„Dzień dobry Kryspinie.
Czytałem Twoje książki. Jestem
kapłanem, który pokochał kobietę taką zwyczajną, ludzką
miłością. Wykonuję każdego dnia moją kapłańską posługę,
ale gdy przychodzi wieczór i próbuję kończyć go kapłańską
modlitwą brewiarzową, moje myśli biegną do niej i wtedy
przeżywam wielkie cierpienie. Pragnę szczerego kapłaństwa i
staram się uciekać od myśli o kobiecie, którą pokochało moje
serce, ale nie potrafię. Choć rozum stara się mi narzucić, że
muszę uwolnić się od tej „słabości”, to i tak przegrywam tę
walkę z samym sobą.
Kocham i żyję nadzieją, iż
nadejdzie takin dzień, gdy będę z moją ukochaną tak normalnie,
bez strachu, bez wścibskich oczu, które karmią się skandalami
kapłańskich, zakazanych miłości.
Zazdroszczę tym wszystkim, którzy
mogą iść przez życie mając u swojego boku ukochaną osobę, a
mnie tego nie wolno.
Nie mam z kim o tym porozmawiać,
choć kiedyś wbijano mi do głowy, że ksiądz nigdy nie jest
samotny, bo ma współbraci w kapłaństwie i wiernych w parafii,
którzy tworzą z nim rodzinę.
Teraz, gdy patrzę na to z
perspektywy kilkunastu lat, które upłynęły od dnia moich święceń;
mogę powiedzieć, że to są puste frazesy.
Kapłan jest skazany na samotność,
nawet gdy otacza go tłum.
Przeżywam stan beznadziei,
załamania, bo uświadamiam sobie, że nie chcę tak żyć
Boję się jednak podjąć decyzję
o mojej przyszłości.”
Przez kilka dni pozostawiłem ten
list bez odpowiedzi zastanawiając się, czy mam prawo zająć
stanowisko i otwarcie udzielić mu odpowiedzi, w której zawarta by
była jasna sugestia:
Zrób tak a tak i problem pozostanie
poza Tobą.
Nie zrobiłem tego, ale zadzwoniłem i
zwyczajnie z nim porozmawiałem, nie sugerując, co powinien zrobić
ze swoją przyszłością.
W pewnym momencie zapytałem go, czy o
tych swoich rozterkach próbował porozmawiać ze swoimi
przyjaciółmi, kapłanami?
Po chwili ciszy odpowiedział:” Wśród
kapłanów nie ma przyjaźni i o takich sprawach trudno się
rozmawia, a gdy już, to w żartobliwej formie.”
Kilka miesięcy temu mój dawny
seminaryjny kolega, obecnie nobliwy kanonik, dziekan, powiedział mi,
że w mich książkach szkaluję stan duchowny i szkodzę Kościołowi
i on będzie się modlił o moje nawrócenie.
Jestem wdzięczny za zapewnienie o
modlitwie,ale nie uważam, abym robił coś złego rozmawiając z
tymi, którzy szukają pomocy stojąc przed koniecznością wyboru.
„Bądź zimny, albo gorący”,(
Apokalipsa św. Jana, 3,15), czyli bądź autentycznym wobec siebie i
innych!
Prawie dwa lata temu napisała do
mnie młoda kobieta będąca w nieformalnym, wieloletnim związku ze
starszym od siebie kapłanem. Przed kilkoma dniami odezwała się do
mnie kolejny raz:
„Mój ukochany jest wreszcie po
„rozwodzie z biskupem”, a wczoraj poprosił mnie o rękę!”
Tak na koniec mój apel i gorąca
prośba:do kapłanów, którzy są w nieformalnych związkach, bo
pokochali „ ludzką miłością”.
Bądźcie:”zimni, albo gorący”!
Często przed podjęciem decyzji::
Odchodzę, bo kocham", przeżywacie lęk przed napiętnowaniem,
niezrozumieniem środowiska, czy zgorszeniem, jakie będą wam
przypisywać wasi kościelni przełożeni.
Prawdziwym zgorszeniem i godnymi
napiętnowania są ci, o których Apokalipsa mówi w dalszej
części:”a tak, skoro jesteście letni....będę was wypluwać z
moich ust”
W tym gronie są wasi współbracia,
którzy nie raz żartobliwie tłumaczą samym sobie, że:
„Celibat
to tylko bezżeństwo, ale wcale nie zabrania cielesnych uciech ”
W gronie tych letnich są także
decydenci Kościoła godzący się na fikcję nieludzkiego (Bożego
tym bardziej!) wymogu celibatu!
Kryspin,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz