W 1919 roku uchwałą Kongresu
Stanów Zjednoczonych wprowadzono 19 poprawkę do Konstytucji USA ,
która zakazywała produkowania i dystrybuowania na terenie całego
kraju wyrobów alkoholowych, oraz co za tym idzie, spożywanie tychże
stało się zabronione.
Prohibicja w tym państwie trwała
aż do roku 1933 i nie odnosząc spodziewanego skutku, została
zniesiona.
Co więcej, jej restrykcyjne
przepisy zaowocowały patologią i masowym łamaniem nierealnego
prawa:. To wtedy powstały nielegalne fortuny ludzi ze świata
przestępczego, którzy dorobili się kroci na nielegalnym przemycie,
a i wielu mniejszych, ale „zaradnych” biznesmenów dokładało do
tego swoje zyski z nielegalnej dystrybucji zakazanych trunków (
tylko w Nowym Jorku w 1925 było od 30000 do 100000 lokali
serwujących spragnionym zakazane napoje)
Zwolennicy uchwalenia senackiej
poprawki w 1919 , argumentowali że alkohol sam w sobie niesie
pokłady zła i jako taki jest przyczyną nieszczęść nie tylko dla
samych nadużywających, ale także dla wszystkich pozostałych,
doświadczających przemocy od zapijaczonych ojców, czy nędzy
domowników, gdy skromne środki na utrzymanie rodzin nałogowcy
zamieniali na kolejne butelki.
Zniesienie restrykcyjnej poprawki
nie równało się przyznaniu, że alkohol jest czymś dobrym, a
tylko było wnioskiem, że nie da się ustawą, nawet najbardziej
radykalną, wymóc przestrzegania jej zapisów. Zamiast tego,
ograniczono między innymi dostęp do alkoholu nieletnim (do 21 lat!)
, czy wprowadzono twardy zakaz spożywania napojów wyskokowych w
miejscach publicznych.
Jeżeli do tego doliczyć lata mozolnej
pracy nad świadomością wśród młodych i stworzenie swoistej mody
na trzeźwość, to chyba dało lepsze efekty od zadekretowanego
:Nie!
W naszej rodzimej dyskusji
politycznej, kolejny raz pojawił się, chyba ulubiony przez
wszystkie ugrupowanie polityczne, temat kompromisu aborcyjnego.
Dla jednych obowiązujące obecnie
przepisy w sprawach aborcji są zbyt liberalne i najlepiej byłoby,
gdyby tego procederu zupełnie zakazano; a stojący po drugiej
stronie politycznej barykady, wręcz przeciwnie - obecny stan, to
ciemnogród rodem ze średniowiecza i należałoby znieść wszystkie
ograniczenia co do czasu i powodu, dla którego kobiecie wolno by
było zdecydować o życiu lub śmierci nienarodzonego.
Nieco z boku tego sporu stoi
obecnie Kościół, choć zważywszy na ciężar sprawy, winien zająć
stanowisko, a jednak hierarchowie ograniczają się tylko do
zdawkowego przypominania, że ich poglądy w tej kwestii mają wagę
dogmatyczną i nie podlegają kompromisowi!
To swoisty rodzaj dyplomacji, w
której przedstawiciele Kościoła działają niejako z drugiego
rzędu, bo we władzy ustawodawczej mają wielu polityków, którzy
za poparcie podpisali moralny cyrograf lojalności i przy takiej
okazji winni go wypełnić.
To dalece bezpieczniejsze, aniżeli
otwarta kampania antyaborcyjna, która mogłaby się okazać klapą,
zważywszy na niskie notowania autorytetów w sutannach - zwłaszcza
w grupie ludzi młodych, opowiadających się co prawda za
religijnymi wskazaniami, ale tak nie do końca.
Może więc warto, aby w
Kościelnych władzach zastanowiono się, czy można zrobić coś
więcej, ponad to co do tej pory uczyniono, aby aborcja nie zdawała
się być jedynym sposobem pozbycia się „problemu”.
Ciąży nie usuwają tylko kobiety
będące poza wiarą.
Czy można zrobić więcej ?
Ostatnio, przy okazji kolędy,
odwiedził mnie proboszcz mojej parafii no i miałem sposobność
ponowić próbę ofiarowania mu moich „Koloratek”. Po miłej
rozmowie podziękował i stwierdził, że nie weźmie ich, bo nie
znajdzie czasu, by je przeczytać.
No cóż, trochę zrobiło mi się
przykro, ale może i dobrze, że tak się stało, bo to zainspirowało
mnie do kolejnego apelu, który ośmielam się skierować do
czcigodnych Hierarchów Kościoła.
W „Zatroskanej koloratce”
znajdziecie fragment o „Domu mam”( zbieżny z poruszanym dziś
tematem).
Znajdźcie, proszę, odrobinę czasu i przeczytajcie te
kilkanaście stron.
Kryspin
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz