkę.

Kiedy Chrystus przemierzał piachy Palestyny, ukazywał swoją nauką światło wiary rozpraszające panującą dotąd mgłę zagubienia i wielu z jego słuchaczy poszło za nim widząc dla siebie szansę na wyjście z mroku.

Teraz po ponad dwóch tysiącach lat Kościół ma za zadanie nadal oświetlać drogę potrzeby wiary i czyni to, pomimo potknięć czy wręcz kreciej roboty tych, którzy zatracili w sobie poczucie powagi zadania przed nimi stawianego i swoimi niecnymi uczynkami zamazują światło drogi tym, za których z racji powołania wzięli odpowiedzialność.

Dziesięć Przykazań, które od tysięcy lat stanowią swoisty kodeks na drodze naszej wiary z pewnością nie zdewaluowały się i nic ich nie jest wstanie zastąpić.

Z pewnością taką alternatywą nie jest lansowany obecnie pogląd, iż człowiek wolny nie musi się nimi posiłkować, bo to prosta droga do tragedii wkroczenia w mgłę ludzkiej beznadziei.

-”Panie Boże, trochę mi przykro, że na drodze do Ciebie postawiłeś tak wielu miernych pośredników, ale moje zawierzenie i tak nie ulegnie zwątpieniu, bo Ty jesteś drogą, prawdą i życiem...”

Pozwoliłem sobie przytoczyć słowa czytelniczki, które budują moją wiarę w to, że Kościół przetrwa pomimo kamieni zła stawianych przed wiernymi przez niekiedy miernych pośedników.

Kryspin 

niedziela, 28 lipca 2024

Nawróceni Judasze-paradoks Kościoła

Kiedy ukończył Seminarium w 1968 roku, przed nim rysowała się perspektywa spektakularnej kariery, bo przełożeni zaledwie kilka miesięcy po jego święceniach wysłali go na dalsze studia do Rzymu, które zaowocowały dla niego doktoratem z prawa kanonicznego.

Następnym krokiem w pięciu się po szczeblach kościelnej kariery miał być roczny staż w Stanach Zjednoczonych i tu nastąpił zwrot.

Młody ksiądz zaledwie kilka tygodni po opuszczeniu diecezji nagle powrócił i swojemu biskupowi oznajmił, że podjął decyzję o odejściu ze stanu kapłańskiego.

Ten krok młodego kapłana od razu spowodował reakcję biskupa, kiedy ten w osłych słowach zaakceptował jego decyzję akcentując jednocześnie swoje niezadowolenie słowami, które zapadły na długie lata w pamieci odchodzącego z szeregów duchownego:

-”Kościołowi największą krzywdę wyrządzają Judasze, ale my nie mamy na to wpływu.

Jeżeli tak zdecydowałeś, to odejdź; ale jeżeli masz w sobie choćby ksztę przyzwoitości, to dalsze swoje życie prowadź z dala od nas, aby oszczędzić innym zgorszenia swoją decyzją.”

Odchodzący zastosował się do sugestii swojego przełożonego i swoje dalsze życie związał z USA, gdzie kontynuował na Uniwersytecie Stanforda karierę naukową aż do emerytury.

-”Tam pozałem inny świat, który nie wartościował ludzi na podstawie ich trudnych decyzji z minionego życia, a cenił profesjonalizm i zwyczajne dobro, które potrafili by rozsiewać wokół siebie, i tylko te słowa mojego biskupa przy moim odejściu nadal zalegają w mojej duszy, choć nigdy tak na prawdę nie odczuwałem winy wobec Chrystusa, a zpewnością nie byłem Judaszem w jego oczach.”

Minęło kilkadziesiąt lat od tamtego odejścia i trzeba przyznać, że w Kościele namnożyło się takich „Judaszów” co niemiara, i warto się nad tym zastanowić.

W tm gronie jest także i moja skromna osoba, ale nie zamierzam tu mówić o moim odjeściu, bo to historia jakich wiele.

Nie mogę jednak darować sobie, aby nie przybliżyć czytelnikom jeszcze jednego przykładu „Judasza”, ale nawróconego.

Kilkanaście lat temu spotkalem przypadkowo na ulicy Poznania mojego dawnego kolegę z Seminarium (trzy lata młodszego), który poinformował mnie, że od roku mieszka w moim mieście, bo zdecydował się na życie poza sutanną lokując swoje ziemskie pragnienia w ramionach niewiasty.

Niby nic takiego, zdarza się- pomyślałem ze zrozumieniem i rozstaliśmy się.

Minęło kilka miesięcy i los poraz drugi nas ze sobą zetknął.

Teraz spotkaliśmy się przy sklepie spożywczym na moim osiedlu. Jurek też tam był i robił zakupy przed powrotem do parafii, w której od jakiegoś czasu był proboszczem.

-”Wiesz, postanowiłem wrócić do kapłaństwa, ale tak sobie ustawiłem pracę, że w poniedziałek po rannej mszy mam wolne oż do wtorku wieczora, więc nie muszę stale siedzieć w tej dziurze i mam czas na życie poza parafią, a teraz robię zakupy na śniadanie w domku, gdzie czeka moja pani.”

W Onecie ukaszał się ostatnio reportaż o kobiecie przez osiemnaście lat będącej w burzliwym związku z kapłanem, który nie tylko dopuszczał się na niej gwałtów, ale i przyczynił się do aborcji ich dziecka.

Niewiasta postanowiła ujawnić swój koszmar i szukała sprawiedliwości u kościelnych przełożonych księdza, ale to odniosło mizerny skutek.

Nawet Watykan umył ręce w tej sprawie uznając, że nie będzie ingerował bo ksiądz utrzymywał intymne stosunki z nią, kiedy ona była już pełnoletnią i odpowiadała z swoje postępowanie na równi z duchownym.

„Kościołowi największą krzywdą wyrządzają Judasze niosący zgorszenie”

Mocne słowa biskupa trochę nie pasują do rzeczywistości, kiedy ten sam Kościół milczy wobec zgorszenia, jakim są nieformalne związki kapłanów, o których wiedzą wszyscy.

Judasz zdradził Chrystusa i odszedł, tak lapidarnie ujmują to Ewangeliści.

Jak więc określić tych, którzy zdradzają Chrystusa i trwają w swojej obłudzie?

A jakimi epitetami potraktować ich przełożonych, którzy tolerują ten stan?

Dlaczego Kościół utrzymuje fikcję celibatu nie ważąc zgorszenia, jaki ona w sobie niesie?

Kryspin 

poniedziałek, 22 lipca 2024

 

Krakowskie Castel Gandolfo

Kardynał Bergolio w marcu 2013 roku udając się na konklawe, zamieszkał w domu św. Marty zlokalizowanym na tyłach vatykańskiej centrali i po wyborze na Stolicę Piotrową, postanowił tam pozostać, choć papiescy dostojnicy już przygotowali dla nowego gospodarza wygodne apartamenty do tej pory będące mieszkaniem najważniejszego kapłana katolickiej wspólnoty.

No i powstała niezręczność, bo jak Franciszek zamierzał pełnić funkcję pierwszego obywatela Vatykanu bez okazałych komant papieskiej rezydencji, snuli spekulacje obserwatorzy kościelnej sceny.

Gdyby to były tylko dociekania ciekawskich, to jeszcze nic dziwnego, ale Następca św. Piotra otwarcie zapowiedział, że nie zamierzał nic zmieniać w tej kwestii, uznając, iż objęcie tego zaszczytnego urzędu pierwszego biskupa katolickiego Kościoła wcale nie powodowało konieczności zmian w tej kwestii, bo nadal czył się tym samym człowiekiem zwyczajnie przyzwyczajonym do skromnego życia.

Z pewnością Franciszek zburzył spokój watykańskich dostojników przyzwyczająnych do wszechotaczającego ich przepychu i może dlatego od pierwszej chwili tego nowego pontyfikatu ustawili się w cichej opozycji do szefa wyznającego „dziwne” poglądy w tak istotnych zdawałoby się kwestiach podkreślających przecież jego wielkość.

Minęło 11 lat i historia zatoczyła koło, choć trzeba przyznać w skali dalece mniej spektakularnej.

W tych dniach dostojnik naszego lokalnego Kościoła z racji osiągnięcia wieku emerytalnego (75 lat) przyjął decyzję Stolicy Apostolskiej i przejdzie w stan spoczynku stając się od tej chwili biskupem seniorem.

W tej historii nie byłoby nic szczególnego, gdyby nie otoczka całego tego wydarzenia, a dotycząca nowego lokum dla emeryta.

W przypadku biskupów przechodzących na kościelną emeryturę warto wspomnić, że ich następcy nie narażają poprzedników na niebezpieczeństwo niedostatku jak to ma miejsce w przypadku innych emerytów, którym często w oczy zagląda niepewność, czy potrafią się utrzymać z „dobrodziejstwa” serwowanego im przez państwo, kiedy środki z ZUS-u w dalece nie wystarczający sposób mają zaspokoić ich potrzeby w jesieni życia.

Biskup senior może liczyć obecnie na comiesięczne świadczenie pieniężne w wysokości około 10000 zł, do tego w gestii kurii są opłaty związane z jego wyżywieniem i konieczną opieką w postaci osób zajmujących się ich siedzibą: sprawy kuchni, porządku w obejściu (często ogrodnika na etacie) czy obsłudze w postaci szofera i samochodu będącego do dyspozycji kościelnego emeryta.

Trzeba przyznać, że wielu zwyczajnych śmiertelników mogłoby pozazdrościć takiej perspektywy jesieni życia, ale przecież to wydaje się zrozumiałym, bo takich wyjątkowych emerytów jest niewielu i gdybyśmy nawet użyli porównaia z generałami w stanie spoczynku, to i im także państwo zapewnia szczególne przywileje, aby mogli godnie przeżywać starość.

W przypadku krakowskiego biskupa jednak coś zazgrzytało, a konkretnie sprawa lokum dla tego seniora.

Od pewnego czasu media podpatrywały przygotowania jakie poczyniły kościelne władze diecezji, aby nieborakowi zapenić godne warunki na pozostałe miesiące, a może i lata , kiedy będzie się zajmował głównie pielęgnowaniem swojego starzejącego się organizmu.

Złośliwi już „ochrzcili” jego nowy dom ( może bardziej stosownym byłoby powiedzieć, rezydencję) mianem Castel Gandolfo.

Co prawda nie jest to siedziba w słonecznej Italii, ale jej posadowienie w krakowskiej dzielnicy w żąden sposób nie odbiera mu wyjątkowości.

A niech tam , niech ma dobrze na tej kościelnej emeryturze, ale mimo wszystko trochę razi ten brak umiaru, gdy wpomni się dom św. Marty, który ni jak nie pomniejszył prawdziwej wielkości jej najważnieszego lokatora.

Kryspin

wtorek, 9 lipca 2024

 

Odpowiedzialność pośredników wiary

Na początku lipca jeden z najważniejszych naszych kościelnych dostojnikłów, kończy 75 lat i decyzją watykańskiej centrali przejdzie w stan spoczynku, będąc od tej chwili biskupem seniorem, czyli kościelnym emerytem.

Jeszcze przed tym wydarzeniem na internetowych portalach pojawiło się wiele artykułów wszelakiej maści ekspertów od kościelnych spraw, którzy pokusili się o próbę podsumowania kończącego się czasu duszpasterskiej aktywności hierarchy, i trzeba zauważyć, że w stanowczych i negatywnych zarazem słowach ocenili czas jego zarządu diecezjalną łączką.

Znany dziennikarz, pewnie pragnąc przy tej okazji wypromować swoją książkę dotyczącą rzeczonego biskupa, otwarcie uznał, że tenże pozostawi po sobie lokalny Kościół w szponach kurialnych pretorianów nie tylko tworzących swoisty dwór i nie tylko skutecznie blokujący go od duszpasterskiej rzeczywistości, ale i posiadający faktyczną władzę nad istotnymi sprawami dotyczącymi diecezji.

Pewnie i jest w tym ziarno prawdy, zważywszy na to, że także liczni duchowni będący na pierwszej linii kościelnego frontu to potwierdzają.

To bardzo przykry obraz kościelnej rzeczywistości, kiedy to powołani do duszpasterskiej posługi, bardziej stawiają osobisty, partykularny interes ponad odpowiedzialność misji, do której zostali powołani i dotyczy to wszystkich ludzi w sutannach niezależnie od ich koloru.

Kościół jest w głębokim kryzysie i to nie tylko za przyczyną postępującej laicyzacji skutkującej coraz mniejszą religijnością wiernych, ale także mizerią tych, których określa się jako jego przewodników duchowych.

Bezpowrotnie minął już czas, kiedy odwiedziny biskupa w parafialnej zagrodzie były czymś wyjątkowym, świątem wspólnoty i podniosłym czasem, kiedy w oparach kadzidłowego dymu, w uroczystych, bogato zdobionych szatach, z pastorałem w dłoni, roztaczał wokół siebie nimb niezywkłości.

Kiedy dane jest mi obserwować liturgiczne uroczystości, to za każdym razem przychodzą mi na myśl słowa Chrystusa, stanowczo dystansującego się od faryzeuszy uważąjących samych siebie za szczególnie zasługujących na szacunek maluczkich:

-”Strzeżcie się uczonych w Piśmie, którzy lubią chodzić w długich szatach, kochają pozdrowienia na rynkach, pierwsze miejsca w synagogach i pierwsze miejsca na ucztach. Pożerają oni domy wdów i dla pozoru odprawiają długie modlitwy.

Ci otrzymają surowszy wyrok”(Łk 20,46-47)

Nauczyciel z Nazaretu był drzazgą w oku dla kapłanów starego porządku, bo swoją nauką odzierał ich poslugę z nimbu tajemniczości, a Bóg przez jego nauczanie stawał się bliższy ludzkiemu zrozumieniu, i to musiało skutkować ich niezadowoleniem.

Bóg bliski ludzkiemu zrozumieniu wcale nie umniejsza Jego wielkości, której pewnie i tak do końca nie będziemy wstanie pojąć. Ale wcale nie staje to w opozycji do naukowego pragnienia wiedzy i to winno się stać nadrzędnym zadaniem dla tych, których On powołuje na pośredników swojego planu.

Kościołowi potrzeba wierzących kapłanów, którzy będą tymi, którzy sprawując rolę duchowych przewodników wskazywaliby drogę do prostoty przyjęcia Jego planu dotyczącego naszej przyszłości przekraczającej ziemską doczesność.

Nauczyciel z Nazaretu powołując do życia Kościół przekazał jego przyszłość w ręce swoich uczniów, którzy zaliczyli jedyne w swoim rodzaju seminarium poznając bezpośrednio od Niego to, aby być pośrednikami wiary dla kolejnych pokoleń adresatów Bożego planu zbawienia.

W diecezji, w której hierarcha kończy swoją posługę, w najbliższym czasie zostanie ustanowiony kolejny ordynariusz i żywię nadzieję, że mądrość Kościelnych władz przekaże odpowiedzialność za nadzór na tą lokalną społecznością wiary świadomemu temu wyzwaniu kapłanowi, który będzie się starał być pełnym pokornej wiary świadkiem i pośrednikiem prostoty boskiego planu, bo tylko wtedy spełni oczekiwania w nim pokładane.

Kryspin

środa, 5 czerwca 2024

 

Bierzmowanie to matura dla nszej wiary.

Za nami przełom maja i czerwca, który to jak co roku był dla wielu młodych ludzi okresem szczególnego wejścia w dorosłość, kiedy przyszło im się mierzyć z egzaminami maturalnymi.

To swoiste zwieńczenie trudu poznawania tajników wiedzy, które miały ukształtować ich odpowiedzialność za dalszą karierę i stały się swoistą przepustką do bycia samodzielnymi w kreowaniu ich dalszego, odpowiedzialnego życia.

Chrystus kończył swoją ziemską misję, po trzech latach nauczania o istocie Odwiecznego, który nieustannie roztaczał nad ludźmi swoją ojcowską opiekę, po wytłumaczeniu celu jaki przyświecał jego roli w tym zbawczym planie, kiedy wokół siebie rozwijał łańcuch synowskiej miłości, na koniec pozostawił swoim wyznawcom ostatni dar jakim było zstąpienie Ducha Świętego na zebranych w wieczerniku uczniów.

Ewangeliści wspominając to zdarzenie nie omieszkali nakreślić okoliczności tego, co zostało im objawione.

Uczniowie z pełnym przerażenia niezrozumieniem oczekiwali na to, co jeszcze mogłoby ich spotkać, po niedawnej tragedii, kiedy ich nadzieje rozwiały się w konfrontacji z losem, jakiego doświadczył ten, który przecież tak niedawno zapewniał ich o swojej przyszłej chwale, a zamiast tego wszystkiego w ich pamieci jak trujący chwast zakorzenił się obraz krzyźa i śmierci.

Nie można było się dziwić, że byli przerażeni wizją niepewnej przyszłości.

I w tym wszystkim ich Nauczyciel kolejny raz ich zaskoczył, nie tylko ukazując im swoją moc zwyciężcy śmierci, ale do tego wszystkiego dołożył jeszcze ostatni akt triumfu jakim stała się ofiarowana moc zstępującego na nich Ducha Świętego.

Od tej chwili nic już nie było takie jak do tej pory. Przerażenie zamieniło się w moc uzdalniającą ich do czynienia rzeczy wielkich, odwagi świadczenia, że Bóg dał im siłę bycia dojrzałymi świadkami Jego zamierzenia.

Wracając pamięcią do zdarzeń z czasu ziemskiej aktywności Chrystusa możemy prześledzić swoisty proces edukacji, jaką On przeprowadził wobez tych, którzy mu zawierzyli.

Nauczyciel najpierw przybliżal im istotę Ojca, kochającego rodzica każdego z nas, który przez chrzest przysposobił sobie ludzkość, aby zaraz potem posłać nam swojego Syna, by ten realizując Jego plan, zarazął nas mi,łoiścią do tego co było ponad doczesnością, aby na koniec obdarować wszystkich mocą dojrzałego świadectwa, jaką w sobie zawierał ten trzeci z Boskiej Trójcy, Duch Święty.

Kościół realizując przesłanie powielania tego Boskiego planu także taki proces realizuje wobec swoich wiernych.

Najpierw przez chrzest dokonuje się akt inicjaci do bycia w bliskości z Bogiem, a zaraz potem wyposaża nas w kolejny Boży dar jakim jest Eucharystia, pokarm dający siłę dlas naszej wzrastającej wiary.

Ostatnim z członów tego potrójnego Boskiego daru jest sakrament bierzmowania, kiedy następuje zwieńczenie naszego dorastania w wierze, i tu mam pewną wątpliwość wynikającą z czasu, kiedy jest on udzielany.

W większości z parafialnych wspólnot biskupi udzielają tego sakramentu młodzieży w bardzo wczesnym okresie ich niedojrzałości (7-8 klasa) i dlatego jest on tak niedowartościowany.

Może warto by było kierować się zasadą hcociażby zapożyczoną z praktyki szkolnej i wtedy ten sakrament dojrzałości chrześcijańskiej powinien być szafowany po gruntownym czasie zdobywania wiedzy o jego istocie i znaczeniu w czasie nieco późniejszym, jako swoista matura z wiary?

Może wtedy uwolnilibyśmy się od nieuprwanionego przekonania iż jest on tylko wymaganą przepustką do bezproblemowego przyjęcia sakramentu małżeństwa i nic ponadto.

Świadome przyjęcie tego ważnego daru Boskiej miłości wobec nas wymaga czegoś więcej ponad zwyczajowe, kilkugodzinne nauki dla kandydatów poprzedzające to parafialne, ale przede wszystkim ich święto, jakim jest bierzmowanie.

Kryspin