Czas na zmianę
Kiedy Mojżesz udał się na górę Synaj, aby tam spotkać się z Bogiem, jego podopieczni, których dopiero co uwolnił z egipskiej niewoli, czyjąc pustkę opuszczenia, kiedy Odwieczny zdawał się im kimś odległym i nie do końca zrozumiałym, zdecydowali się przetopić zebrane kosztowności, aby z nich odlać złotego cielca, jako substytut zaspokajający potrzebę wiary.
Trudno się dziwić, że ich przywódca w chwili gniewu roztrzaskał o skały kamienne tablice, na których zapisany był kodeks moralny przekazany mu przez samego Boga; ale tak nie do końca należy potępiać zachowanie tych oczekujacych u stóp góry, bo przecież ich historia wiary była dotąd bardzo krótka i tak nie do końca wrosła w ich dusze, dlatego zawiedli.
My obecnie jesteśmy w zupełnie innej sytuacji, bo korzenie naszej wiary możemy liczyć wiekami tradycji, a jednak i dzisiaj przychodzi się nam mierzyć z wątpliwościami podgryzającymi korzenie naszej pewności w tych kwestiach.
Kiedy Bóg zdaje się być dla nas odległym na tyle, że zaciera się jego obraz, człowiek popada w przekonanie prowadzące do wątpliwości, czy On faktycznie istnieje.
Dodatkowo mogą dotknąc nas zrządzenia losu sprzyjające tym narastającym wątpliwościom, czego mogliśmy doświadczyć chociażby w mininym wieku, kiedy świat pogrążył się w czarnym czasie II Wojny Światowej, która przyniosła nam śmierć milionów niewinnych ludzi nie tylko na wojennych frontach, ale i w koszmarze nienawiści nazistowskiej filozofii tworzącej obozy zagłady dla całych narodów.
Niejednokrotnie spotykałem się z zarzutem stawianym mi przez czytelników: jak można akceptowac wiarę w Boga, jeżeli On biernie się przyglądał gehennie milionów i nie reagował?
Po tak stawianym pytaniu moi mailowi rozmówcy otwarcie deklarowali, że oni z takim Odwiecznym nie chcą mieć nic do czynienia i zwyczajnie negowali jego istnienie.
Po ludzku sądząc trudno jest dyskutować z takim zarzutem, ale po chwili dochodziłem do wniosku, że te radykalne głosy krytyki wobec Boga stawiali ci, których los bezpośrednio nie doświadczył tą nieludzką traumą, a kiedy analizowałem wspomnienia bezpośrednich ofiar tych koszmarów, to prawie zawsze stawiali świadectwo wręcz przeciwne, kiedy otwarcie mówili, iż tylko wiara pozwoliła im przetrwać ten koszmar.
Inną grupę stworzyli wierzący co prawda w Boga, ale będąc zawiedzionymi samym Kościołem, zdecydowali się na opuszczenie tej wspólnoty.
-”Kościół zrobił wszystko, abym odszedł”.-stwierdził młody człowiek w luźnej rozmowie w gronie przyjaciół i aby nie być gołosłownym dodał:
-”Nie wierzę księżom, biskupom i całej tej zgrai ludzi w sutannach, kiedy głoszą niby szczytne idee o ubustwie, a sami pławią się w dostatku i za nic mają moralość, kiedy są nieustannie bohaterami obyczajowych skandali.”
Nie ma co dyskutować nad marerią zarzutów tego młodego człowieka, ale o jednym zapomniał.
Kościół to nie tylko sprawa tych, którzy stroją się w liturgiczne szaty, ale to współnota nas wszystkich, bo każdy wierzący jest cegiełką tego gmachu, który powołał do istnienia Chrystus.
Pewnie, że można opuścić rodzinę deklarując, że nie chcę z nią mieć nic wspólnego, ale to nie wyczerpuje sprawy.
Można Boga zamienić na złotego cielca i starać się czuć szczęśliwym, ale to nie poskutkuje, bo drzewko wyrwane z korzeni nie przetrwa na skalnym podłożu bez żyznej gleby.
Przed nami szczególna noc, kiedy dokonamy rozbrartu z odchodzącym rekiem licząc na to, że spełnią się życzenia, iż ten nadchodzący przyniesie nam oczekiwaną odmianę.
Będziemy tego sobie życzyć wzajemnie i może to dobry czas, aby na chwilę zatrzymać się w upojnym tańcu, usiąść z samym sobą w chwili ciszy i pomyśleć nad tym, co moglibyśmy zmienić w sobie, aby w pogoni za sukcesem nie zatracić w swoim istnieniu tego, co jest ważne dla naszej przyszłości i to nie tylko na nadchodzące 365 najbliższych dni.
Takiej chwili zastanowienia nad tym co ważne życzmy sobie w trakcie tej magicznej nocy.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz