Bóg tak chciał
Był wiosenny, ciepły dzień, kiedy w kancelarii parafialnej pojawili się dwaj mężczyźni z romskiej wspólnoty, którzy co prawda dotąd nie grzeszyli religijną gorliwością i rzadko odwiedzali kościół, ale teraz przybyli do biura z ogromną świecą i zwitkiem banknotów w dłoniach.
-” My mamy sprawę do księdza, aby tę gromnicę zapalił i postawił przy obrazie Matki Bożej, aby ona przychylnym okiem poparła naszą prośbę”
-”A w jakiej sprawie chcecie jej wstawiennictwa?”-zapytał duchowny.
Przbyli początkowo nie zamierzali ujawnić intencji prośby, ale po pewnym czasie przyznali, że chodziło o przekręt, po którym mogli by liczyć na nienależny im zysk.
To może drastycznie wyjątkowy przykład, kiedy ludzie nie zawsze w słusznej sprawie przed Bogiem stawiają swoją prośbę licząc na Jego przychylność.
Zdecydowanie częściej mamy do czynienia z prośbami w dobrej wierze, kiedy czujemy się bezradnymi w zderzeniu z okrutnym losem, niekiedy chorobą, czy innym splotem nieszczęść dotykających nas samych lub naszych bliskich, i wtedy zwracamy się do Niego, jako ostatniej deski ratunku dla naszego życia.
Często nasze bóle ubieramy w opakowanie modlitwy liturgicznej, mszy świętej określanej mianem wotywnej ( odprawianej w szczególnej intencji), licząc na jej szczególną moc.
Trudno nie odnieść wrażenia, że nasza wiara ma ścisły związek z postawą roszczeniową.
Owszem wierzę ci Boże, że w swojej nieskończonej mądrości kreślisz przed moim życiem najlepszą dla mnie drogę, ale kiedy przychodzą na mnie przeciwności losu, choroba, życiowe niepowodzenie, przegrane szanse w nieudanym przedsięwzięciu, poziom mojego zaufania drastycznie maleje i do głosu dochodzą wątpliwości, czy aby ty mój Boże jesteś w stosunku do mnie tak do końca sprawiedliwym?
Wierząc w nieograniczoną dobroć naszego Stwórcy rozpasaliśmy w sobie postawę oczekiwania, że nasze sprawy, pewnie że najważniejsze dla nas, będą jednocześnie czymś w rodzaju przymusu dla Jego miłości i to załatwi nasze oczekiwanie.
Może to właśnie zdeterminowało charakter naszych rozmów z Odwiecznym.
Mało w nich modlitwy dziękczynnej za dobra, których doświadczamy, a w przytłaczającej większości dominują nasze nadzieje, niekiedy owinięte w pozory pokornej modlitwy prośby, ale w chwilach ekstremalnej paniki potrafiące być żądaniowym krzykiem.
Któż z nas nie doświadczył takich chwil, kiedy spadło na nas samych lub nam najbliżswzych traumatyczne doświadczenie ciężkiej choroby.
Strach niepewnego rokowania potrafi zgiąć najbardziej oporne kolana i wtedy przyłączamy się do szturmu, którego adresatem staje się On, bo tylko w Nim pokładamy nadzieję w sytuacjach zdających się być po ludzku beznadziejnymi.
Pod koniec lutego dane nam było przeżywanie niepewności związanej z chorobą paieża Franciszka i wtedy w całym Kościele rozległy się apele o modlitwę w intencji powrotu do zdrowia Zastępcy Chrystusa na ziemi.
Wierni w kościelnych podcieniach i okolicznych placach gromadzili się na modlitwach, aby Odwieczny zachował go żywym, i przyznam,że trochę dla mnie było to niezrozumiałym, bo w tych głosach pełnych ziemskiej troski zabrakło mi zwyczajnie zawierzenia, że nasze życie doczesne jest tylko etapem drogi, której zwieńczeniem zawsze staje się moment ostatecznego przejścia do wiecznego przeznaczenia i to Bóg wie najlepiej, kiedy powinno się to dopełnić.
Kiedy stajemy w chwili ostatecznego pożegnania z kimś bliskim, odczuwamy smutek rozstania, ale odbierając ten stan oczami wiary nie powinniśmy przeżywać rozpaczy karmiąc swój ból nadzieją.
Odwiedzając cmentarze niekiedy możemy, na pomnikach pamięci o tych, którzy odeszli, przeczytać krótką sentencję:-”Bóg tak chciał”.
Jeżeli jest ona wyrazem zawierzenia tych, którzy pozostali, to jawi się najpiękniejszy znak wiary, bo w i stocie to On najlepiej wie o tym, kiedy powołać swoje dziecko do ostatecznego przejścia progu tajemnicy Jego miłości do nas.
Kryspin
Dziękuję za te przemyślenia👋🙏
OdpowiedzUsuń