Przed laty, gdy moi seminaryjni
koledzy w większości zakończyli już swój czas oczekiwania na
pierwszy, znaczący awans w kościelnych strukturach i otrzymali
dekrety proboszczowskie, w naszej Tv był emitowany serial
„Plebania”. To pierwszy nasz rodzimy obraz starający się
przybliżyć życie w cieniu kościelnego, kapłańskiego domu.
Dla wielu szeregowych katolików
był to z pewnością ciekawy temat i dlatego w notowaniach
oglądalności ten serial zajmował wysokie miejsce.
Przyznam, że dla mnie, ze względu
na osobiste wspomnienia mojej kapłańskiej młodości, był mi
bliski, bo wiele z wątków plebanijnych zdarzeń pokrywało się z
tym, co zachowałem w moich wspomnieniach, dlatego z przyjemnością
zaliczałem kolejne odcinki tej telewizyjnej telenoweli.
W tamtym czasie spotkałem się
kilka razy z „moimi” proboszczami i mając w pamięci telewizyjny
obraz życia na plebanii, zapytałem ich o wrażenia z nim związane.
I tu zdziwiłem się, bo ich oceny
zawsze były negatywne i zawierały się w krytycznym stwierdzeniu:
-
„To bzdury nie mające żadnego odniesienia do rzeczywistości i
szkoda nam czasu na te cukierkowate obrazki, dlatego ich nie
oglądamy!”
Koniec tematu, pomyślałem wtedy i
tylko potem, gdy wróciłem do siebie, zastanawiałem się, co było
nie tak w postępowaniu bohaterów „Plebanii”, czym zapracowali
sobie na tak krytyczną ocenę tych, którzy tworzą rzeczywistość
życia na plebanii?
Kiedy na naszych ekranach pojawił
się serial „Ranczo”, twórcy tego obrazu także postarali się o
to, byśmy przez uchylone drzwi probostwa w Wilkowyjach poznali
codzienność życia duchownych, pracujących w tym środowisku.
Przyznam, że jestem fanem historii
tej małej gminy, w której autorzy w zabawny, nieco ironiczny sposób
pokazują nam polskie „piekiełko”, w którym życie zwykłych
ludzi przebiega obok kościelno-politycznego sosu.
Śledząc życie tej podlaskiej
gminy, obserwujemy między innymi historie awansu poszczególnych
bohaterów: pracowite kobiety zakładają dochodowy biznes, wójt
robi karierę polityczną, a lata pracy miejscowego proboszcza
zostają docenione przez Kościół i ksiądz zostaje biskupem.
Może pozostańmy przy tym ostatnim
przykładzie kariery, gdy zwykły proboszcz doznaje godności
biskupiej...
Gdybym teraz zapytał „moich”
proboszczów, czy takie coś jest możliwe?
Ich odpowiedź byłaby podobna do tej
sprzed lat:
- „ Bzdura, o której nie warto
rozmawiać.”
Kościół ma sprawdzony przepis na
dochodzenie do godności biskupiej i jest on następujący:
Młody(najczęściej wykazujący
się intelektem) ksiądz po święceniach idzie do pracy parafialnej
na jakiś rok. Później przełożeni kierują go na kolejne studia
(najlepiej zagraniczne-Watykan jest dobrym kierunkiem), po których
kandydat do kościelnych zaszczytów ( w przyszłości), wraca z
tytułem naukowym i podejmuje pracę wykładowcy w seminarium, bądź
zasila kadry kurialne i tam pnie się po kolejnych szczebelkach
kościelnej drabiny, przy okazji dorabiając sobie w parafiach (pomoc
przy niedzielnych mszach, niekiedy przewodniczenie lokalnym
uroczystościom, które nobilitują samą swoją obecnością)
No i mamy gotowy przepis na
kandydata do kościelnych godności wyższego szczebla ( nie mylmy
ich z nagrodami pocieszenia, jakimi są tytuły prałatów, czy
kanoników, którymi obdzielani są ci mniej godni)
Prosty proboszcz biskupem?
No cóż póki co, to tylko bujna
wyobraźnia twórców telewizyjnego serialu, bo w życiu(kościelnym)
raczej się nie zdarza.
A mnie się spodobał ten serialowy
pomysł, by proboszczowie- praktycy parafialnego życia byli brani
pod uwagę przy obsadzaniu pasterskich stanowisk, bo z pewnością
łatwiej rozumieliby problemy owieczek z parafialnych stad.
Może więc czcigodni „Reżyserzy”
kościelnych karier powinni obejrzeć „Ranczo”?
Sądzę, że tak!
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz