Skończył się świąteczny czas i
tylko wspomnieniem pozostały nam minione dni, gdy wśród
najbliższych składaliśmy sobie życzenia pieczętując dobre myśli
łamanym opłatkiem, a później, tak niedawno przyrzekaliśmy samym
sobie, że wykorzystamy pretekst nowego roku, by coś w naszym życiu
zmienić na lepsze, i powróciliśmy do codzienności.
Pewnie nie będzie potrzeba wielu
dni, by ona na nowo obrosła tym wszystkim, od czego (może i ze
szczerymi intencjami) chcieliśmy się uwolnić.
Politycy z pewnością powrócą
do swoich okopów nienawiści, a my szarzy zjadacze chleba,
odgrzebiemy swoje dawne przyzwyczajenia i będziemy samych siebie
tłumaczyć enty raz:” no trudno, już tacy jesteśmy i pozostaje
nam tylko zaakceptować swoje słabości..”
A może warto by było zatrzymać
się w życiowym pędzie i zastanowić się właśnie teraz na
początku nowego roku: co zrobić, czego uniknąć, jak się zmienić,
by kolejny raz nie karmić frustracji, że znowu nam nie wyszło?
Zasadniczo unikam odniesień do
obrazków związanych z życiem politycznym w naszym kraju
zostawiając stosowne rozważania dziennikarzom, którzy „zjedli
zęby” na analizowaniu tych zagadnień.
„Ksiądz w cywilu” ma zajmować
się sprawami związanymi z Kościołem i wszystkim tym, co mieści
się w tym temacie-tak nakreślono mi obszar, w którym mam się
poruszać w cotygodniowych felietonach i tego staram się trzymać.
Odwołując się do politycznej rzeczywistości, potraktuję ją więc
tylko jako tło obrazujące obecną sytuację w naszym Kościele.
Jeszcze kilka lat sytuacja partii
rządzącej w owym czasie wydawała się komfortowa i na tyle
niezagrożona, że jej włodarze głośno wyrażali pewność
kolejnych lat sukcesów twierdząc:
” Nie mamy z kim przegrać, więc
nadal będziemy u politycznych sterów”
„Buta kroczy przed upadkiem”
zwykło się mówić i wiele jest w tym stwierdzeniu prawdy, co
przełożyło się na rzeczywistość zmian, jakie nastąpiły w
naszym politycznym układzie.
Buta władzy rodzi patologiczną
pewność, że nic i nikt nie jest jej wstanie zaszkodzić i to rodzi
przyzwolenie najpierw na małe „grzeszki”, a później prowadzi
do kompromisu z coraz większymi aferami, które rosną do
monstrualnych rozmiarów.
Kiedyś jednak taki dzban się
przelewa i wtedy nawet największy dywan, pod który zamiatało się
brudy, nie jest wstanie ich już pomieścić i następuje katastrofa.
Nasz Kościół załapał się na
ten okręt władzy i podobnie obnosi się pewnością siły i
nadzieją na kolejne lata „sukcesów” i to musi budzić niepokój.
W obecnym układzie „przyjaźni”
z politycznymi decydentami, hierarchowie zapewnili swojemu poletku
jeszcze jeden „prezent”, który można streścić jednym krótkim
zdaniem:
Media o Kościele mogą mówić dobrze,
albo wcale!
Czyli dywan, pod który dotąd
zamiatano brudy, zastąpiono wykładziną, która ma zakryć całą
brzydko pachnącą rzeczywistość.
Czy przesadzam?
W jednym z portali internetowych (
one są jeszcze poza „wykładziną”) doniesiono ostatnio o
księdzu, który namawiał do seksualnych igraszek 14 latka, i
sprawa mówiąc delikatnie: „cuchnie” kolejną aferą obyczajową
z udziałem duchownego.
Czy to jest tylko incydent, o
którym nie warto się rozpisywać, czy jednak sygnał, że pod
„wykładziną” jednak coś śmierdzi?
Milczenie o problemach, brak
reakcji kościelnych decydentów, unikanie rzeczywistych działań
naprawczych i liczenie na to, że sprawa jakoś tam sama
„przyschnie”; nie zwiastują dobrej przyszłości!
Partia minionej władzy w sondażach
poparcia traci coraz więcej, ale nadal nie wyciągnęła wniosków,
dlaczego się tak stało i jedynie o czym marzy, to aby wrócił
dawny porządek.
On jednak nie wróci(mam nadzieję)
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz