Złoty cielec
Minęło już sporo czasu od chwili, kiedy Mojżesz przekonał swoich ziomków spod znaku Izraela, że ich czas niewoli w Egipcie dobiegał końca i przyszła najwyższa pora by zerwać kajdany niewoli, aby przerwać to, co prowdziło ich niechybnie do fizycznego unicestwienia.
Lata spędzone na pustyni, kiedy starali się uniknąć egipskich rydwanłów, skutkowały poczuciem zniecierpliwienia, czego wyrazem były coraz głośniejsze słowa krytyki wobec tego, który obiecując im wolność, teraz prowadził ich w niewiadomą.
Mojżesz nie zwracając uwagi na narastające niezadowolenie swoich rodaków nagle zdecydował się ich opuścić, aby udać się na górę Synaj (niekiedy nazywaną górą Mojżesza), gdzie miał się spotkać z tym, który go wcześniej zaispirował do działania w kwestii uwolnienia synów Izraela z egipskiej niewoli.
Nie potrzeba było wiele czasu, aby ufność temu, który zaraził ich pragnieniem wolności, wyparowała jak poranna mgła i czując się zawiedzionymi, postanowili wypełnić pustkę opuszczenia czyniąc sobie posąg złotego cielca, któremu zamierzali oddawać boską cześć.
Płytka wiara zrodziła potrzebę oddawania czci bożkowi uczynionemu przez nich samych, ale zaraz potem dane im było przeżyć szok w konfrontacji z Boskim poleceniem przekazanym im w dziesięciu przykazaniach, gdzie Bóg zarezerwował dla siebie prawo bycia jedynym przeznaczeniem człowieka, o czym stanowiło pierwsze z jego poleceń:
-”Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną.”
Dla pustynnych uciekinierów z egipskiej niewoli to przykazanie sytało się wyrzutem ich niedojrzałej wiary i poskutkowało drastyczną karą, bo w efekcie nie dane im było dożyć chwili, kiedy mogliby doświadczyć uroków ziemi obiecanej.
Od tego czasu minęło bardzo wiele stuleci, odeszły w historię kolejne pokolenia tych, których przeznaczeniem miała być nagroda za wierność, i niestety po wielokroć kolejni wierzący stali się ofiarami swojej płytkiej wiary czyniąc sobie bożków w miejsce, które przecież od zawsze było zarezerwowane dla Niego.
-”Mam 32 dwa lata, żonę i dwoje dzieci i dla nich żyję”- tak zaczął swoje stanowisko w kwestii wagi wiary w jego życiu jeden z uczestników spotkania autorskiego przy okazji promocji mojej książki „Zaufana koloratka”
Po chwili rozwinął swoją wypowiedź:
-”Pracuję w korporacji, gdzie nie mam czasu na dyrdymały związane z moją przyszłością wykraczającą poza tu i teraz.
Pracując 6 dni w tygodniu po 12 godzin na dobę staram się zapewnić moim bliskim dobry standard życia, a niedzielę poświęcam dla nich i niekiedy znajduję chwilę dla siebie, dlatego korzystam z możliwości rozwijania swojej kondycji fizycznej sytematycznie odwiedzając siłownię.
Nie mam więc zwyczajnie sił i czasu na mżonki głoszone podczas niedzielnych spędów w kościołach, ale nie wykluczam że kiedyś i na sprawy wiary przyjdzie stosowny czas, gdy po zrobieniu kariery będę w ciepłych bamboszach zażywał spokoju na emeryturze.”
Złoty cielec ma się dobrze w obecnej rzeczywistości i można by mnożyć przykłady wyznawców tej nowej religii bez Boga, ale w ostatecznym rozrachunku podobnie jak ludzie z piachów egiskiej pustyni, mogą doświadczyć Bożego zniecierpliwienia.
Trochę szkoda, że w niepamięć przechodzą obecnie papierowe wydania prasowych dzienników, bo w nich można było poza wiadomościami przestudiować nekrologi, a w nich między innymi przeczytać o wieku tych, którzy opuścili nasz ziemski padół.
Ta trochę i może makabryczna lektura niejednemu z nas uświadomiłaby, że nie mamy monopolu na długie, szczęśliwe życie, powodując jednocześnie refleksję, że nie warto poświęcać energii na oddawanie czci cielcowi, choćby był ze złota.
W życiu winno się być odpowiedzialnym i rozsądnie ważyć to, co winniśmy czynić jego priorytetami.
Wśród ważnych spraw nie powinno zabraknąć w nas zwyczajnie rozsądku wyboru pomiędzy tym, co tu i teraz, ale i tym co ostatecznie zadecyduje o naszym ostatecznym jutrze.
Kryspin